Tytuł wpisu mógłby sugerować cytaty z przemówień przywódców z niemiłej przeszłości, a może też (oby nie!) z niedalekiej przyszłości.
Może też nasuwać na myśl, powiedzmy, towarzyszy broni, towarzyszy niedoli, towarzyszy partyjnych (o nich wspomnę jeszcze niżej), towarzyszy pracy, czy towarzyszy polowań. Główny motyw jest jednak inny.
Na myśli mam bowiem w pierwszym rzędzie towarzyszy podróży, których wielu zdarzyło się mieć na przestrzeni lat i zakątków świata.
Próbuję przypomnieć sobie wszystkich – to trudne – ale z pewnością mogę powiedzieć, że nie zdarzyło mi się trafić na nikogo, kto pozostawiłby złe wspomnienie. Nie wiem, jak to wygląda z drugiej strony w spojrzeniu na mnie, ale ja zawsze miałem szczęście, zawsze trafiałem na Ludzi. Nawet nieliczne samotne podróże sprawiały mi przyjemność, chociaż to ciut nieskromne stwierdzenie.
Najczęściej oczywiście podróżujemy z Żonną, i bez względu na to, czy jesteśmy na dalekiej wyspie, czy pod Żukowem – ciągle mamy chęć wybrać się gdzieś znowu razem.
Jak wspomniałem, trudno byłoby wyliczyć wszystkich, z którymi gdzieś się wędrowało, ale wszystkim jestem winien wdzięczność i wyrazy sympatii.
Ci, o których myślę i którzy to czytają, wiedzą, że te ciepłe słowa są do nich skierowane.
Muszę jednak zrobić uzasadniony wyjątek i wymienić dwie Osoby – jedną Parę.
Od lat miewamy przywilej zwiedzania różnych bliższych i dalszych stron razem z Marzeną i Januszem. Przebyliśmy wspólnie sporo mil i to nas łączy.
Łączy nas też przyjaźń, no i to, że dzięki ich medycznej fachowości w ogóle może być mowa o naszych wspólnych podróżach.
Mija właśnie rocznica z zerem na końcu, odkąd ci nasi Towarzysze wędrują w mał-żeńskim stadle, więc akapit ten można uznać za okolicznościowy, gratulacyjno – dziękczynny.
Gdańsk był w ostatnich dniach centrum obchodów trzydziestej rocznicy wyborów 4 czerwca. Zjawiły się dziesiątki tysięcy ludzi świadomych tego, że ów obarczony wieloma niedoskonałościami akt, stanowił jednak epokowy przełom w historii kraju. Setki spotkań i imprez wokół Europejskiego Centrum Solidarności, na Długim Targu i w innych punktach miasta (tak jak w wielu innych miejscach w Polsce) były dla ich uczestników areną dla okazania satysfakcji z tego, co udało się zrobić, ale przede wszystkim – demonstracją przywiązania do wolności, w każdym rozumieniu tego słowa. Panowała radość, życzliwość i uśmiech.
W przeddzień kulminacji obchodów do Gdańska pofatygował się tow. premier z liczną obstawą, oraz mniej lub bardziej zamierzoną intencją obrażenia mieszkańców poprzez zlekceważenie zaproszenia gospodyni miasta do spotkania i rozmowy. Delegacja partyjno – rządowa ominęła wzrokiem świętujące obok tłumy ludzi i rychło wyjechała, pozostawiając na opustoszałym z wrażenia placu Solidarności kilka wiązek z dedykacjami od co ważniejszych towarzyszy.
Jak wyjaśniono, powodem przyjazdu ekipy w ciemnych limuzynach do historycznej stoczniowej sali BHP w Gdańsku była przypadająca równolegle rocznica pobytu papieża Jana Pawła Drugiego w Częstochowie. Może nawet słusznie, bo rola papieża Wojtyły w ciągu zdarzeń prowadzących do wyborów 4 czerwca była ogromna, ale z drugiej strony – dziejące się ostatnio nadużywanie i rozmienianie na drobne pamięci tej wybitnej postaci musi budzić sprzeciw. Skądinąd jednak sam się do tego pośrednio przyczynił, będąc głównym animatorem polsko – watykańskiego konkordatu.
Owo szkodliwe przeplatanie się sfery publicznej z religijną widać na każdym kroku, począwszy od szacownego kompleksu sejmowo – senackiego w Warszawie, który mieliśmy możność zwiedzić dzięki zaproszeniu posłanki Małgorzaty Ch., pomorskiej parlamentarzystki, łączącej w sobie najlepsze cechy zarówno Mał-gorzaty, jak i Mistrza (na zdjęciu obok – poselska dłoń w trakcie prezentacji makiety nieruchomości parlamentarnej przy Wiejskiej w Warszawie).
Wspomnę, że przed laty Mał-gosia bywała nam dobrą towarzyszką zwariowanych podróży, a przed kilku dniami – zechciała być inicjatorką i przewodniczką naszej niezwykłej eskapady do “tu i teraz”.
Spędziliśmy w parlamencie jeden dzień, korzystając też z noclegów w przywołującym dawne, PRL-owskie klimaty, Domu Poselskim.
Okoliczność ta pozwoliła nam zerknąć za kulisy teatru, którego scenę zdarza się oglądać w medialnych przekazach (sposobność szczególna zwłaszcza dla unikają-cych kontaktu z ekranem telewizyjnym).
Obiektyw kamery ma właściwość przekazywania obrazu w sposób dający złudzenie większej przestrzeni i szerszej perspektywy, niż to jest w rzeczywistości (wie to każdy, kto mógł porównać na przykład mecz piłkarski oglądany na stadionie z tym transmitowanym w telewizji). Także obraz pomieszczeń Sejmu jest w naturze bardziej kameralny niż na ekranie; wszystko jest jakoś bliżej.
Można na wyciągnięcie ręki, czy to na sali plenarnej, czy w sejmowej restauracji lub barze, mieć plejadę znakomitości uwijających się w ostatnich latach przy “dobrej zmianie” szkolnictwa, obronności, sądownictwa lub kultury.
Można podziwiać sprawność Marszałka Sejmu, dyrygującego odrzucaniem wszelkich wniosków opozycji w kilkunastosekundowych sekwencjach i przeglosowywaniem w równie szybkim tempie mniej lub bardziej udatnie spisanych Myśli Wiadomo Kogo. Ukaz uchwalon, wydrukowan i wdrożon.
Można, a nawet należy, być pod wrażeniem umundurowania i wytrenowanej musztry Straży Marszałkowskiej, która nie skąpi oddawania honorów nawet najskromniejszym z mijających ją osób.
Nie sposób pominąć też milczeniem wrażenia, jakie robi bateria kamer telewizyjnych, przekazujących światu szerszy niż w naturze obraz, uzupełniony błyskotliwymi wypowiedziami polityków, oraz opatrzony stosownymi do struktury właścicielskiej kamer, komentarzami.
Co rusz trafia się też na bardziej przytulne, niż to widać na ekranach, elementy wizualne, czy też zakątki będące, na przykład, siedliskami groźnych komisji śledczych.
Towarzysze partyjni – termin dość smętnie kojarzący się z niezbyt twórczą, drobnokoniunkturalną społecznością, zgromadzoną w organizacjach politycznych zarządzanych autorytarnie przez osobników o skłonnościach wodzowskich po to, aby wodzów wspierać mową i uczynkiem (myślą, zwłaszcza wolną, już niekoniecznie).
W parlamencie grupują się ich setki; pełnią mniej lub bardziej ważne funkcje, ale ich mentalność czyni z nich wyłącznie wykonawców woli Ścisłego Kierownictwa.
Wkrótce będzie okazja do zmniejszenia ich liczebności w parlamencie – trzeba z tej sposobności skorzystać!
Hej Piotrze,
Przeczytałem z zainteresowaniem ostatnie wpisy, tym bardziej, że osobiście uczestniczyłem w wyprawie na Podkarpacie. Chcę się odnieść jednak nie do treści (jest jak zwykle pełna ciekawych faktów) ale do formy.
Uatrakcyjniasz blog kolorowymi fragmentami tekstu.
Traci na tym czasem dość poważnie czytelność tekstu.
Jeden z żółtych fragmentów ledwo odczytałem.
Pozdrawiam i życzę dalej takiej formy,
Wiesiek