Towarzysze

Tytuł wpisu mógłby sugerować cytaty z przemówień przywódców z niemiłej przeszłości, a może też (oby nie!) z niedalekiej przyszłości.
Może też nasuwać na myśl, powiedzmy, towarzyszy broni, towarzyszy niedoli, towarzyszy partyjnych (o nich wspomnę jeszcze niżej), towarzyszy pracy, czy towarzyszy polowań. Główny motyw jest jednak inny.


Na myśli mam bowiem w pierwszym rzędzie towarzyszy podróży, których wielu zdarzyło się mieć na przestrzeni lat i zakątków świata.
Próbuję przypomnieć sobie wszystkich – to trudne – ale z pewnością mogę powiedzieć, że nie zdarzyło mi się trafić na nikogo, kto pozostawiłby złe wspomnienie. Nie wiem, jak to wygląda z drugiej strony w spojrzeniu na mnie, ale ja zawsze miałem szczęście, zawsze trafiałem na Ludzi. Nawet nieliczne samotne podróże sprawiały mi przyjemność, chociaż to ciut nieskromne stwierdzenie.
Najczęściej oczywiście podróżujemy z Żonną, i bez względu na to, czy jesteśmy na dalekiej wyspie, czy pod Żukowem – ciągle mamy chęć wybrać się gdzieś znowu razem.
Jak wspomniałem, trudno byłoby wyliczyć wszystkich, z którymi gdzieś się wędrowało, ale wszystkim jestem winien wdzięczność i wyrazy sympatii.
Ci, o których myślę i którzy to czytają, wiedzą, że te ciepłe słowa są do nich skierowane.


Muszę jednak zrobić uzasadniony wyjątek i wymienić dwie Osoby – jedną Parę.
Od lat miewamy przywilej zwiedzania różnych bliższych i dalszych stron razem z Marzeną i Januszem. Przebyliśmy wspólnie sporo mil i to nas łączy.
Łączy nas też przyjaźń, no i to, że dzięki ich medycznej fachowości w ogóle może być mowa o naszych wspólnych podróżach.
Mija właśnie rocznica z zerem na końcu, odkąd ci nasi Towarzysze wędrują w mał-żeńskim stadle, więc akapit ten można uznać za okolicznościowy, gratulacyjno – dziękczynny.


Gdańsk był w ostatnich dniach centrum obchodów trzydziestej rocznicy wyborów 4 czerwca. Zjawiły się dziesiątki tysięcy ludzi świadomych tego, że ów obarczony wieloma niedoskonałościami akt, stanowił jednak epokowy przełom w historii kraju. Setki spotkań i imprez wokół Europejskiego Centrum Solidarności, na Długim Targu i w innych punktach miasta (tak jak w wielu innych miejscach w Polsce) były dla ich uczestników areną dla okazania satysfakcji z tego, co udało się zrobić, ale przede wszystkim – demonstracją przywiązania do wolności, w każdym rozumieniu tego słowa. Panowała radość, życzliwość i uśmiech.


W przeddzień kulminacji obchodów do Gdańska pofatygował się tow. premier z liczną obstawą, oraz mniej lub bardziej zamierzoną intencją obrażenia mieszkańców poprzez zlekceważenie zaproszenia gospodyni miasta do spotkania i rozmowy. Delegacja partyjno – rządowa ominęła wzrokiem świętujące obok tłumy ludzi i rychło wyjechała, pozostawiając na opustoszałym z wrażenia placu Solidarności kilka wiązek z dedykacjami od co ważniejszych towarzyszy.

Jak wyjaśniono, powodem przyjazdu ekipy w ciemnych limuzynach do historycznej stoczniowej sali BHP w Gdańsku była przypadająca równolegle rocznica pobytu papieża Jana Pawła Drugiego w Częstochowie. Może nawet słusznie, bo rola papieża Wojtyły w ciągu zdarzeń prowadzących do wyborów 4 czerwca była ogromna, ale z drugiej strony – dziejące się ostatnio nadużywanie i rozmienianie na drobne pamięci tej wybitnej postaci musi budzić sprzeciw. Skądinąd jednak sam się do tego pośrednio przyczynił, będąc głównym animatorem polsko – watykańskiego konkordatu.
Owo szkodliwe przeplatanie się sfery publicznej z religijną widać na każdym kroku, począwszy od szacownego kompleksu sejmowo – senackiego w Warszawie, który mieliśmy możność zwiedzić dzięki zaproszeniu posłanki Małgorzaty Ch., pomorskiej parlamentarzystki, łączącej w sobie najlepsze cechy zarówno Mał-gorzaty, jak i Mistrza (na zdjęciu obok – poselska dłoń w trakcie prezentacji makiety nieruchomości parlamentarnej przy Wiejskiej w Warszawie).
Wspomnę, że przed laty Mał-gosia bywała nam dobrą towarzyszką zwariowanych podróży, a przed kilku dniami – zechciała być inicjatorką i przewodniczką naszej niezwykłej eskapady do “tu i teraz”.
Spędziliśmy w parlamencie jeden dzień, korzystając też z noclegów w przywołującym dawne, PRL-owskie klimaty, Domu Poselskim.
Okoliczność ta pozwoliła nam zerknąć za kulisy teatru, którego scenę zdarza się oglądać w medialnych przekazach (sposobność szczególna zwłaszcza dla unikają-cych kontaktu z ekranem telewizyjnym).
Obiektyw kamery ma właściwość przekazywania obrazu w sposób dający złudzenie większej przestrzeni i szerszej perspektywy, niż to jest w rzeczywistości (wie to każdy, kto mógł porównać na przykład mecz piłkarski oglądany na stadionie z tym transmitowanym w telewizji). Także obraz pomieszczeń Sejmu jest w naturze bardziej kameralny niż na ekranie; wszystko jest jakoś bliżej.
Można na wyciągnięcie ręki, czy to na sali plenarnej, czy w sejmowej restauracji lub barze, mieć plejadę znakomitości uwijających się w ostatnich latach przy “dobrej zmianie” szkolnictwa, obronności, sądownictwa lub kultury.

Można podziwiać sprawność Marszałka Sejmu, dyrygującego odrzucaniem wszelkich wniosków opozycji w kilkunastosekundowych sekwencjach i przeglosowywaniem w równie szybkim tempie mniej lub bardziej udatnie spisanych Myśli Wiadomo Kogo. Ukaz uchwalon, wydrukowan i wdrożon. 

Można, a nawet należy, być pod wrażeniem umundurowania i wytrenowanej musztry Straży Marszałkowskiej, która nie skąpi oddawania honorów nawet najskromniejszym z mijających ją osób.

Nie sposób pominąć też milczeniem wrażenia, jakie robi bateria kamer telewizyjnych, przekazujących światu szerszy niż w naturze obraz, uzupełniony błyskotliwymi wypowiedziami polityków, oraz opatrzony stosownymi do struktury właścicielskiej kamer, komentarzami.

Co rusz trafia się też na bardziej przytulne, niż to widać na ekranach, elementy wizualne, czy też zakątki będące, na przykład, siedliskami groźnych komisji śledczych.


Towarzysze partyjni – termin dość smętnie kojarzący się z niezbyt twórczą, drobnokoniunkturalną społecznością, zgromadzoną w organizacjach politycznych zarządzanych autorytarnie przez osobników o skłonnościach wodzowskich po to, aby wodzów wspierać mową i uczynkiem (myślą, zwłaszcza wolną, już niekoniecznie).
W parlamencie grupują się ich setki; pełnią mniej lub bardziej ważne funkcje, ale ich mentalność czyni z nich wyłącznie wykonawców woli Ścisłego Kierownictwa.
Wkrótce będzie okazja do zmniejszenia ich liczebności w parlamencie – trzeba z tej sposobności skorzystać!

 

 

 


 

Autowiwisekcje

  • Zanim przejrzycie ten wpis (ciut poważniejszy niż zazwyczaj), posłuchajcie i popatrzcie, co można znaleźć w sieci.
  • Czasami najdzie człowieka potrzeba pogadania z samym sobą po to, aby zdefiniować niepokoje czy uporządkować rozbiegane w różnych kierunkach myśli. Luminarze pióra opisują takie stany za pomocą górnolotnych określeń typu “podróże wgłąb siebie” czy “dialog z rozumem”. “Autowiwisekcja” (mentalna, ma się rozumieć) brzmi krócej. Poddawać się jej mogą zarówno jednostki jak i grupy społeczne (poprzez tych swoich członków, którym chce się tego próbować). Okolicznością sprzyjającą podjęciu autowiwisekcji bywają na ogół sytuacje krytyczne w życiu człowieka, lub społeczeństwa, często też chęć podsumowania cezur czasowych. Niektórzy wyniki takich autowiwisekcji pozostawiają sobie, inni – dzielą się nimi ze światem. Kilka takich przypadków zebrało się w ostatnim czasie, więc spróbuję pokrótce je zrelacjonować:

  • Nie przeżywszy tego samemu, trudno wyobrazić sobie w pełny sposób  ogrom traum związanych z emigracją. Zwłaszcza z emigracją wymuszoną politycznie, krótko mówiąc – z wyrzuceniem z kraju. Sytuacja taka była udziałem tysięcy osób o korzeniach polsko żydowskich, w wielu falach, z których największy zasięg miała ta po marcu 1968 roku. Jedna z ówczesnych emigrantek, Sabina Baral, uzewnętrzniła z wielkim talentem rezultaty autowiwisekcji w postaci książki “Zapiski z wygnania”. Ostatnio mieliśmy okazję obejrzeć przejmującą adaptację sceniczną tej relacji, mającą formę monodramu Krystyny Jandy w warszawskim teatrze “Polonia”. Obrazu dopełniły rozmowy ze spotkanymi przy tej okazji ludźmi, którzy także zostali wyproszeni z Polski w tym ponurym czasie, jak też bogato dokumentująca wydarzenia marcowe wystawa w muzeum Polin. 

  • Będąc krótko w stolicy zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie ostatniej jesieni dokonał samospalenia Piotr Szczęsny. Autowiwisekcja z najtragiczniejszym finałem.

  • Szczególnie sugestywną i detaliczną autowiwisekcję prezentuje ostatnio w swoich codziennych e-mailowych relacjach Kasia L.                         Od przeszło trzydziestu lat obserwujemy z podziwem zmagania jej samej, oraz jej adopcyjnych rodziców z ciężką niepełnosprawnością Kasi. Szukanie gdzie się da specjalistycznej wiedzy, budowanie doświadczeń, sięganie do nieodkrytych wcześniej pokładów możliwości we własnej psychice, czyli – autowiwisekcję. A przy tym – czerpanie z życia wszystkiego dobrego na ile to możliwe. Znamy szereg osób dotkniętych ograniczeniami i wszystkie z nich okazują się być tak mocne, że zazdrość bierze (na zdjęciu – Barbara P-S). Muszą sobie radzić najczęściej tylko przy wsparciu bliskich, bo ich głos o solidne zabezpieczenie systemowe ze strony Państwa spotyka się, niestety, z tak haniebną reakcją rządzących, jak przy niedawnym proteście w Sejmie.
  • Co gorsza, przy tej okazji uzewnętrznił się też stosunek znacznej części społeczeństwa do osób z ograniczeniami, oscylujący miedzy obojętnością a niechęcią. Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do wszystkich słabszych, innych, lub mniej licznych – czy to uchodźców z innych krajów, czy ludzi innej wiary lub rasy, czy drzew w puszczy, czy też bałtyckich fok.
  • Nadmuchiwanie biało – czerwonego balonu gazem bazującym na dumie z tego, że jesteśmy silniejsi od słabszych, bardzo utrudnia nawigowanie na cywilizowanych wysokościach, grożąc dotkliwym upadkiem w dół, lub niekontrolowanym poszybowaniem w stratosferę, zakończonym walnięciem w bramę niebieską, zatrzaśniętą w trybie awaryjnym przez Klucznika. /fot.Agencja Gazeta/
  • Przywołuję czasem, ostatnio choćby w krótkiej majowej relacji ze szwedzkich szkierów, poziom cech cywilizacyjnych społeczeństw północy. I robię to tylko dla uświadomienia sobie i tym, którzy to czytają, jak wiele jeszcze przed nami nauki i jak wiele pracy, by do dobrych doświadczeń przekonać innych, zwłaszcza młodych ludzi. Do tego że skromność, empatia, tolerancja i życzliwość popłacają znacznie bardziej, niż przeciwieństwa tych określeń. Wiem, że truję truizmami, w dodatku kierując je w stronę podobnie myślących. Musimy jednak rozsiewać te oczywistości, kto gdzie może!

  • Kolejny, bardzo klasyczny przykład autowiwisekcji przerabia aktualnie nasza sąsiadka, Ala G., która wybrała się na siedemsetkilometrową przechadzkę z Francji do Santiago de Compostela. Relacje Ali z trasy są pełne uniesienia i zachwytu, a zadania które przed sobą postawiła (obok tego, żeby przeżyć upały i nie nabawić się bąbli na stopach) to nie tylko przemyślenia i rozważania w drodze, ale też, jak u każdego pielgrzyma – intencje.   Wspominała przed startem o kilku, lecz jako jedną z najważniejszych wymieniła zdrowie Jacka J.

Jacka dopadło bowiem ni z tego ni z owego choróbsko, od którego zwalczania jest specem o międzynarodowej renomie. Taki chochlik, siłowanie między skorupiakami a ich pogromcą. Wszystko wskazuje na to, że końska terapia przynosi rezultaty; Jacek dzieli się od czasu do czasu swoimi przeżyciami, opisując je precyzyjnie w cyklicznych relacjach. Autowiwisekcja ekstrawertyczna, niezwykle cenna dla przyjaciół. Grupka tych przyjaciół podjęła w ostatnich dniach trud przejechania na rowerach długiej trasy po piaszczysto – górzystych Kaszubach, żeby Jacka wspomóc, jak Ala w Hiszpanii.     


aktualności z 24.06.2018:                                                                                                    NA MUNDIALU – KOMPLETNA NAWAŁKA!!!

 

 

Helmut Rö?ler

Zastanawiacie się, kto to taki, Helmut Rö?ler? Dwa tygodnie temu też nie miałem pojęcia o jego istnieniu. A było tak:

Próbowaliśmy mimo podłej pogody zrobić nieco porządków przedwielkanocnych wokół domu, kiedy ulicą przejechał duży samochód kempingowy z niemiecką rejestracją. Latem widuje się ich dużo, ale w zimny marcowy dzień? Po jakimś czasie podeszły do nas trzy osoby, dopytując o sąsiedni dom. Rozmowa była dość trudna, zaprosiliśmy ich zatem do wnętrza, żeby ustalić przy herbacie, jaki mają problem. Małżeństwo po sześćdziesiątce z dwudziestoparoletnim synem – ich angielski był jeszcze słabszy niż nasz niemiecki – poszukiwało miejsca, w którym wychował się jego ojciec. Najwyraźniej jednak trop po jakim szli był błędny, bo człowiek opuścił Gdańsk mając kilkanaście lat w 1936 roku, kiedy to właśnie rozpoczęto budowę naszego osiedla. Spędzili u nas pewnie z godzinę, oglądając z zaciekawieniem nasze albumy z Tuskowej serii “Był sobie Gdańsk”, a dowiedziawszy się, że wielka ilość gdańskiej dokumentacji sprzed 1945 roku (m.in. spisy adresowe) znajduje się w muzeum w Lubece, do której mają z domu kilkadziesiąt kilometrów, postanowili jechać tam natychmiast. Zanim wsiedli do wielkiego, specjalnie na ten wypad wypożyczonego kampera, pan Helmut dał nam wizytówkę, zaś z młodym Jensem wymieniliśmy się adresami mailowymi.  Chłopak w krótkich żołnierskich (jest w trakcie zastępczej służby wojskowej) słowach donosił, że do muzeum w Lubece po drodze nie zdążyli, natomiast myszkuje w internecie szukając wskazówek co do dziadka. A przedwczoraj przysłał mi bez komentarza zdjęcie przedwojennej księgi adresowej oraz…nekrolog swojego ojca. Odpowiedział na moje pytanie informując, że Helmut zmarł nagle na zator płucny, tydzień po herbacie u nas.

Dlaczego wspominam prawie nieznanego, nieco sympatycznie zwariowanego (sądząc po stylu ich wypadu do Gdańska, któremu brakowało wyraźnie porządnego, “niemieckiego” przygotowania) człowieka, który podczas krótkiej wizyty u nas wyświetlił na ekranie telefonu za pomocą googlowego translatora polski tekst: “mam inicjatywę skorzystać z toalety” , a którego już nigdy nie spotkam? Bo nagle wydał mi się uosobieniem odwiecznych peregrynacji wzdłuż południowego wybrzeża Bałtyku, ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód, w trakcie których w pocie, ale niestety i krwi pokoleń różnych nacji, kształtowała się historia tych ziem, istotnej części Północnego Sąsiedztwa /mapka skopiowana z książki Alana Palmera ?Północne Sąsiedztwo??/. Jak łatwo zauważyć, strzałki z opisami dodane na mapce wskazują schematycznie i bardzo zgrubnie jedynie na kilka trendów dynamiki dziejowej. Wzdłuż bałtyckiego wybrzeża trochę już w tym blogu wędrowaliśmy (przypomnijcie sobie wpisy zgrupowane w kategorii “Pomorze”) i z pewnością nie raz to się jeszcze zdarzy.

Zauważcie proszę, że w tym wpisie udało mi się (z trudem) nie wspomnieć o trwającym aktualnie trendzie dziejowym w naszym kraju, mogącym w przyszłości (jeśli nie będzie odpowiedniego odporu) skomplikować wędrówki w stylu Helmuta Rö?lera.

Pół wieku

Tak się złożyło, że ostatnie relacje blogowe mogły zabrać Czytelników w dość odległe i egzotyczne strony. W międzyczasie skończył się jednak karnawał i wypada trochę spokojnie podumać. Starając się (co niełatwe) abstrahować od tzw. “bieżączki”, odkurzam kawałki swoich wspomnień sprzed pół wieku, z marca 1968 roku. Prowadziłem w tym czasie fotokronikę studencką, co jakiś czas zawieszaną w holu Wydziału Budownictwa Wodnego Politechniki Gdańskiej. Powiesiłem aktualne wydanie wkrótce po pierwszym wiecu na uczelni (czyli zaraz po 12 marca), jednak następnego ranka gablota była rozbita, a zawartość podarta i rozrzucona dookoła. Aktyw partyjny czuwał! Udało mi się pozbierać mniej zniszczone fragmenty, których skany możecie poniżej zobaczyć. Na samym wiecu zdążyłem zrobić zaledwie dwa zdjęcia; zaraz przytomniejsi koledzy zwrócili mi uwagę na to, że po prostu mogą mi zostać odebrane i wykorzystane przez władze przeciwko nim. Kilka zdjęć jest z burzliwych obrad parlamentu studenckiego PG, który wkrótce za sprawą czerwonych zaczął dogorywać, podobnie jak cały ruch żakowski. Tak przedstawia się z grubsza moja “kombatancka” historia. Dodam, że w czasie trwającego bodajże 3 dni strajku na Politechnice nie mieliśmy pojęcia o genezie, natężeniu i skali antyżydowskiej nagonki z tego czasu; ta prawda zaczęła docierać później. 

Ponure wydarzenia sprzed pięćdziesięciu lat wypełniają w ostatnim czasie media, więc poprzestanę na tym, co powyżej. Mam natomiast dobrą wiadomość: Ania w ramach wielkopostnego “resetowania się” popełniła wypływający z zakamarków jej imaginacji i talentu septyk (to termin mojej roboty, mający oznaczać “siedmiodzieło” ; upraszam lingwistów o uwagi i korekty!) ilustrujący stworzenie świata. Bardzo mi się to podoba (mam nadzieję, że Wam również), mam tylko jedną wątpliwość: czy wrażenia Stwórcy pod koniec szóstego pracowitego dnia nie były ciut pochopne i na wyrost?      

Starajmy się jednak być dobrej myśli, a zbliżający się czas wielkanocny niech temu sprzyja!!!

Minął sierpień, minął wrzesień…

  •  
  • To zdjęcie zrobiłem Wiesławowi Michnikowskiemu równo pół wieku temu, gdy podczas górskiej wędrówki spotkałem go na targu, w Krościenku bodajże. Artysta był wtedy u szczytu popularności, jako jedna z najjaśniejszych gwiazd Kabaretu Starszych Panów. Zdaje się, że chciał kupić pomidory. Umarł , gdy już prawie minął wrzesień.
  • W poprzednim wpisie wspomniałem o świecie artystycznym, który się na ogół głupocie nie kłania. Artyści niby też ludzie, ale można odnieść wrażenie, że odchodzi ich ostatnio z tego padołu jakby nieproporcjonalnie więcej, niż nie – artystów. Po prostu są wrażliwsi na zanieczyszczenie środowiska.

    Taka pora, że myśli się więcej niż zwykle o tych, co odeszli, jak też w ogóle o przemijaniu. Zachodzi się na cmentarze, które są różne: a to trwają setkami lat i pomnikami wysokiej rzeźbiarskiej próby, a to ledwie dają się rozpoznać wśród zarośli, lub też znikły w ogóle, czasem upamiętnione skromnym lapidarium.

  • Czynny przez zaledwie kilkanaście lat przed końcem II wojny światowej cmentarz krematoryjny we Wrzeszczu (niemal dokładnie w miejscu funkcjonującej przez kilka wieków gdańskiej szubienicy miejskiej) został ostatnio przez miasto nieco uporządkowany, jednak nagrobków zachowało się niewiele 
  • Po przeciwnej stronie Królewskiej Doliny tam, gdzie ulica Traugutta kończy się w lesie, dadzą się jeszcze z trudem rozpoznać resztki cmentarza żydowskiego który, jak czytamy w książce Ludwika Passarge’a, na pewno funkcjonował już w połowie XIX wieku      
  • Dla kontrastu – chyba najbardziej znany i największy cmentarz żydowski na Górze Oliwnej w Jerozolimie. Mimo bardzo wysokich cen pochówku cieszy się dużym wzięciem, bo ponoć jego lokatorzy mają być w pierwszej kolejności i szczególnie łaskawie potraktowani podczas Sądu Ostatecznego. 
  • Rejony dolnej Wisły, zwłaszcza Żuławy, zawdzięczają swój status najżyźniejszych i najlepiej zagospodarowanych rolniczo ziem wielowiekowej, uporczywej pracy ludu zwanego z polska Olędrami. Osiedlali się tu począwszy od XVI wieku, przybywając z Niderlandów w poszukiwaniu dogodnych włości, ale przede wszystkim – w ucieczce przed religijną nietolerancją, dotykającą tam chrześcijański odłam zwany mennonitami. Mennonitów nie ma już na Żuławach od dziesięcioleci (nie byli tu zbyt lubiani również za czasów pruskich), ale pozostałości ich cmentarzy można jeszcze gdzieniegdzie spotkać                                                                                                                                                        

Innego rodzaju odczucia budzą stare, ciągle funkcjonujące cmentarze – galerie sztuki, jak choćby ten w Mediolanie:       


  • Chwila zadumy nad sferą wiecznego odpoczywania jest o tej porze roku oczywista, jednak doczesność każe się z niej szybko otrząsnąć.
  • Dosyć niespodziewanie, wobec skutecznej – dla rosnącego ponoć elektoratu rządzącej partii – propagandy sukcesu, zbuntowali się młodzi lekarze. Poparli ich gremialnie przedstawiciele wszystkich fachów, trudniących się opóźnianiem procesu przechodzenia ludności na drugą stronę Styksu. Nie poparła ich znaczna część wzmiankowanego wyżej elektoratu dobrze pamiętająca, że wszystkim buntującym się przeciwko partii i rządowi należy się etykieta wichrzycieli i warchołów, będących na garnuszku amerykańskich imperialistów i zachodnioniemieckich rewizjonistów.
  • Jak się potoczą sprawy ochrony zdrowia – nie wiadomo, oczywiście. Pewne jest natomiast (i potwierdzają to ku mojemu żalowi największe medyczne autorytety), że koniec końców od dotknięcia kostuchy raczej się nie wywiniemy. A skoro tak, to próbujmy jak najmniej uprzykrzać życie sobie i innym!   

 

Reakcja pogańska

Widok z Gdańska na Hel. Hel niewidoczny, bo zamglony.  Widok z Helu na Gdańsk. Gdańsk niewidoczny, bo zamglony.

  • Jak można wnioskować z powyższych zdjęć, koniec września upłynął nam między Gdańskiem a Helem. Cały łączący je pas wybrzeża, a zwłaszcza Półwysep Helski, staje się dostępny dla ludzi przedkładających nadmorskie klimaty nad otoczone tłumem budki z goframi dopiero wtedy, gdy skończą się wakacje.
  • Jak każde niemal miejsce, w którym postawi się stopę, również Półwysep odsłonił kawałek nieznanej nam (a wstyd!) historii:  czcigodny Zygmunt Stary, zhołdowawszy Prusy Wschodnie po sekularyzacji Zakonu Krzyżackiego, zdecydował się oddać w 1526 roku końcówkę półwyspu zawsze mocnemu i mocno niezależnemu Gdańskowi, w zamian za nieuprzykrzanie życia konkurencyjnemu dla Gdańska portowi w pruskim Elblągu. Pomogło to niewiele, bo gdańszczanie umożliwili wprawdzie dostęp do Elbląga z Bałtyku, jednak poprzez hydrotechniczne sztuczki starali się ograniczyć ilość wód wiślanych, a przez to ilość towarów, dopływających do portu elbląskiego od polskiej strony. Tak czy owak, podział półwyspu zachował się przez ponad ćwierć tysiąclecia, do drugiego rozbioru Polski. Jastarnia zaś, gdzie ustalono granicę podziału, funkcjonowała przez ten czas jako dwie Jastarnie: jedną – Gdańską, i drugą – Pucką, przynależną do Polski. 
  • Dzisiejsi władcy Polski mają odmienną sytuację: aby przywrócić do życia portową aktywność Elbląga nie muszą już dzielić Półwyspu Helskiego, lecz Mierzeję Wiślaną. I nie administracyjnie, lecz fizycznie, za pomocą kanału przekopanego u jej nasady na złość Ruskim i ekologom, zaś ku uciesze żeglarzy. Kopać mają zacząć niebawem, więc postanowiliśmy jeszcze suchą nogą wybrać się do Piasków, położonej najdalej po polskiej stronie miłej wsi artystów, rybaków i dzików. Nawet latem nie docierają tu tłumy, osadzające się wcześniej, w Krynicy Morskiej.        Zalew Wiślany, przed tysiącem lat jeszcze bałtycka zatoka, nad którą Wikingowie usadowili swoje Truso, później bywał akwenem morskich bitew, a pod koniec II wojny światowej – niósł po swej zamarzniętej powierzchni tłumy mieszkańców Królewca, uciekających przed nacierającymi Sowietami. Pod wieloma lód się załamał.

    Wrzesień 2017 kipiał gorączką polityczną i artystyczną. Politycy rządzący coraz szerzej wymachiwali maczugami z obłudnym napisem “dobra zmiana”, politycy opozycyjni zaś z coraz większym trudem robili uniki, starając się znaleźć oręż do cywilizowanej kontrofensywy. Trwa to już ponad dwa lata i pewnie potrwa dość długo. Na szczęście artyści robią swoje, dostarczając publice chwil uśmiechu i wytchnienia. Zapamiętaliśmy kilka z licznych wydarzeń, a to:

  • “Wiedźmin” – nowy musical w gdyńskim Teatrze Muzycznym, w imponującej oprawie muzycznej, choreograficznej i scenograficznej, choć odrobinę może zbyt przegadany. 
  • “Habit i zbroja” – doskonale zrobiony pełnometrażowy film o walorach edukacyjno – dokumentalnych, opisujący historię tak ciekawiącego nas Zakonu Krzyżackiego. Chyba tylko nas, bo na widowni byliśmy sami. Rzecz powinna być obowiązkowym uzupełnieniem lekcji historii w szkołach, ale niekoniecznie się nim stanie, bo brak tam jakiejkolwiek sekwencji związanej z żołnierzami wyklętymi. Może nie było ich pod Grunwaldem?
  • UCHOwaj nas od PREZESA, Panie! wznowiło się po wakacyjnej przerwie. Pokazują się w nim coraz bardziej znani aktorzy, bo trzeba naprawdę wielkich umiejętności, aby taktownie obśmiać pierwowzory.
  • “Twój Vincent” – absolutna rewelacja, niestety niedoceniona na gdyńskim festiwalu. Malarski film, który zbiegiem okoliczności przywołuje impresjonistyczną atmosferę obejrzanej kilka dni wcześniej wystawy autochromów, pierwszych kolorowych fotografii z początków XX wieku
  • Inauguracja artystycznej działalności Oliwskiego Ratusza Kultury, najbardziej wyczekiwanego dziecka  (to metafora, ma się rozumieć…) Andrzeja Stelmasiewicza – postaci niestrudzenie oliwiącej tryby gdańskiej kultury pozaratuszowej.  Na początek -mocny akcent, bo Hamlet, jakiego świat nie widział – przedstawiony przez teatr jednego aktora (Adama Walnego) i wielu kukieł taplających się w krwawych akwariach (sanguariach?).
  • Najsmakowitszym kąskiem wrześniowych wrażeń kulturalnych było spotkanie w kameralnej, gruzińskiej atmosferze ze Stanisławem Tymem. Tym Tymem. Nie zdołam należycie sprawy opisać, mogę tylko dziękować komu trzeba za taką okoliczność!!!                           

I na koniec : jeśli dziwi Was tytuł wpisu, to w największym skrócie przypomnę, że:

  • “reakcją pogańską” nazywają historycy fale odwrotu od chrześcijaństwa, które miewały miejsce wśród społeczeństw intensywnie chrystianizowanych, na ogół za polityczną (choć czasem też duchową) inspiracją, lub co najmniej przyzwoleniem ich władców.  
  • na słowiańszczyźnie zjawisko to wystąpiło z dużą mocą w XI-XII wieku, zwłaszcza wśród plemion połabskich (na terenach obecnych północnych Niemiec), jak też w państwie Piastów. Wzmiankowałem o tym w dawniejszych wpisach i z pewnością nie raz powrócę do sprawy w przyszłości. 
  • dziś jednak ów historyczny termin nasuwa mi takie oto skojarzenia: chrześcijaństwo przed tysiącem z górą lat nadciągnęło, ze wszystkimi swoimi jasnymi i ciemnymi stronami, z zachodu Europy, zaś reakcja pogańska była emanacją “ludowego” sprzeciwu przeciw owej nie swojskiej doktrynie. Żywiła się hasłem powstania z kolan, dosłownego w tym przypadku, bo sprzeciwiającego się oddawania na klęczkach czci nowemu bogu.
  • społeczeństwa zachodniej Europy wykształcały przez ten tysiąc lat obecny model funkcjonowania – z pewnością daleki od doskonałości –  jednak będący (przynajmniej jeszcze całkiem niedawno) przedmiotem westchnień społeczeństwa polskiego. Działo się to wśród potoków krwi wojen religijnych, swądu stosów inkwizycji i ogromu niegodziwości pokoleń kościelnych hierarchów, ale także wśród przebijającej się przez nie stopniowej humanizacji ludzkich relacji.
  • I co widzimy? Owe w miarę ucywilizowane wzorce, w ostatnich latach z ochotą przeszczepiane na polski grunt, nagle spotkały się z odporem. Katolicki naród zaczął kontestować owoce tysiącletniej ewolucji chrześcijańskiej Europy. Reakcja pogańska we współczesnym polskim wydaniu nacjonalistyczno – katolickim. Taki mam obraz.
  • No, może trochę się zagalopowałem. Jest bowiem rzymski katolicyzm (nie całkiem Franciszkowy, niestety), ale są też jego skrzywione odmiany, jak choćby rydzki kaczoliżyzm , skutecznie mobilizujący lud polski do wspomnianej pogańskiej reakcji.
  • Co do przyczyn tego stanu rzeczy – dziesiątki publicystów pochylają się, próbując je zdefiniować i szukać sposobów przeciwdziałania. Jedni bardziej, inni mniej sensownie. Jeśli przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł – poinformuję o tym niezwłocznie na blogu; zachęcam też komentatorów!

    Na koniec – parę apolitycznych widoczków, uchwyconych ostatnio przez Anię i przeze mnie:        

      To znowu widok na Hel, tym razem z Galgenbergu (wzgórza szubienicznego)przez zwieńczoną złotą statuą Alegorii wieżę zegarową gmachu głównego Politechniki Gdańskiej.      

Pogoda zmienna…

Koniec lipca. Od wielu lat cztery przyczepy stają w niezmiennym porządku na brzegu jeziora Gołuń. Zaczęło się dawno, nikt nie potrafi przypomnieć sobie dokładnej daty, ale niewątpliwie krótko po Okrągłym Stole. Czyli wydarzeniu, którego ocena jest dziś jedną z głównych linii dzielących społeczeństwo. Dla jednych to był przejaw mądrości politycznej, która mimo wysokich kosztów (“uwłaszczenie” komunistycznych działaczy na części narodowego majątku i względna ich bezkarność), pozwoliła wyprowadzić kraj z dna na drogę zbliżającą go szybko do cywilizowanej Europy. Dla innych – był zdradą i zaprzepaszczoną okazją do jeszcze jednego w naszych dziejach tragicznego starcia.

Ostatnie dni przynoszą natłok zdarzeń, będących echem tamtej historii. Nad Gołuniem nie mamy telewizji i internetu, strzępki wiadomości docierają z rozgłośni, którym udaje się przebić przez dominujące Radyjo, zostają jeszcze gazety z wiejskiego sklepiku. Publicyści gorączkowo próbują interpretować i komentować zupełnie nowe zjawiska polityczne, uaktywniają się młodzi ludzie, na szczęście!

Słyszymy, że pomiędzy Zatoką Gdańską a Borami Tucholskimi zalega strefa gwałtownych opadów; nasze ociekające wodą ciuchy potwierdzają ten stan rzeczy. Mimo to nasze dzieci i coraz liczniejsze wnuki uzupełniają stan osobowy obozowiska, ku uciesze weteranów. Czekamy na radykalne przejaśnienia w pogodzie i polityce!

Wszystko, co maltańskie…

Jak zapowiedziano w marcowym wpisie, tak zrobiono. Udano się mianowicie na Maltę, przy wykorzystaniu niedrogiego aeroplanu, łączącego dwa razy w tygodniu ten sławny archipelag z Gdańskiem.

Jak na dłoni widać, że wyspy (Malta jest główną i największą) ulokowały się pośrodku Morza Śródziemnego. A że przez tysiąclecia jego wybrzeża stanowiły pępek cywilizacji (przynajmniej z naszego, europejskiego punktu widzenia), to na Malcie siłą rzeczy krzyżowały się najważniejsze morskie szlaki śródziemnomorskiego świata, zaś ich kontrola poprzez panowanie nad wyspą nęciła wszystkie liczące się w historii Europy imperia. Rzucającym się dzisiaj w oczy tego efektem jest wymieszanie genetyczne nielicznej ludności państewka (niespełna pół miliona, tyle co Gdańsk), unikalny język, oraz ogromna ilość interesujących zabytków, z których najstarsze mają grubo ponad 5 tysięcy lat.

Nie chcąc zanudzać Czytelników opisem zawiłych losów historycznych, odsyłam zainteresowanych do nieocenionej Wikipedii, gdzie znajdą kompendium wiedzy o Malcie. Poniżej zaś dzielę się refleksjami z zaledwie dwudniowego pobytu wedle klucza, gdzie nazwa wyspy występuje w formie przymiotnikowej. Ilustracje to zdjęcia naszej roboty oraz szkice autorstwa Ani.

  • Maltańska artyleria i maltańska duma

 

Strzelająca raz dziennie na wiwat nadbrzeżna bateria jest jedyną aktywną (w widoczny sposób) pozostałością militarnej przeszłości Malty : niezliczonych bitew, oblężeń, ostrzałów i nalotów. Dramatyczne epizody trwają w pamięci, jednak prawdziwym powodem dumy Maltańczyków jest ich skok cywilizacyjny w ostatnich latach, wyraźnie związany z członkostwem w Unii Europejskiej. Duma narodowa może być, jak widać, radosna i optymistycznie skierowana ku przyszłości, zauważana i doceniana przez inne nacje. Bywa jednak również inna: pełna pretensji, obolała, konstruowana i dekretowana w myśl politycznych potrzeb rządzących, wykrzykiwana przez nich zdziwionemu światu. Wolę tę maltańską.

  • Maltańska prezydencja i maltańska “arogancja władzy”

Malta sprawuje aktualnie prezydencję Unii Europejskiej, stąd większa zapewne niż zazwyczaj ilość unijnych symboli w publicznych przestrzeniach.  Natomiast widoczne poniżej oznaczenia rezerwacji miejsc parkingowych na ulicy dla Urzędu Premiera, Prezydenta, Ministra Spraw Zagranicznych, Prokuratora Generalnego czy Rzecznika Praw Obywatelskich, to jedyne przejawy wynoszenia się władzy państwowej ponad ogół.

 

 No, jeszcze warta przed Pałacem Prezydenckim (za czasów Kawalerów Maltańskich – siedzibą Wielkiego Mistrza)

  • Maltański krzyż, maltańska religijność i maltański język 

Charakterystyczny, o równych i rozdwajających się na końcach ramionach, wywodzi swój pierwowzór ponoć z italskiego Amalfi, gdzie były zaczątki działalności Joannitów – Szpitalników – Kawalerów Maltańskich (zarys dziejów tego zakonu można sobie także przypomnieć, wracając do marcowego wpisu tego blogu), których stał się znakiem rozpoznawczym. Do dzisiaj wszechobecny w maltańskim krajobrazie, nie mówiąc o kościelnych wnętrzach (na ostatnim zdjęciu poniżej nie ma wprawdzie krzyża, jest za to sugestywny, bardzo typowy fragment posadzki)

 

Malta to kraj niemal w całości katolicki, jednak frekwencja w kościołach nie jest duża (być może wynika to z wyjątkowo wysokiego wskaźnika świątynioosobowego, bo kościołów jest mnogość, a mieszkańców niewielu). Wrażenie robi natomiast liturgia sprawowana w unikalnym języku maltańskim, melodyką chyba najbardziej przypominającym arabski. Fachowcy zaliczają maltański do grupy języków semickich (podobnie jak hebrajski czy arabski), spośród których jako jedyny zapisywany jest alfabetem łacińskim.

Z językami spotykamy się na wyspie także w nieco innym znaczeniu; tak mianowicie (Langua) zwano grupy narodowościowe w strukturze Zakonu Maltańskiego. Każdy z “Języków” odpowiadał za obronę innego odcinka fortyfikacji i każdy posiadał swój okazały dom modlitwy (i nie tylko modlitwy zapewne), zwany po prostu oberżą. Jak rycerz nie zdzierży, bieży do oberży! (chyba niezłe na dyktando!)

  • Maltańscy Kawalerowie, maltańskie panny, maltańska młodzież

O Kawalerach Maltańskich trochę już było; najbardziej czytelne ich wizerunki znaleźliśmy w sklepie z pamiątkami:   W centrum stolicy stoi natomiast okazały pomnik Wielkiego Mistrza Jeana de la Valette, który po odparciu tureckiego oblężenia w 1565 roku, kazał wybudować od podstaw miasto, nazwane jego imieniem (Valetta) 

Raz Kawaler Maltański, obrońca Valetty,                                    w przerwach między wojnami jął szukać podniety.                    Próbował budowy szańców                                                   i odmawiania różańców,                                                   lecz w końcu grzeszne oko dojrzało...kobiety!

W odróżnieniu od Kawalerów, panny maltańskie spacerują po ulicach “na żywo”

Maltańską młodzież szkolną oprócz daty urodzenia wyróżniają jednolite mundurki, co budzi zrozumiałe zainteresowanie uczestników studenckich wycieczek uniwersytetów trzeciego wieku

  • Maltańska fauna

Maltański pies (maltańczyk) – podobnie jak w przypadku Kawalerów Maltańskich nie udało się zaobserwować żywego egzemplarza, dlatego przedstawiam wizerunek wiszący w pałacyku rodziny Piri (warto też zwrócić uwagę na twarze odbite w szybie chroniącej obraz:)

Maltański pies z importu (dostępny na dworcu autobusowym):

Maltański wieprzek (w towarzystwie):  

Maltański królik (próbowaliśmy, niezły):  

Maltański koń zaprzęgowy (z kuposprzątaczem): 

Maltański sokół roczna zapłata wnoszona przez Wielkiego Mistrza cesarzowi Karolowi V za podarowanie Malty zakonowi Joannitów. Naturalnie cesarz kalkulował znacznie większe korzyści z transakcji, mające strategiczny charakter, w czym się nie zawiódł. Ptaszysko jednakowoż stało się znanym symbolem, a także pożywką dla twórczości literackiej i filmowej. Najłatwiej spotkać je dzisiaj tam, gdzie sprzedają souveniry:  

Maltańska martwa natura – jak pewnie zauważyliście, większość przedstawionej tu maltańskiej natury wygląda na martwą. Dla uzupełnienia jeszcze jedna, nie wiadomo dlaczego – z Buddą:

  • Maltańskie Trójmiasto  (10 minut promem z Valetty)
  • Maltańska bandera (tania) – chętnie wykorzystywana przez armatorów w zrozumiałym celu ograniczenia obciążeń podatkowych. Rodzimy ślad: maltańską banderę noszą statki Polskich Linii Oceanicznych.  
  • Maltańskie balkony – zabudowane, stanowią bardzo charakterystyczny element miejscowej architektury (zwłaszcza w Valetcie):
  •  
  •                                   
  • Maltańskie landszafty
  •  
  • Zazwyczaj na zakończenie wpisu umieszczałem kilka słów swojego komentarza do jakiegoś “świeżego” wydarzenia. Tym razem będzie inaczej, bo wpis powstawał w okolicy 10 kwietnia; wszystko zatem powyłączałem, aby odciąć się od medialnej tupolewizny. Wiem wszakże, że Wielkanoc nadchodzi i wkrótce dobiegnie końca niezwykły czas Wielkopostnego Zdziwienia Wątroby. Zalecam sobie i innym stopniowe oswajanie tego organu z okolicznościami świątecznymi, jak również zwrócenie uwagi na duchowy wymiar przeżyć najbliższych dni. Życzę spokoju, pogody, optymizmu mimo wszystko, no i zdrowia, ma się rozumieć. Alleluja!!!

 

 

 

 

 

Marcowanie (bez kocich podtekstów)

 

przekręt (globusa Polski) – Teresa K., kamera – Michał Sz.

  • 11 marca 2017. Dokładnie rok temu wyruszyłem w wirtualną podróż śladem wielkiej wyprawy Magellana. Wirtualną – bo z kilku względów nie udało mi się wówczas sfinalizować planów osobistego przemierzenia dwóch oceanów ze wschodu na zachód. Owocem zamysłu jest ten blog, który po zakończeniu podróży “na niby” postanowiłem utrzymać przy życiu, dopisując od czasu do czasu spostrzeżenia z ciekawych, moim zdaniem, miejsc i licząc w dalszym ciągu na zainteresowanie Czytelników (nieustannie pięknie dziękuję za napływającą korespondencję).
  • 13 marca 2017. Ciekawym miejscem bywa czasem także ekran telewizora. Rzadko używamy tego urządzenia, ale dzisiaj nie mogliśmy sobie odmówić obejrzenia konferencji prasowej Decydenta Bez Teki. Najwyraźniej odprężony po wiktorii brukselskiej i skorygowany wizerunkowo dzięki trafnym obserwacjom “Ucha Prezesa”, w ujmująco wiarygodny sposób przysięgał na wszystkie świętości, że nie miał pojęcia o wezwaniu Tuska do prokuratury. Nie wiedział zapewne, na którą godzinę opiewało wezwanie, więc z prawdą się właściwie nie minął. Złożył też powtórnie cześć prowadzącej zwycięską szarżę Wojowniczce Bez Uśmiechu Za To Z Broszką. Wypomniała ona (nie bez racji skądinąd) Europie, że wprawdzie zasila nasz kraj strumieniem pieniędzy, ale jednocześnie konsumuje znaczną część polskich zamówień. Chodziło pewnie przede wszystkim o rosnący u nas ostatnio popyt na pancerne, rządowe limuzyny niemieckiej produkcji.

 

  • Wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło
  • Zastanowiło mnie, czy “szydło” to forma nijaka rzeczownika “szydlak”? Może zaprzyjaźnieni poloniści pomogą?

Przepraszam, wyłączam telewizor i proponuję spokojniejsze spojrzenie na kolejną ciekawostkę, łączącą bliskie i dobrze nam znane okolice z rejonami odległymi przestrzennie i czasowo:


Joannici

  • Skarszewy mijamy jadąc z Gdańska w Bory Tucholskie. To nieduże malownicze miasteczko, w znacznej części zachowujące średniowieczną strukturę, zawdzięcza swoje powstanie zakonowi Joannitów, których osiedlił tu książę pomorski Grzymisław pod koniec XII wieku.
  • Skarszewy (fot. z Wikipedii)     
  • Braciszkowie przyczynili się też do rozwoju pobliskiego Starogardu Gdańskiego, natomiast w leżącej nieopodal zjazdu z autostrady A-1 do Tczewa wsi Lubiszewo (będącej podówczas stolicą Księstwa Lubiszewsko – Tczewskiego) sprawowali patronat nad stojącym do dzisiaj kościołem Św. Trójcy.
  • Po blisko dwustu latach gospodarzenia, w 1370 roku, Joannici sprzedali swoje włości mocno rozpychającym się wówczas na Pomorzu Gdańskim Krzyżakom (starym znajomym z Ziemi Świętej, współbraciom ale i konkurentom), rezygnując z aktywności na wschód od wzmocnionej przez nich w owym czasie warowni Drahim nad jeziorem Drawskim. Nawiasem mówiąc, okolice Drawska i Czaplinka (istotne, jak widać, nie tylko dla kajakarzy) były jedynie cząstką schedy, jaka przypadła Joannitom w udziale po bezceremonialnym rozprawieniu się przez króla Francji Filipa Pięknego z potężnym Zakonem Templariuszy w 1307 roku.
  • Aktualna pełna nazwa zgromadzenia Joannitów brzmi: Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty . Ten długi i zawiły tytuł obrazuje zarys historii rycerskiego zakonu, do dziś będącego podmiotem prawa międzynarodowego. Powstał na fali pierwszych wypraw krzyżowych na przełomie XI i XII wieku w Jerozolimie, podobnie jak m.in. wspomniani Templariusze i Krzyżacy. Te i inne zbrojne zgromadzenia zakonne wspierały siłą militarną szerzenie i umacnianie chrześcijaństwa w zajętej przez muzułmanów Ziemi Świętej (ale też w innych stronach, choćby wspomnianym powyżej Pomorzu Gdańskim), albo też używały wzniosłej motywacji religijnej dla wzmacniania doczesnej potęgi oraz zdobyczy terytorialnych; zapewne oba punkty widzenia są prawdziwe i niewykluczające się w praktyce wielkiej polityki.
  • Byłoby wszakże krzywdzące, gdyby pominąć szpitalną i dobroczynną działalność Zakonu; wszak to szpital św. Jana w italskim Amalfi był miejscem, gdzie bracia zaczęli funkcjonować na krótko przed pierwszą krucjatą. W Ziemi Świętej zabawili blisko dwieście lat, z czasem wycofując się pod naporem kontratakujących innowierców z Jerozolimy i kilku potężnych zamków do Akko (główny port krzyżowców na śródziemnomorskim wybrzeżu Izraela) uliczka w starym Akko
  • Potem kolejno przemieszczali się na Cypr, Rodos, by w 1530 roku osiąść dzięki nadaniu cesarza Karola V (nasz dobry znajomy, patronujący wyprawie Magellana w 1519 roku) – na Malcie.

  • Co robili i co pozostawili po sobie Kawalerowie Maltańscy (to najpowszechniej obecnie używana nazwa zakonu) na niewielkim archipelagu pośrodku Morza Śródziemnego – zrelacjonuję już wkrótce w oparciu o naoczne oględziny.
  • Przyglądając się podczas naszych wędrówek materialnym świadectwom kształtowania współczesnej Europy (i znacznej części reszty świata), napotykamy co krok na efekty działania kościołów chrześcijańskich, w przeróżnych odmianach ich struktur organizacyjnych. Udział katolickich zgromadzeń zakonnych i klasztorów był w tym procesie ogromny i wielokrotnie przyjdzie nam się jeszcze spotkać z jego ważnymi śladami i pozostałościami. Wspomniałem o tym choćby w poprzednim wpisie, dotyczącym Nortumbrii.
  • 15 marca 2017. Przed blisko miesiącem pisanie przerwało mi nadejście radosnej wiadomości o urodzeniu Igi (tak ma na imię nasza najmłodsza wnuczka).
  • Dzisiaj natomiast wiadomość smutna: umarł Wojciech Młynarski. Prestidigitator polszczyzny, gigant puenty. Jeden z tych gości, którzy pomagali nam przetrwać pod parasolem mądrego słowa liczne nawałnice małości, chamstwa, fałszu i draństwa.

Grzały nas Jego strofy, jak ciepła kapota, / gdy mroźne rządy sprawiał ten i ów despota

(rymowało by się też m.in.: “idiota”, “hołota”, lub “nibypatriota”. Mistrz wiedziałby najlepiej.)

 

 

Grudzień

Grudzień nazywa się tak, jak się nazywa, od słowa “gruda”, oznaczającego zmarzniętą ziemię. Nazwa wywodzi się z czasów, kiedy w grudniu ziemia bywała zmarznięta. Teraz, kiedy za oknem plucha, może nawiązywać najwyżej do tego, że pisanie idzie jak po grudzie. Mimo to nie ustaję w trudzie, Mili Ludzie!

  • Na początku grudnia są imieniny Barbary. Liczę w głowie znane mi Panie, noszące to klasyczne imię; jest ich znaczna ilość, a wszystkie – są uosobieniem samych zalet! Czy to jakaś astrologiczna zasada, czy też ja mam takie szczęście – nie wiem, ale cieszę się, że znam tyle fajnych Baś!
  • Wspomnę tu o jednej z nich, prawdziwej artystce sztuk pięknych, a zwłaszcza malarstwa i kuchni. Niedawno był w staromiejskim ratuszu wernisaż kulinarno – rysunkowej, świetnej wystawy Barbary K.    Jak to na wernisażach bywa, goście zostali podjęci poczęstunkiem – w tym wypadku nie pozostawiającym wątpliwości co do kunsztu Autorki. 20161208_181752-2I jak to na wernisażach bywa, zjawili się tam również koneserzy, zainteresowani wyłącznie owym poczęstunkiem. Nasunęło to refleksję nawiązującą do głoszonych przez obecnie nam panujących, haseł o “wymianie elit”. W tym wypadku “łże – elity” są zastępowane przez “żre – elity”.   I tak dobrze, że z wysoką kulturą w tle.

  • Krótki wyskok do Frankfurtu nad Menem na początku miesiąca, dał okazję do kolejnej w tym roku niemieckiej refleksji. O tym mianowicie, jak rządzone przez rozsądnych przywódców społeczeństwo potrafiło w ciągu kilku pokoleń przeistoczyć się ze sprawcy największych nieszczęść w dziejach ludzkości, w przyjazną światu zbiorowość.
  • Miasto o wielkim znaczeniu historycznym (w IX wieku stolica państwa wschodniofrankijskiego, będącego osnową kształtującej się Rzeszy niemieckiej), jak też współczesnym (finansowa stolica Europy, wielki węzeł komunikacyjny), jest dla przybysza zaskakująco kameralne i sympatyczne. Zwłaszcza, gdy grudniowe niebo jest pogodne, a wypełnione tłumem ulice spływają grzanym winem.
  • p1020902
  •  p1020913
  • p1020932
  • p1020882
  • p1020942
  • Tłumacząc się sami przed sobą brakiem czasu, pominęliśmy szereg prestiżowych muzeów stojących przy nadrzecznym bulwarze, ograniczając aktywność w tym zakresie do odwiedzenia znajdującego się na przylotniskowych peryferiach muzeum Zeppelina. Zwiedzających niewielu, więc miła pani (nie wiedzieć czemu od wejścia proponująca mi zakup ulgowego biletu) z prowadzącego placówkę stowarzyszenia entuzjastów, mogła poświęcić nam sporo czasu objaśniając ciekawą ekspozycję, jak też dowiadując się od nas o polsko – litewskim modelu cepelina, nadziewanego mięsem.
  • p1020889
  • p1020894
  • Program budowy gigantycznych sterowców w pierwszych czterdziestu latach XX wieku, aczkolwiek absurdalny ekonomicznie, przyśpieszył jednak rozwój w wielu dziedzinach techniki i gospodarki
  •  Stał się też elementem propagandy systemowej dla pewnego niewysokiego pana z wąsikiem.

  • Machina propagandowa innego niewysokiego pana, bez wąsika i całkiem nam współczesnego, postępuje inaczej: zamiast używać balonów, usiłuje robić lud w balona. W znacznej mierze skutecznie, aczkolwiek ma znacznie trudniej, bo lud rogaty i przekorny. Widać wyraźnie ożywienie młodzieży w sprawach publicznych, co niesie nadzieję na nieodległą w czasie, stopniową utylizację dewastatorów tego, co wspólne.
  • p1030004
  • Na takich zgromadzeniach coraz częściej słychać rozsądne głosy, wzywające do organicznej pracy, do cierpliwego objaśniania wszem i wobec sensu trzymania się zasad sprawdzonych w najmocniejszych demokracjach. I tego, że zgoda na odstępowanie od tych zasad przynosi efekt jak pęknięcie powłoki szamba; nieczystości zalewają nas w niekontrolowany sposób.
  • Jak może wyglądać pokłosie dyktatury widać choćby na tragicznym przykładzie Syrii. Perła Lewantu, Aleppo, leży w gruzach, tysiące ludzi zginęło. Poszliśmy pod nasz ulubiony bar, noszący nazwę tego miasta i zapaliliśmy przed nim znicze. Taki drobny gest solidarności z innymi i przestrogi dla nas.
  • p1030010
  • aleppo
  • Jakby mało było ponurych wieści z kraju i ze świata, to jeszcze ostatni dramat berliński. Na takim samym przedświątecznym jarmarku jak ten, który nieco wcześniej przemierzaliśmy wśród gęstego tłumu we Frankfurcie.

Łapię się na refleksji, że być może zaczynam odbiegać od geograficzno – historycznego zamysłu tego blogu. Ale przecież historia kształtuje się w sposób nieprzerwany, zaś gdy proces tego kształtowania dotyczy nas samych, to trudno się do niego czasem nie odnieść.

Wybiegając w najbliższą przyszłość, życzę wszystkim (nie tylko najcierpliwszym Czytelnikom, którzy dobrnęli do tego miejsca), spokojnych, zdrowych świąt i takiegoż nowego roku. Trzymajmy się!


P.S. Doklejam jeszcze na specjalną prośbę Specjalnej Kasi z Torunia, nadesłany przez nią komunikat:

Kochani wielka i serdeczna prośba do was o polubienia fp https://www.facebook.com/radioczatowanuta/
i podawanie dalej , zapraszajcie swoich znajomych
Strona radia to www.czatowanuta.cba.plzapraszamy   również    na   audycję  “Bogaty świat emocji – z czym kojarzy nam się czas Świąt Bożego Narodzenia? Do czego wracamy pamięcią? Co nas rozczula?” Zapraszamy  w piątek 23 12, godz.20.00 do  22.15 Audycję poprowadzi   Kate