Podrurze

W błędzie tkwią Czytelnicy sądzący z tytułu wpisu, że Ich oddanemu autorowi pokićkało się coś na starość z ortografią.
Na dowód załączam zdjęcia naszego ulubionego gdańskiego lokalu, którego wszakże nie ominęły ostatnimi czasy zarazowe restrykcje i stoi zamknięty.
Gdy więc PODRURZE nie działa, czas przypomnieć sobie, co to są PODRÓŻE, chociaż z nimi ostatnio też nie łatwo.
Nawiasem mówiąc, powyższa gierka słowna ilustruje cudowną plastyczność polszczyzny, trudną niestety do docenienia dla osób obcojęzycznych.
Gwoli kronikarskiej pieczołowitości dodam informację, że kultowy “Bar pod rurami” przycupnął w cieniu potężnej magistrali ciepłowniczej, przy wyjściu ze stacji kolejki “Gdańsk – Politechnika” w kierunku zakładów stoczniowych i zachęca śpieszących na szychtę pracowników tej branży do krótkich odwiedzin już od godziny piątej rano. W bardziej przyjaznej porze bywa zaś przyjaznym przystankiem dla zdrożonych rowerzystów.


“Podróże są dla ludzi – nawet te wirtualne”, głosi sformułowany przez Klasyka podtytuł tego blogu; zwłaszcza w obecnej dobie słowa te tchną prawdziwością.
Podróżujecie wirtualnie choćby zaglądając na te strony, a jeśli macie chęć na duuużo więcej, odwiedźcie koniecznie legendarny portal https://www.travelbit.pl/,
animowany od dziesięcioleci przez Profesora Andrzeja Urbanika, jednego z najbardziej twórczych i pracowitych osobników, jakich mam zaszczyt znać.
Naukowa kariera “Tourbanika” przeplata się z pasją podróżniczą, wieńczoną objechaniem i opisaniem niemal wszystkich ciekawych zakątków świata.
Jakby tego było mało, od bardzo wielu lat organizuje Andrzej OSOTT, czyli doroczne zjazdy zapalonych włóczęgów. W tym roku, z wiadomych względów wirtualny, jak wiele innych spotkań, ale nie mniej bogaty i inspirujący.
Na zimowe wieczory: https://osott-travenalia2020.travelbit.pl/  !!!



Przestrzeganie restrykcji sanitarnych w dobie epidemii ma sens, zwłaszcza jeśli jest podparte wskazaniami zdrowego rozsądku. Lawirowanie między restrykcjami (przy zachowaniu owego rozsądku) pozwala zaś od czasu do czasu wybrać się poza dom, choćby niezbyt daleko.
Na przykład nad Pilicę , żeby pokazać wnukom opuszczone gospodarstwo ich prapradziadków, którym dekady temu pomagaliśmy tam w żniwach.

Nieco bliżej ujścia Pilicy do Wisły leży Warka, miasteczko sławne z wielu powodów, jak choćby:
– tu urodzili się  (oprócz rzeszy innych osób) Kazimierz Pułaski i Piotr Wysocki,
– tu od niepamiętnych czasów warzy się piwo (stąd nazwa miasta zresztą)
– tu robią majonez “Winiary” i inne specjały pod tą marką
tu Starsi Panowie wybierali się na ryby
pod Warką Czarniecki sprał Szwedów (znów “potop” w blogu, a Czarniecki na pomniku w rynku wareckim, zaś obok -przedstawienie bitwy na obrazie, tym razem Smuglewicza, a nie Brandta)
– tu usypano z kilku taczek ziemi “Kopiec Powstańców Styczniowych”; byliśmy zawiedzeni jego mizernymi rozmiarami.


Akwarelka wiadomego pędzelka obrazuje pałac w Ojrzanowie, skąd było niedaleko do interesujących nas okolic nadpilickich i gdzie udało nam się wygodnie przenocować oraz zacnie posilić, co w ostatnim czasie nie bywa łatwe.
Okazało się w rozmowie z sympatycznym właścicielem (zarządcą?) obiektu, że jeszcze do niedawna był to (jest dalej?) ośrodek firmy Inco – Veritas, której sztandarowym produktem jest znany świetnie wszystkim panom domu płyn do naczyń “Ludwik”.
Ów sławny detergent, a także różne nawozy do kwiatków i inna chemia (krajowa), to bodaj jedyne nie budzące pytań i niejasności skojarzenia z Inco – Veritas.
Ten spory na polskie warunki koncern wypączkował bowiem w mrocznych czasach komuny ze Stowarzyszenia PAX , zdecydowanie tajemniczej i niejednoznacznie konotującej się organizacji katolickiej, która z jednej strony układała się z władzą ludową, z drugiej – dopomogła wielu ludziom podziemia przez tę władzę prześladowanym, budowała znaczące i unikalne w tamtym czasie zaplecze gospodarczo – finansowe, ale także – bazowała na radykalnie narodowej, często antysemickiej pożywce ideologicznej, uosabianej przez Bolesława Piaseckiego.
Po przemianach 1989 roku PAX przekształcił się w Stowarzyszenie Civitas Cristiana , które najpewniej ma znaczny wpływ na mocno prawą stronę obecnej sceny politycznej puszczającą, mówiąc umownie i z przeproszeniem, bąkiewicze.
Taka trochę katolicka masoneria, której ukorzenienie próbują wyjaśniać historycy, ale której oblicze dla laików takich jak ja jest zasnute mgłą wielu niejasności.
Tak czy inaczej, jej zaplecze gospodarcze ma się chyba nieźle.
Sielskie widoki zespołu pałacowo – parkowego w Ojrzanowie nie przeczą tej tezie.


28 listopada 1520 roku, a więc równe 500 lat temu, flotylla dowodzona przez Magellana wypłynęła z cieśniny znanej obecnie pod jego imieniem, a wcześniej pod nazwą Cieśniny Wszystkich na otwarty Pacyfik !!!


Wydawało się, że powyższe spostrzeżenia zamkną listopadową, dość skromną, pulę opisową, ale ostatnie dni przyniosły smutną kumulację pożegnań osób dobrze mi znanych, czasem bardzo bliskich. Wspomnę tylko Ich imiona:
                  Iwona, Wiesław, Zbyszek, Tomek, Józef.

Dynastia (Habsburgowie 2)


Dynastyczna saga Habsburgów, która jest motywem przewodnim trzech kolejnych artykułów w tym blogu, nie zaistniałaby zapewne (podobnie jak ogromna większość systemów władzy w historii ludzkości) bez symbiozy tronu i ołtarza, bez przenikania się i wzajemnego wspierania interesów władzy religijnej i świeckiej. Obojętne, czy na czele jednej stali imamowie, najwyżsi kapłani, rabini, papieże, biskupi, ojcowie dyrektorzy, zaś na czele drugiej – cesarze, faraonowie, królowie, prezydenci lub prezesi; jedni byli niezbędni drugim dla wzmacniania władzy i bogactwa, bo dobrze, aby lud kojarzył władzę ze świętością, a świętość z władzą.
Na znacznych połaciach globu dzieje się tak ciągle, zaś próby racjonalnego rozdzielania sfer sacrum i profanum we współczesnych społeczeństwach spotykają się często z oporem elit obu ośrodków władzy, zainteresowanych utrzymaniem stanu rzeczy.

Nawet jednak w laicyzujących się społeczeństwach żywe są odwieczne tradycje, mające źródło w celebracjach religijnych.
Dzieje się tak choćby w Hiszpanii, w trakcie Semana Santa, czyli Wielkiego (dosłownie: Świętego) Tygodnia,
Media często relacjonują jego obchody w wielkich miastach, intrygując obrazami tysięcy zakapturzonych postaci kroczących w procesjach. Ciekawie jest jednak zakosztować religijno – historycznego folkloru na prowincji, z dala od tłumów turystów.
Jeśli dopisze pogoda, z każdego kościoła przez cały Wielki Tydzień ruszają pochody w ordynku ustalonym od wieków i kultywowanym, oraz pilnie trenowanym przez religijne bractwa.

Jeśli leje, można jedynie we wnętrzach świątyń podziwiać ozdabiane tysiącami kwiatów, wielotonowe platformy z naturalnej wielkości rzeźbami obrazującymi sceny nowotestamentowe, noszone w ulicznych procesjach przez kilkudziesięciu, a czasem kilkuset, posuwających się miarowym, powolnym krokiem męż-czyzn.
Na te mobilne sceny, zwane “pasos”, składają się figury będące wysokiej klasy dziełami sztuki rzeźbiarskiej, często jeszcze średniowiecznej, stąd troska o ich ochronę przed deszczem. Każde bractwo ma naturalnie swoją orkiestrę dęto – perkusyjną,  więc procesje (oprócz wielkoczwartkowej procesji milczenia) posuwają się w takt rytmicznej, lecz dostojnej, muzyki.

Zdarzają się wszakże lokalne odstępstwa, takie jak wielkoczwartkowa nocna “tamborada” w miasteczku Hellin, która przypomina raczej fiestę, niż czas pasyjnego skupienia. Każdy z ponad dwudziestotysięcznej społeczności, nie wyłączając małych dzieci, przywdziewa o północy ciemną tunikę  i zaopatrzony w większy lub mniejszy bęben przemierza ulice,  wzniecając rytmiczny hałas.

Chodzą pojedynczo, grupami, mniej sprawni jeżdżą na wózkach, mijają się we wszystkich kierunkach i bębnią do czwartej rano, z krótkimi przerwami na szklankę piwa w jednym z licznych punktów regeneracyjnych, wystawianych przed knajpami. Miasto szczyci się tym obyczajem, który dostąpił nawet honoru umieszczenia go na liście dziedzictwa Unesco.

Tutaj nieco światła (mimo ciemności) i dźwięku z “tamborady” w Hellin – kliknij!


Mrówcza praca kolejnych pokoleń rodu Habsburgów, skutkująca systematycznym poszerzaniem ich władztwa, osiągnęła apogeum efektu na przełomie XV i XVI wieku.
Podboje i mariaże międzydynastyczne doprowadziły do sytuacji, w której nad ich imperium  “nigdy nie zachodziło słońce”.

Stało się tak, mówiąc w ogromnym skrócie i uproszczeniu, dzięki aranżacji w 1496 roku małżeństwa księcia Burgundii Filipa Habsburga, (syna cesarza Maksymiliana I ), z Joanną Kastylijską (zwaną często Szaloną), córką tzw. Królów Katolickich, czyli Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda Aragońskiego .
Owocem mariażu był między innymi Karol, którego kariera już w młodzieńczym wieku (zatem właściwie jeszcze jako Karolka)  zwieńczona została tytułami króla Hiszpanii (jako Karola I) i cesarza rzymskiego (jako Karola V). Zróżnicowana numeracja Karolów wynikała, jak to się często działo w “zmonarchizowanym” świecie, z następstwa imion władców konkretnych ziem.
Poza finalizacją starań jego katolickich dziadków o zjednoczenie pod jednym berłem ziem hiszpańskich, Karol wsparł podbój przez Corteza i Pizarra królestw Azteków i Inków w odkrytej nieco wcześniej przez Kolumba Ameryce.
Był też protektorem historycznej (również dlatego, że stała się asumptem do podjęcia pisaniny na tym blogu) dookołaziemskiej wyprawy, podjętej w 1519 roku (mija właśnie 500 lat) przez Magellana .
Dynastia podzieliła się w tym czasie na gałąź austro-węgierską, zawiadującą większością Europy Środkowej, oraz hiszpańską, która panowała – oprócz półwyspu Iberyjskiego – nad południowymi Włochami, Niderlandami, przez krótko nawet Anglią, a nade wszystko – posiadłościami w Ameryce i Azji, z których zasysała niebywałe bogactwa.
(mapa imperium Karola V skopiowana z es.slideshare.net)


Nie powinno zabraknąć akcentu polskiego, więc napomknę tylko o naszej królowej Bonie (byliśmy przy jej grobie w Bari), która najpewniej została otruta na polecenie Filipa II, syna i następcy Karola I na tronie hiszpańskim, w związku z niejasną i zawiłą historią prowadzącą do polskich roszczeń wobec Habsburgów o tzw. “sumy neapolitańskie” .
Już choćby ten ponury epizod historii  (uwieczniony zresztą przez Jana Matejkę), powinien wystarczyć, aby Habsburgowie skończyli marnie. Stało się tak wszelako dopiero po trzystu sześćdziesięciu latach od śmierci Bony, o czym będziecie mogli poczytać w majowym odcinku naszej “Dynastii”.

Navigare necesse est…

Zacznijmy od newsa sprzed kilkunastu dni: Rosja blokuje dostęp do Morza Azowskiego przez Cieśninę Kerczeńską (jakżeby inaczej – okolice oblepione w czasach antycznych koloniami greckimi, do których mamy ostatnio szczęście!). Świat burzy się z tego powodu, nie tyle może ze względu na obronę interesów Ukrainy, w które celuje ta kremlowska zaczepka, ile z uwagi na podkopywanie jednego z filarów światowego ładu, czyli swobody żeglugi.

A że wszelakie formy ładu, z wielkim mozołem kształtowane poprzez dochodzenie do kompromisów, bywają chętnie naruszane przez tych, którzy uważają się za lepszych, “słuszniejszych”, czy silniejszych, to świat cywilizowany stara się umówionych zasad ładu pilnować, czy dotyczy to np. konstytucji, czy swobody żeglugi właśnie.

  • Żegluga jest bowiem koniecznością, o czym przypomina tytuł niniejszego wpisu, cytujący fragment znanej łacińskiej sentencji. Umiejętność przeprawiania się przez wodne przeszkody (bez względu na to, czy w grę wchodziły niewielkie rzeki, czy oceany), musiała być jedną z pierwszych, jakie na początku swej ekspansji opanował gatunek ludzki. Trzeba było przewozić, zdobywać, gonić, uciekać, poznawać, łowić – a w tym celu tworzyć i doskonalić urządzenia pływające.
  • Badanie sposobów konstruowania jednostek pływających w przeszłości jest, wobec niezwykle ubogiego zasobu informacji pisanych lub graficznych na ten temat, domeną wąskiej specjalności archeologicznej.  Rezultaty zaś odkryć i dociekań przedstawiają specjaliści na cyklicznych ISBSA (Sympozja Archeologii Łodzi i Statków) ; jak wspominałem w poprzednim wpisie, wzięliśmy udział w niedawnym sympozjum w Marsylii.
    Wyniki badań podwodnych archeologów (chociaż wraki znajdowane są także na lądzie, w wyschniętych zbiornikach wodnych), wspomagających się dostępną współcześnie wiedzą i technologią z wielu dziedzin, budzą najwyższe uznanie i szacunek. Gospodarze tegorocznego ISBSA pochwalili się na przykład odtworzoną dokładnie na podstawie oględzin wraku z czasu zakładania Massalii (Marsylii) grecką łodzią, którą nazwali “Gyptis”; chętnym proponowali nawet rejs po Zatoce Marsylskiej.

    Pisząc ten artykuł zdałem sobie sprawę, że znakomita większość tego, co dotychczas zaistniało w blogu, w bliższy czy dalszy sposób koresponduje z dokonaniami jego patrona – Magellana, który podejmując swą historyczną wyprawę (n.b. w 2019 roku przypada 500-na rocznica tego wydarzenia) wpisał się w odwieczne ludzkie “navigare necesse est?”.
    Sama sentencja jednak, wypowiedziana ponoć po raz pierwszy w szczególnych okolicznościach przez Pompejusza, ma swoją kontynuację: “…vivere non est necesse.”. “Żegluga jest koniecznością, życie koniecznością nie jest” – tak tłumaczyć można całość. I jak większość powiedzeń sławnych ludzi, od początku bywa rozpamiętywana i analizowana aby dociec, co autor miał na myśli.
    Nie wchodząc w ten nurt chcę jednak sprzeciwić się pompejuszowej konstatacji; uważam, że zdarzają się Ludzie, których życie jest koniecznością. Należał (niestety, czas przeszły) do nich Krzysztof, a mogą to poświadczyć rzesze tych, którym pomógł. 

  • Jeszcze o wodzie i starociach (chodzi o stare przedmioty, znajdowane pod wodą, żeby nie było wątpliwości).  Zdjęcie obok zrobiłem 40 lat temu i trochę się go wstydzę. Nie z powodu kiepskiej jakości – fotografowało się wtedy czym i na czym się dało – tylko z powodu procederu, jakiemu nie do końca świadomie oddaliśmy się podczas nurkowań w Morzu Marmara. Sympatyczni tureccy koledzy – nurkowie zabrali nas na odkryty przez siebie wrak (greckiego starożytnego statku, a jakże), który traktowali jak bankomat. Gdy brakowało dudków, wyciągali z wraku kilka amfor, na które czekał już pośrednik. Nam w dowód przyjaźni pozwolili ukraść  (trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić eufemizmy) parę artefaktów, które szczęśliwie ominęły później kontrolę graniczną. Sprawa pewnie jest dawno przeterminowana, ale na wszelki wypadek nie pokazuję wizerunków sprawców.
    Dużo bardziej etycznie i profesjonalnie podchodzą do sprawy współcześni archeolodzy podwodni, których referatów mieliśmy okazję posłuchać podczas sympozjum w Marsylii. Ciekawe i dobrze przyjęte były wystąpienia pracowników Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku, prezentujących m.in. wizualizacje X-wiecznych wraków odnalezionych w wodach dawnego portu w Pucku, a wykonane w oparciu o zdjęcia fotogrametryczne. Warto zobaczyć, jak to wygląda, w ich Wirtualnym Skansenie Wraków.   
  • W tymże Muzeum Morskim, krótko po powrocie z Marsylii, mieliśmy okazję przypomnieć sobie prehistorię polskiego nurkowania, tworzoną przez pionierów m.in. z naszego klubu “Posejdon”. Zaprojektowali oni, zbudowali, wypróbowali i rozpoczęli eksploatację pierwszej polskiej podwodnej kabiny mieszkalnej (habitatu) “Meduza”. Dokonali tego pół wieku temu, zaledwie kilka lat po pierwszym tego rodzaju eksperymencie Jacques’a Cousteau, dysponując nieporównanie skromniejszym niż Francuzi zapleczem finansowym i technicznym.

    Obszerna informacja o “Meduzie” (która teraz, odremontowana, bazuje w Warszawie) jest do poczytania na stronie…firmy ubezpieczeniowej.
    Czemu zeszliśmy w tym pisaniu pod wodę?
    Bo leży tam całe żeglarskie dziedzictwo ludzkości, które coraz lepiej udaje się poznawać dzięki błyskawicznym postępom współczesnej techniki, poprzedzonym takimi eksperymentami, jak “Meduza”.
    Na konferencji ISBSA w Marsylii znalazły się też referaty, dotyczące kog hanzeatyckich. 

    Ta wywodząca się z rejonu Fryzji średniowieczna konstrukcja okrętowa, pozwalająca na pomieszczenie znacznej ilości towarów handlowych, jak również uzbrojenia z obsługą, stała się podstawowym typem statku Hanzy, kartelu kupieckich miast północnoeuropejskich, dominującego przez kilkaset lat w handlu i gospodarce tego regionu. Historia Hanzy zaczęła się w Lubece, która przewodziła temu związkowi przez cały czas jego świetności. 

    Jeszcze przed końcem roku mamy nadzieję odbyć krótką wizytę w Lubece i obiecuję, że w relacji nie będzie wzmianki o starożytnych kolonistach greckich, bo nigdy w ten rejon nie dotarli, zaś Czytelnikom mogli się chwilowo znudzić po poprzednich wpisach. Wierzę też, że Żonna przywiezie stamtąd jakieś szkice, bo w tym wpisie niestety ich zabrakło. Jako namiastkę zamieszczam więc skopiowane z Tygodnika Powszechnego zdjęcie, które – w nawiązaniu do motta tego artykułu – można by zatytułować: “nawigować każdy może”

     

Pielgrzymka z Santiago

Tytuł wpisu nie jest pomyłką; nasza “pielgrzymka” zaczęła się, a nie skończyła, jak w przypadku wszystkich innych pielgrzymów od z górą tysiąca lat – w Santiago de Compostela. Wspomniałem w poprzednim wpisie o wyczynie naszej sąsiadki Ali, która na początku czerwca podjęła wędrówkę tzw. francuskim szlakiem do Santiago. Przebyła ponad 800 kilometrów, wykazując wielki hart ducha w obliczu trudności terenowych, pogodowych jak i tych, które dotykają każdego przy ekstremalnym wysiłku. Śledziliśmy jej doniesienia z podziwem, ale i odrobiną zazdrości. Uczucia te poskutkowały spontaniczną decyzją, aby spotkać dzielną pątniczkę na mecie jej peregrynacji, a potem wspólnie udać się nad Atlantyk, na przylądek Finisterre, gdzie docierają najwytrwalsi pielgrzymi, zanurzając się w oceanie i paląc swoje zużyte wędrówką buty.  

Znaleźliśmy się zatem w Galicji. I tu znowu drobna zagwozdka nazewnicza; dla nas bardziej “osłuchaną” Galicją jest ta rozciągająca się od Krakowa po Lwów i jeszcze trochę na wschód. O tym zaś, że w północno – zachodniej Hiszpanii też jest Galicja, upewniały nas mijane pokrywy studzienek kanalizacyjnych  Żeby było ciekawiej – obie Galicje wzięły swe nazwy od Galów = Celtów, którzy byli na ich terenach aktywni sporo lat przed naszą erą i po jej rozpoczęciu. Celtów iberyjskich usiłował, z dość miernym skutkiem, ewangelizować Św. Jakub Apostoł, którego szczątki po rozlicznych legendarnych przygodach spoczęły w miejscu, które na jego cześć nazwano Santiago. Do wspaniałej romańskiej katedry, mieszczącej grób Świętego, pielgrzymuje się od stuleci z całej Europy, a ostatnio i reszty świata; wielu nazywa to odwieczne pielgrzymowanie prawzorem turystyki.


  • Hiszpania z polskiego punktu widzenia wydaje się być – z uwagi na położenie – nieco marginalnym regionem Europy. To oczywisty błąd, bo w toku dziejów Półwysep Iberyjski był obiektem pożądania wielu cywilizacji, tak jako miejsce osiedleńcze, jak i tranzytowe. Nie rozwijając tu z oczywistych względów związanych z półwyspem historii Iberów, potem Iberoceltów, Fenicjan, Rzymian, Kartagińczyków, Wandalów, Swebów, Gotów, Żydów, Arabów i Berberów –  którzy po trochu poskładali się na przeciętny współczesny genotyp hiszpański – przypomnę tylko w kilku słowach o tych, z którymi wiąże nas (mocno rozsunięta w czasie, co prawda) wspólnota miejsca zamieszkania.  
  • Z Gotami spotykaliśmy się w tym blogu wielokrotnie, tak przy okazji odwiedzin bliskich nam okolic pomorskich, jak też w Skandynawii, czy na drugim krańcu Europy – w Albanii. Pamiętamy zatem, że w początkach naszej ery przemieszkali blisko trzy wieki na Pomorzu wschodnim, po czym powędrowali tam, gdzie dziś Ukraina, Mołdawia i Rumunia. Stamtąd ruszyli generalnie na zachód, demolując i opanowując Cesarstwo Rzymskie, by w końcu w Iberii ufundować Królestwo Wizygockie  (Wizygotami przyjęło się nazywać tych Gotów, którzy w różnych okresach i regionach przebywali nieco na zachód od swych pobratymców Ostrogotów).
  • Królestwo Wizygotów funkcjonowało blisko 300 lat do czasu, kiedy w 711 roku kres jego istnieniu położyła inwazja muzułmańska z północnej Afryki. By zakończyć historyczny wtręcik wspomnę, że początki rekonkwisty, czyli trwającego kolejne stulecia procesu odzyskiwania terenów Hiszpanii przez chrześcijan, miały miejsce w Galicji.  (mapki – z Wikipedii).

  • Galicja nie jest najczęstszym kierunkiem turystycznych eskapad do Hiszpanii, a niesłusznie. W odróżnieniu od reszty kraju jest bowiem zielona i nie tak upalna (wpływ Atlantyku), natomiast wspaniałości cywilizacyjnych i przyrodniczych jest bez liku, podobnie jak w reszcie kraju.    
  • Najbardziej charakterystycznym, wszechobecnym motywem, są horreos gallegos, niewielkie kamienne, czasem drewniane, a współcześnie także betonowe spichrze; na ich wzór stylizuje się nawet przystanki autobusowe      

    Przebywając kilka dni na pielgrzymim szlaku i nocując w albergach – skromnych schroniskach o standardzie PRL – owskich akademików (może nieco bardziej schludnych), mieliśmy okazję zakosztować atmosfery stwarzanej przez wędrowców z całego świata. Wszechobecny uśmiech, życzliwość, kultura, chęć pomocy – ech! Piszę to akurat w dniu, kiedy w sposób będący całkowitym przeciwieństwem powyższych przymiotów nasz “suweren” kończy dzieło dobijania niezależnego sądownictwa, przerywając mozolną pielgrzymkę Polaków w stronę demokracji. 

Jak pewnie zauważyliście, mailowe powiadomienia o nowych wpisach opatruję zawsze uwagą pozwalającą każdemu zażądać zaprzestania przysyłania doń tych powiadomień. Zrobiło to dotychczas kilka osób, pisząc krótkie “nie” – co naturalnie bezzwłocznie uszanowałem. Uszanowałem też wolę osoby znanej mi jeszcze z młodych lat, wyrażoną w obszerniejszy sposób, który pozwalam sobie zacytować bez komentarza: 

“Szczęść Boże!  Przykro mi Piotrze, ale z Waszymi z Anią wstawkami do opisów z podróży zupełnie się nie zgadzamy, przypomina nam to targowiczan, którzy teraz szaleją i tak jak kiedyś zbeszczeszczają dobre imię Naszej Ojczyzny Polski poza jej granicami.  My tu żyjemy już sporo lat i trzeba widzeć jak takie zachowanie odbierane jest przez zagranice.Nie przysyłaj nam więcej tych opisów. Serdecznie pozdrawiamy, i liczymy że przyszłość zmieni Wasze zapatrywania.” 


Serdecznie Wszystkich pozdrawiam!!!

 

Z – kubana dobra zmiana


…i nagle, nie pamiętam dokładnie w jaki sposób, znalazłem się twarzą w twarz z Kaczyńskim. No, niezupełnie, bo musiałem go w tym celu złapać za klapy i dość znacznie unieść, co nie było łatwym zadaniem. Wściekłość dodała jednak sił i krzyknąłem mu w oczy coś w rodzaju “co wyprawiasz z Polską, ty taki-owaki”. Zmieszał się i jąkając zaczął tłumaczyć, że wszystko idzie w dobrą stronę i niedługo już zakończymy wspólnie z Turcją i Arabią Saudyjską budowę promu kosmicznego…

…koszmar senny obudził mnie. Byłem w mieście Santa Clara, leżącym mniej więcej w centrum Kuby. Zwycięskie zbrojne starcie rewolucyjnej guerilli Che Guevary  z niedobitkami wojsk Batisty pod  Santa Clara przypieczętowało przed sześćdziesięciu laty zwycięstwo kubańskiej dobrej zmiany. Krótki pobyt na wyspie stał się niezłą okazją do obserwacji i refleksji na tematy związane z efektami nagłych (i oczywiście opiewanych przez ich animatorów jako dobre) zmian w biegu dziejów. Nie zrażajcie się jednak tą zapowiedzią, bo wspomnę też o milszych kubańskich klimatach.


No właśnie, kubańskie klimaty determinuje tamtejszy klimat; lutowe +26 stopni i słońce na niebie sprawiają, że ludziom łatwiej jest żyć mimo wszelkich opresji, że chce im się grać, śpiewać i tańczyć, a nie zatruwać myśli wielką polityką i mniejszymi kłopotami. Popatrzcie zatem, jak zapamiętała wizerunki wyspiarzy matryca mojego aparatu.                                                                 

Na Kubie nie było ze mną niestety Ani, zatem nie znajdziecie w tej relacji jej rysunków, zazwyczaj zdobiących wpisy na tym blogu. Jedyny szkic (powyżej), mający przedstawiać autora relacji, wykonała w ulubionym hawańskim barze Hemingwaya “Bodeguita del Medio” miejscowa rysowniczka, na prośbę inspiratorów i dobrych towarzyszy kubańskiej eskapady, Inge i Jana. Zwabiła nas oczywiście muzyka, której kawałki stamtąd, jak też z ulic Hawany oraz knajpy w Santa Clara możecie posłuchać tutaj.


Mijają dwa lata od podjęcia prób zainteresowania (bądź znudzenia, uchowaj Panie) całkiem szerokiego grona PT Czytelników blogu opisami moich prawdziwych, bądź wirtualnych peregrynacji. Dość przypadkowo zbiegło się to z początkami tzw. “dobrej zmiany” w Polsce, co naturalnie zainspirowało obserwacje i porównania z tym, jak się sprawy mają w różnych opisywanych miejscach, ażeby próbować zrozumieć dziwne procesy dziejące się w kraju. Kuba, przy zachowaniu wszystkich geograficzno – historycznych proporcji, jest całkiem ciekawym poligonem dla takich obserwacji i porównań. Rewolucja tamtejsza rozegrała się na dobre sześćdziesiąt lat (bez mała trzy pokolenia) temu i jej efekty widoczne są wszędzie. Postaram się niektóre z nich pokazać lub opisać, dla ciekawości dokonując tu i ówdzie uproszczonych porównań.


Ruina

Hasło “Polska w ruinie” było jednym z wielu, które skutecznie otumaniły przeważającą część wyborców w 2015 roku. Od tego czasu udało się rządzącym zrujnować kruche podstawy demokratycznego ustroju państwa, a teraz zabierają się na dobre do rujnowania lokalnej samorządności, aby pomyślność obywateli dekretować centralnie, jak kiedyś tutaj, a ciągle jeszcze na Kubie. Tamtejsze materialne rezultaty takiego stanu rzeczy – do obejrzenia poniżej:     

Religia

  • Tutaj jest widoczna bodaj największa różnica między “dobrymi zmianami” – polską i kubańską.
  • U nas mianowicie gra na religijnych sentymentach i wykorzystanie wpływów katolickiego Kościoła było i jest jednym z najważniejszych instrumentów “urabiania” ludu w kierunku politycznie pożądanym dla partii i rządu. Na Kubie – Fidel i spółka po dojściu do władzy zabrali się energicznie do rugowania wszelkich przejawów życia religijnego.
  • Na szczęście nie zburzyli licznych pięknych kościołów, zaś ludzie, jak to z reguły bywa w takich okolicznościach, kultywowali swoją wiarę w sposób dyskretny. Wiara tamtejsza ma przeważnie ryt rzymsko – katolicki, czasem protestancki, ale jest też wielka liczba wyznawców santerii – unikalnej kompilacji katolicyzmu z przywiezionymi przez afrykańskich niewolników wierzeniami. Na jednym ze zdjęć – grupa wyznawców santerii na hawańskim cmentarzu, przed pogrzebem.
  • Wyraźne poluzowanie w antyreligijnej polityce reżimu nastąpiło po wizycie na Kubie w 1998 roku Jana Pawła II, dzięki czemu jest on tam, obok Roberta Lewandowskiego oczywiście, najpopularniejszym Polakiem. 
  • A, przypomniała mi się a’propos Fidelowej walki z religią przypowiastka sprzed lat, łącząca ten epizod ze starym polskim powiedzeniem: nad wyspą ukazała się mianowicie spomiędzy chmur wielka d… . Bo “jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.   Złoty ołtarz kościoła w Remedios był przez stulecia zamalowany białą farbą w obawie przed piratami – oczyszczono go dopiero krótko przed rewolucją.     

Różność, równość

  • Wspomniane wyżej różnice związane z dobrozmianową rolą i losami kościołów tu i tam ustępują jednak przy zewnętrznym oglądzie innemu zjawisku. To absolutna, niewyobrażalna w polskich warunkach (zwłaszcza obecnie) tolerancja rasowa, kulturowa i obyczajowa. Nie wiem, czy funkcjonowała wcześniej, czy też jest to zasługa rewolucyjnej “urawniłowki” (przeorania społeczeństwa, jak mówi nasz Zbawca Narodu, tylko w przeciwnym kierunku), ale budzi uznanie, szacunek i zazdrość, że jednak można. Nie dyskutuje się o tym, bo wszyscy uznają taki stan rzeczy za normalny. 

Mocarstwa

  • Przez ponad pół wieku przed rewolucją, po wojnie hiszpańsko – amerykańskiej w 1898 roku , Kuba znajdowała się w orbicie wpływów USA. Trudno się zresztą dziwić, wszak do Florydy można stamtąd niemal kamieniem dorzucić. Był to czas całkiem przyzwoitego rozwoju gospodarczego wyspy, ale też typowo latynoskich nieładnych zabaw we władzę.
  • Jak zwykle w sytuacjach, gdy ekonomia się poprawia, to najpierw poprawia się status tych, którzy w poprawę ekonomii wkładają najwięcej inwencji i pracy (zdarza się też, niestety, że na granicy prawa). Z reguły u pozostałej części społeczeństwa rodzi to uczucia będące mieszaniną zawiści i zakompleksienia, przyprawione sentymentami o charakterze “godnościowym”. A zatem – tworzące bazę społeczną dla wszelkiej maści apostołów “dobrych zmian”.
  • W dodatku – i tu zadziwiające podobieństwo sytuacji kubańskiej sprzed sześćdziesięciu lat i polskiej obecnie – umiejętnie inspirowanych i wykorzystywanych przez sprawną politykę moskiewską.
  • Kuba w krótkim czasie po rewolucji stała się de facto sowiecką bazą wojskową, co na początku lat sześćdziesiątych XX wieku doprowadziło do największego po II wojnie światowej kryzysu w stosunkach między ówczesnymi supermocarstwami, z najwyższym trudem zażegnanego środkami politycznymi. Stany Zjednoczone na różne sposoby próbowały przyciągnąć Kubę z powrotem pod swój parasol  – bez widocznego efektu, jak dotychczas.
  • Największą plamą na ich reputacji (obok blokady ekonomicznej) jest żywe wspomnienie fatalnie przygotowanej interwencji zbrojnej w postaci odpartego przez siły Fidela Castro desantu na Playa Giron w Zatoce Świń w 1961 roku. Dzisiaj w miejscu desantu stoi okazały hotel, (najwyraźniej dla aktywu partyjnego), zaś plaża chroniona jest przed ewentualnym kolejnym desantem betonowymi umocnieniami.
  • Sama zaś Zatoka Świń – to znakomity akwen nurkowy, z łatwym dostępem do efektownych ścian rafowych, świetnych jaskiń (jak jukatańskie cenoty) i tanimi wypożyczalniami sprzętu.     
  • Najwyżej cenionym reliktem dawnej amerykańskiej obecności są tysiące ciągle działających krążowników szos z połowy XX wieku, pomiędzy którymi bez kompleksów pomykają trochę tylko młodsze polskie maluchy.          

Spirytusy movensy d… zmian

  • Pokrótce: Rewolucję kubańską też rozkręcili bracia, jednak nie bliźniacy. Jeden już nie żyje, drugi (młodszy) zapowiedział oddanie w najbliższym czasie odziedziczonej po Fidelu władzy. Komu? Najchętniej własnemu synowi, co powinny potwierdzić wkrótce wolne, oczywiście, wybory. Znawcy sugerują jednak, że może dojść przy tej okazji do niespodzianek, zobaczymy. Póki co billboardowe konterfekty Raula, opatrzone jego złotymi maksymami – to jedyne reklamy widoczne przy kiepskich kubańskich drogach  
  • Braciszkowie Castro mieli naturalnie szerokie grono pomocników, z których części udało się nawet dość długo utrzymywać przy życiu. Najbardziej znany to Ernesto “Che” Guevara, który eksportując rewolucję na różne strony “trzeciego świata” tak nadstawiał karku, że w końcu zginął podczas awantury boliwijskiej. I on właśnie, trafiając fartownie z terminem swojego zgonu w czas ogólnoświatowego młodzieżowego zamętu końca lat 60-tych, stał się jego ikoną, po dzień dzisiejszy zdobiącą miliony T-shirtów na całym globie.
  • Jak naprawdę postrzegają Kubańczycy tę ferajnę i jej dzieło – nie udało nam się wprost dowiedzieć; instytucja “sygnalistów” funkcjonuje na wyspie najwyraźniej sprawnie i zbaczanie w rozmowach na tematy polityczne skutkuje, w najlepszym razie, deklaracjami typu “nie jesteśmy bogaci, ale mamy co jeść”. Ale wizerunkowo – przynajmniej z wierzchu – rewolucja jest dla nich ciągle na swój  sposób “sexy”.    
  • Tu krótka dykteryjka: latem zeszłego roku zobaczyłem na gdańskiej starówce sklep z wielkim szyldem “Odzież Patriotyczna”. Wiedziony ciekawością wszedłem i spytałem, czy dostanę koszulkę z wizerunkiem Prezesa. Trzej stosownie zbudowani i wytatuowani subiekci spojrzeli ze zdziwieniem, a najbardziej rozgarnięty wodząc ręką po ścianach zapełnionych husarskimi skrzydłami i kotwicami w różnych rozmiarach rzucił “Jest to, co widać!”. “A właściwie, to czemu koszulka z Prezesem?” – zainteresował się drugi. “No bo odzież patriotyczna tutaj…” odezwałem się z malejącą śmiałością. Na to trzeci: “Panie, co on tam za patriota!”.
  • Wychodzi na to, że biedny Prezes nie tylko nie przyozdobi niczyich piersi, ale wręcz może mieć problem (gdy przyjdzie czas…) z zachowaniem go we wdzięcznej pamięci, nawet przez jego obecnych pupilków.

Ekonomia

  • Wszyscy wiedzą, że podstawą kubańskiej gospodarki jest uprawa trzciny cukrowej. Powstaje z niej cukier, źródło cennych dewiz, ale przede wszystkim – rum, dzięki któremu lżej przeżywać rewolucyjne zamęty. Barmani tamtejsi mają miły zwyczaj dolewania rumu do koktajli na prośbę konsumenta w dowolnych ilościach, bez dopłaty.
  • Ale zanim do tego dojdzie – trzeba zebrać trzcinę, na tle której godnie prezentuje się nasz wypożyczony nie bez trudu chiński wehikuł, który wszakże dał radę i nie rozpadł się w trakcie dość forsownego objazdu zachodniej połowy wyspy.    
  • Cygar tamtejszych nie trzeba zachwalać – nawet te ukręcone na miejscu przez gospodarza w tytoniowym zagłębiu Kuby, malowniczym Vinales, smakowały doskonale.       
  • Do obserwacji związanych z kubańską ekonomią zaliczyć można bez wątpienia widoki mniejszych lub większych grup ludności, wyczekującej prawdopodobnie niedzieli, kiedy to będzie można spokojnie odpocząć :       
  • Nowe technologie: sieci komórkowe funkcjonują poprawnie (aczkolwiek roaming jest zabójczo drogi), natomiast dostęp do internetu jest najwyraźniej kontrolowany i ograniczany do publicznych hot-spotów, gdzie licznie gromadzący się chętni mogą, po wykupieniu specjalnej jednorazowej karty, dostąpić łaski zalogowania do sieci: 
  • Inwestycje w przemyśle wczasowym. Już samo sformułowanie “przemysł wczasowy” przyprawia o dreszcze, przywodząc wyobrażenie masy ludzkiej poddawanej obróbce solarno – futrującej w formacie all inclusive, w specjalnych ośrodkach koncentracyjnych. Socjalistyczne państwo kubańskie inwestuje w takie ośrodki, starając się izolować je najlepiej jak się da, od społeczeństwa.
  • Pojechaliśmy specjalnie obejrzeć efekty wielkiego projektu na Cayo Santa Maria – istny horror w klimatycznym raju. Archipelag dziewiczych wysepek połączono z północnym wybrzeżem blisko czterdziestokilometrową drogą na specjalnie usypanej grobli i upchnięto na nich dziesiątki hoteli. Wjazd na groblę – po okazaniu paszportu.      
  • Oprócz autokarów wiozących wczasowiczów , wpuszczane są jedynie pojazdy związane z ciągle prowadzonymi budowami, z zaopatrzeniem dla hoteli, oraz z ich personelem mieszkającym na stałe w okolicznych miasteczkach, w obiektach nieco różniących się standardem od miejsc jego pracy:    
  • Turystyka. Powyżej napomknąłem o “przemyśle wczasowym”, który do pewnego stopnia można kojarzyć z turystyką, a który generuje sporą część kubańskiego dochodu. Trwająca od kilku lat ograniczona odwilż gospodarcza poskutkowała natomiast szybkim zaistnieniem warunków także dla indywidualnego zwiedzania tego naprawdę ciekawego kraju.
  • Mam tu na myśli w pierwszym rzędzie  umożliwienie prowadzenia kwater prywatnych (casas particulares), oraz prywatnej gastronomii. Podczas naszego objazdu korzystaliśmy wyłącznie z tych niepaństwowych placówek; było skromnie, ale zawsze czysto i smacznie (kubańska kuchnia – palce lizać!). 

Na początku wpisu było trochę chwytanych w biegu kubańskich twarzy i postaci, na koniec zaś, jeśli mieliście cierpliwość dotrzeć do tego miejsca, obejrzyjcie porcyjkę tamtejszych malowniczych landszaftów.

Otwiera ten przegląd fotografia stojącego na dziedzińcu dawnego pałacu gubernatorskiego w Hawanie pomnika Krzysztofa Kolumba. Kuba  była pierwszą dużą wyspą w pobliżu kontynentu amerykańskiego, odkrytą przez historyczną

wyprawę w październiku 1492 roku. Wydarzenie to zapoczątkowało epokę wielkich odkryć geograficznych, których kulminacją była wyprawa dookoła świata podjęta przez Magellana, a zakończona przez Elcano w trzydzieści lat po lądowaniu Kolumba na Kubie. Kontynuacją zaś tych dokonań jest niniejszy blog, o czym pamiętacie, mam nadzieję:)

  •   źródło: Wikipedia

              Jose Marti – taki trochę Piłsudzki kubański          Kwartał domków w Hawanie przerobiony na przedziwną instalację przez mieszkającego tam od dawna niemieckiego artystę Fustera            Adios!!!

 

 

Nortumbria

FullSizeRender1 mosty Newcastle – rys. J.J.

Chief, once upon Tyne (river), w przypływach natchnienia,

ciał damskich robi szkice, zwykle bez odzienia. 

Nie raz także się zdarzy,    

że w ogóle bez twarzy,

bowiem wygląd ich twarzy nie ma tu znaczenia.


  • capture-20170213-111210
  • Wielu zacnych Czytelników odgadnie bez kłopotu, o kim jest ten limeryk. Tych zaś, którzy naszego Przyjaciela Wiesia nie znają, śpieszę poinformować, że:
  • – już po zakończeniu kariery zawodowej otrzymał propozycję pracy w Anglii, co obrazuje poziom jego profesjonalizmu w branży okrętowej,
  • – mieszka w związku z tym czasowo w Newcastle upon Tyne, zajmując niewielki domek, do którego zechciał nas ostatnio zaprosić na weekend,
  • – w tym krótkim czasie, oprócz znanej nam wcześniej serdecznej gościnności, talentów plastycznych i literackich, zaprezentował Wiesław także kunszt kucharski,  lewostronnie – szoferski, oraz przewodnicki,
  • – kolejnym wielkim walorem Wiesia jest zamężna z nim od lat Ala, która niestety musiała w czasie naszej eskapady pozostać w kraju.
  • W naszej pięcioosobowej grupce były aż trzy plastycznie uzdolnione osoby. Gospodarz koncentruje swoją twórczość na motywach wyżej opisanych, natomiast Ania i Janusz przywieźli po kilka obrazków dokumentalnych, które pozwolili tu udostępnić. A że sztuka bez odbiorców nie ma racji bytu, to Marzence i mnie przypadła rola trwających w zadziwieniu.
  • P1030205 dom pracy twórczej
  • FullSizeRender2 rys. J.J.
  • IMG_20170212_0002rys. A.B.
  • Jeszcze zdjęcie ekipy obserwującej przez dziurki jakąś artystyczną instalację w galerii nad rzeką i kończę przydługi wstęp, przechodząc do tego cośmy widzieli i jakie to ma konteksty historyczne.
  • P1030185

  • Szekspir, Beatlesi, imperium nad którym słońce nigdy nie zachodzi (nr 2, po hiszpańskim), fundamenty największych demokracji, język stający się światowym – to pierwsze z licznych skojarzeń łączących się z Wielką Brytanią. Status mocarstwa osiągnęła ona na przestrzeni ostatnich kilku stuleci i owa mocarstwowość w wymiarze oddziaływania cywilizacyjnego ciągle trwa.
  • Jak “ulepiło się” społeczeństwo, którego wpływ na losy świata był i jest tak znaczny? Uznaje się, że solidnym do tego podłożem stało się opanowanie Wysp Brytyjskich przez Celtów w VI-V wieku p.n.e. Wspomniałem szerzej o Celtach w poprzednim wpisie, dotyczącym Hrabstwa Kłodzkiego; ich wędrówka na zachód to jeden ze śladów łączących prehistorię naszych ziem z Wyspami. Potwierdza to zawartą w najnowszej podstawie programowej dla szkół prawdę, że praźródłem wszelkiej europejskiej cywilizacji jest Polska, od której inni czerpali sztukę jedzenia widelcem!
  • Celtowie okrzepli na Wyspach solidnie, ale w międzyczasie urosło w siłę Imperium Rzymskie, którego władcom zachciało się zapanować nad nieco mglistą, lecz przyjazną z uwagi na łagodny klimat i żyzne ziemie, oraz bogatą w cenne minerały krainą, obecnie określaną jako Anglia. Rzymianie rozpoczęli podbój wyspy w połowie I w. po Chrystusie od południa, powoli kolonizując ziemie w kierunku północnym, przy ciągłym oporze siedzących tam Piktów i Szkotów. Ażeby uchronić z trudem opanowane tereny od ciągłych ataków tych zasiedziałych już tubylców z północy, odgrodzili się na początku II w. n.e. imponującym łańcuchem fortyfikacji, Wałem (lub Murem)Hadriana (cesarz Hadrian panował wówczas w Rzymie).
  • Wał Hadriana zaczyna się od twierdzy Segedunum pod Newcastle i “ściska kibić” wyspy, dążąc do jej zachodniego wybrzeża w pobliżu Carlisle.dav

    P1030177 220px-Hadrians_Wall_map[1] Przez pewien czas Rzymianie utrzymywali też położony bardziej na północ Wał Antonina, jednak zrezygnowali z tego pomysłu, bo tubylcy byli zbyt agresywni. Pozostali na linii Wału Hadriana przez blisko 300 lat, kiedy to kryzys w kontynentalnej części Cesarstwa zmusił ich w 410 r. n.e. do całkowitego wycofania się z Brytanii. Pozostawili po sobie znaczną ilość miast (w większości do dziś prosperujących, jak choćby Londinum), latyfundiów organizujących rolnictwo, ośrodków górnictwa i niezłej wytwórczości, a także – dobrą sieć dróg. I jeszcze jedno – ukorzeniające się chrześcijaństwo, które w międzyczasie stało się państwową religią Cesarstwa Rzymskiego. Za chwilę rozwiniemy ten ważny wątek.

  • Historia ludzkości podlega prawom natury, a natura nie znosi próżni. Wobec tego w chwilę po opuszczeniu wyspy przez legiony rzymskie zjawili się tam kolejni chętni do zawojowania atrakcyjnych ziem: spowinowacone między sobą , pochodzące z rejonu pogranicza obecnych północnych Niemiec i Danii, germańskie plemiona Anglów, Sasów i Jutów (nazwanych później łącznie Anglosasami). Niektórzy historycy są zdania, że początkowo zostali oni zaproszeni przez nieźle prosperujących w czasach rzymskich Celtów, aby pomóc w obronie przed najazdami Piktów i Szkotów z północy (też zresztą mających celtyckie korzenie), ale szybko sami stali się najeźdźcami. Mówiąc w skrócie (i dużym uproszczeniu, oczywiście), Anglosasi zdominowali wyspę od połowy V wieku, dokładając swoją dawkę genów do tych przedceltyckich, celtyckich i rzymskich.
  • Wracamy do chrześcijaństwa, które w decydujący sposób zaczęło podówczas wpływać na losy Europy. W schyłkowym okresie rzymskiej Brytanii (przełom IV/V wieku) stało się tam religią przeważającą, aczkolwiek tradycyjne celtyckie wierzenia, podtrzymywane przez druidów , ciągle miały się nieźle. Napór pogańskich Anglosasów skutecznie powstrzymał, a nawet cofnął proces umacniania się Kościoła. Odwrót od chrześcijaństwa trwał blisko dwa wieki, w trakcie których po długiej, często bratobójczej kotłowaninie, wykształciło się siedem anglosaskich królestw, wśród nich Nortumbria, fragmentu której dotyczy ta relacja. British_kingdoms_c_800.svg[1]   (źródło:Wikipedia)
  • Anglosaskie królestewka trwały w większości w pogaństwie do czasu, kiedy za sprawę wzięli się misjonarze irlandzcy. Irlandia, mniejsza z dwóch głównych Wysp Brytyjskich, nie została opanowana przez Cesarstwo Rzymskie, tak jak przeważający obszar Wielkiej Brytanii (nazwa ta używana jest równolegle dla głównej wyspy, jak też dla Zjednoczonego Królestwa, obejmującego także Północną Irlandię). Ewangelizację rozpoczął tam św. Patryk na początku V wieku, przy czym oparła się ona głównie o licznie powstające klasztory, będące “wylęgarnią” niezwykle aktywnych w przyszłych stuleciach na terenie całej Europy (i dalej też) mnichów – misjonarzy.
  • Nie tylko mnichów, jak się okazuje, wydała Irlandia, ale także misjonarzy innego rodzaju; współczesnym wizjonerom niosącym misję pomniejszania świata (mam na myśli Tony Ryana i Michaela O’Leary, twórców Ryanaira) zawdzięczamy możliwość odwiedzenia np. Wiesia w Nortumbrii za równowartość ceny kawałka smażonej ryby tamże zjedzonej.
  • FullSizeRender Ja tu się rozpisuję, a Janusz podsumował sprawę jednym obrazkiem z treścią…
  • Wracamy do VII wieku, kiedy to zaproszeni przez  rezydującego w zamku Bamburgh króla Oswalda (z czasem ogłoszonego świętym) Irlandczycy założyli na pływowej (czyli takiej, do której można dotrzeć suchą stopa tylko podczas odpływu morza) wysepce Lindisfarne pierwszy klasztor. Dokonał tego św.Aidan wraz z kolegami w 635 roku. Kolejne ważne postaci misjonarskiego dzieła w Nortumbrii to (święci z reguły) m.in.: Beda Czcigodny (znamienity uczony i kronikarz, klasztor Jarrow), Kutbert (z Hexham i z Lindisfarne; jego ciało z czasem przeniesiono do Durham w trwającej 7 lat procesji). Poprzestaję na wymienieniu tych kilku postaci, bo po pierwsze – związane z nimi miejsca udało nam się odwiedzić, po drugie zaś – gdybym przywoływał kolejne szeregi świętych, to obawiam się, że wielu miłych Czytelników nie zajrzałoby już więcej do mojego bloga. Podsumowując ten ważny historycznie wątek zaznaczę tylko, że wkład genetyczny mnichów w kształtowanie populacji brytyjskiej prawdopodobnie można pominąć w dotyczących tego tematu rozważaniach. 
  • Kolejne natomiast fale nowych genów napłynęły w miarę mających miejsce najazdów: Wikingowie zaczęli od zniszczenia klasztoru Lindisfarne w 793 roku, po czym nękali Wyspy Brytyjskie przez z górą dwa wieki, opanowując znaczną ich część. Naukowe potwierdzenie ich wkładu w fundamenty społeczeństwa brytyjskiego (jak też innych europejskich nacji) znajdziemy w reprodukowanym poniżej sztychu Andrzeja Mleczki: thCL672SQ7
  • Kulminacją kariery Wikingów, którzy w międzyczasie ustanowili królestwa Norwegii i Danii, było sięgnięcie po koronę angielską. Udało się to duńskiemu królowi Swenowi Widłobrodemu , synowi Haralda Sinozębego (malownicze ksywy skądinąd!) w roku 1013. Królewska kariera Swena w Anglii potrwała ledwie kilka tygodni, ale z punktu widzenia polskiego wkładu w tę historię ważne jest to, że jego następcą został syn z małżeństwa z córką Mieszka I, siostrą Bolesława Chrobrego, Świetosławą, Kanut Wielki. Ponoć wojowie Bolesława ( wkrótce króla polskiego) zjawili się także w Brytanii, aby wspomóc jego siostrzeńca, więc nie może być wątpliwości co do ich tamtejszej spuścizny, czy jak to tam nazwać.
  • Ostatnią ważną falą najeźdźców na Wielką Brytanię byli Normanowie (potomkowie Wikingów – zdobywców francuskiej Normandii), którzy ustanowili swoje rządy począwszy od roku 1066. To oni przywieźli sztukę budowy wielkich katedr, które od XI wieku stawiano w miejscach wcześniejszych świątyń.
  • Łatwo zauważyć, że począwszy od zapanowania nad Wielką Brytanią Anglosasów w V wieku, wszystkie kolejne na nią najazdy (w cyklach 300 – 400 letnich, odpowiadających z grubsza przepisowemu czasowi pielęgnacji porządnego angielskiego trawnika) miały miejsce w wykonaniu ludów spowinowaconych, kuzynów prawie, z Danii, Norwegii, północnych Niemiec i Normandii. Sumarycznie i skrótowo można nazwać ich wszystkich Normanami, zaś brytyjski pień genetyczny, oraz etnos, stanowią efekt wypracowanej w niezliczonych bojach mieszaniny celtycko – rzymsko – normańskiej, osadzonej w wyjątkowo sprzyjających warunkach geograficzno – klimatycznych.

Jest godzina 01.39, 20 lutego 2017 roku. Właśnie skończyłem pisać poprzednie zdanie, kiedy dostaliśmy wiadomość, że nasza córka Kasia urodziła dziewczynkę, piąte nasze wnuczę!!!!!

Czas pokazać teraz trochę zdjęć i rysunków, a także mapkę, żeby podeprzeć nasze wrażenia z krótkiej wycieczki efektami wizualnymi.

  • Newcastle zrobiło bardzo dobre wrażenie; wreszcie zobaczycie parę współczesnych motywów w tym wpisie
  • P1030194a P1030204 P1030191 P1030200a IMG_20170212_0001rys.A.B.
  • Durham ze wspaniałą katedrą wypełnioną szczątkami świętych Kościoła:
  • P1030147 P1030142 P1030138 FullSizeRender3 rys.J.J.
  • Trochę lokalnych typów ludzkich złapanych w różnych miejscach, m.in. na pchlim targu na stacji kolejowej w Tynemouth. Charakterystyczne dla krajowców jest letnie odzienie mimo bardzo chłodnej pogody.
  • P1030155 P1030216a P1030218 P1030203a P1030223a P1030222a P1030220a P1030219 P1030288
  • Lindisfarne, na którą przejeżdża się podczas odpływu
  • P1030256 P1030255 P1030252 P1030251 tak przez siedem lat niesiono do Durham ciało św. KutbertaP1030249 P1030236 P1030230IMG_20170212_0003
  • Bamburgh – zamczysko króla Oswalda
  • P1030269 P1030266 P1030259
  • Klasztor w Jarrow – miejsce pracy i śmierci Bedy Czcigodnego P1030165
  • Urocze kamienne miasteczko Corbridge, w miejscu jednego z rzymskich fortów na Wale Hadriana
  • P1030285a P1030281 P1030280
  • I kilka obrazków “z drogi”
  • P1030257 P1030227 P1030159 “Anioł Północy” – instalacja przypominająca przemysłową świetność regionu (bo Newcastle i okolice były jednym z głównych siedlisk XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej)

    dig
    Koniec

 

 

Lapu – Lapu

  • 24 kwietnia 2016. Po pobieżnym zaliczeniu wyspy Guam wracam na Filipiny;  z przesiadką w Manili docieram na wyspę Cebu, do miasta o tej samej nazwie. Cebu jest drugą co do wielkości aglomeracją na Filipinach i jednocześnie najstarszą lokacją miejską po skolonizowaniu wysp przez Hiszpanię (1565), oraz pierwszą stolicą. Robi przyjemne wrażenie, zarówno w nowoczesnej dzielnicy biznesowej, jak i zabytkowych zakątkach; świątynie kilku wyznań, stary hiszpański fort a przede wszystkim – położona obok katedry kaplica z krzyżem, który ponoć kazał postawić Magellan (obudowanym dla ochrony przez nowszy krzyż)
  • cebu1   cebu (bing.com/images)
  • Na wybrzeżach wyspy sporo resortów wypoczynkowych, podobnie jak na sąsiedniej wysepce Mactan, z którą połączona jest obecnie dwoma mostami.
  •  (bing.com/images)
  • Na Mactan jest spore miasto o nazwie Lapu-Lapu, której pochodzenie za chwilę wyjaśnię.

    Notka historyczna

  • Żeglując z Guam na zachód Magellan dotarł do filipińskiej wyspy Homonhom,  następnie na Limasawę, aby siódmego kwietnia 1521 roku wylądować na Cebu (spoglądajcie na mapę ). Kontakty z krajowcami układały się poprawnie, czasem nawet przyjaźnie. Hiszpanie handlowali z nimi, trochę ucztowali ,oraz na potęgę ich chrzcili.
  • Na Cebu rządził hinduistyczny radża Humabon, który przyjął chrzest razem z poddanymi, skłaniając do tego również społeczności okolicznych wysp. Odmówił jedynie Lapu – Lapu, rządzący na pobliskiej Mactan.
  • Magellan, któremu najwyraźniej sukcesy zaćmiły zdolność trzeźwej oceny sytuacji, zarządził ekspedycję karną, na której czele stanął osobiście. 
  • Pięćdziesięciu opancerzonych Hiszpanów podpłynęło łodziami w pobliże wyspy, jednak nie mogąc wylądować musieli posuwać się do brzegu brodząc w wodzie. Naprzeciwko nich stało trzy tysiące wojowników wściekłych tym bardziej, że napastnicy podpalili ich wioskę. Marynarze poczęli się wycofywać, kilku z nich padło w wodzie od strzał i dzid tubylców.
  • mactan3 (bing.com/images)
  • Dalej niech opisze wydarzenia Antonio Pigafetta, kronikarz wyprawy, który brał udział w walce (cytaty za: Poza Krawędź Świata – Laurence Bergreen):

” Spaliliśmy dwadzieścia lub trzydzieści domów, ale zginęło przy tym dwóch naszych ludzi… Tak wielu nas atakowało, że w końcu jednemu udało się trafić kapitana generalnego w nogę zatrutą strzałą… Tubylcy strzelali tylko w nasze nogi, były bowiem nie osłonięte (zbroją), i tak wiele było dzid i kamieni, którymi w nas rzucali, że nie mogliśmy się obronić… Wycofywaliśmy się więc, brodząc po kolana w wodzie i cały czas walcząc, aż oddaliliśmy się od brzegu na dobry strzał z kuszy. Tubylcy szli za nami… Rozpoznawszy kapitana generalnego, tak wielu się na niego rzuciło, że dwukrotnie strącili mu z głowy hełm, ale on stał nieugięcie, jak dobry rycerz, razem z innymi… Wtem jeden z Indian ugodził kapitana generalnego w twarz bambusową dzidą… Kiedy tubylcy to zobaczyli, wszyscy rzucili się na niego… ze swoimi żelaznymi i bambusowymi dzidami, i ze swymi kordami, i zabili nasze zwierciadło, nasze światło, naszego prawdziwego przewodnika… Nikt z nas nie uratowałby się na łodziach, bo gdy on walczył, reszta z nas wycofała się na nie”

mactan2  (bing,com/images)


  • Lapu – Lapu jest bohaterem narodowym Filipin, a w mieście jego imienia, niedaleko miejsca historycznej potyczki, stoi jego okazały pomnik.
  • mactan mactan1 mactan4 (bing.com/images)
  •  27 kwietnia 2016. Jak co roku tego dnia na Mactan, w miejscu bitwy, odbyła się dzisiaj jej rekonstrukcja, a po niej dyskotekowo – folklorystyczna feta na ulicach. Rekonstrukcja była taka sobie, przedstawiana głównie przez młodzież, także żeńską, więc zamiast dzisiejszej – przedstawiam dawniejszą, zrobioną bardziej fachowo:
  • Battle of Mactan (Kadaugan sa Mactan – to po filipińsku)

I to już ostatni akord mojej wędrówki szlakiem Magellana. Wsiadam do samolotu, przemieszczam się znowu do Manili, a stamtąd – linią Qatar Airways przez Dohę i Warszawę – do domu, na spotkanie z ponuro się rysującą, niestety, nową rzeczywistością. Trochę pocieszają mnie obserwacje poczynione podczas tej podróży, jak też całego życia, że wszelkie autokracje, dyktatury i niegodziwości mają swój kres. Trzeba się w miarę swoich sił i możliwości przyczyniać do tego, aby nastąpił on jak najrychlej. I mieć nadzieję, że historyczne doświadczenia będą wlewały w umysły ludzkie chociaż po kropelce rozsądku i poczucia przyzwoitości. Dziękuję najwytrwalszym za cierpliwość i wyrozumiałość; wkrótce spróbuję zaproponować nowe wędrówki, a poniżej na zakończenie – jeszcze garść ciekawostek. (Piotr Beszczyński, 27.04.2016)


  • Ciała Magellana, ani nawet jakiegokolwiek fragmentu, nie udało się odzyskać.
  • Antonio Pigafetta, zamożny i wykształcony wenecjanin, dołączył do wyprawy na własny koszt, podejmując się roli kronikarza. W drobiazgowej relacji przedstawił nie tylko przebieg rejsu, ale również zawarł wielką ilość obserwacji przyrodniczych, etnograficznych, lingwistycznych i geograficznych. Był do pewnego stopnia apologetą postaci Magellana, słusznie eksponując jego siłę woli, zdecydowanie, hart ducha i konsekwencję, zaś pomijając cechy powodujące, że generalnie za nim nie przepadano
  • Magellan, Portugalczyk w służbie hiszpańskiej, nie cieszył się zaufaniem żadnej z iberyjskich nacji. Portugalczycy mieli mu za złe działalność na rzecz konkurencji, Hiszpanie zaś – traktowali z rezerwą jako ewentualnego portugalskiego TW. Podkomendni mieli mu za złe surową dyscyplinę, jaką wprowadził, jak też kontrowersyjne, narażające na szwank bezpieczeństwo, czasem brawurowe decyzje. A także butę i egocentryzm, narastające w miarę uzyskiwanych sukcesów, co w końcu doprowadziło go do zguby. Nie ma jednak wątpliwości, że był jednym z “kowali” historii.
  • Do Sewilli powróciły dwa spośród pięciu statków armady: zbuntowany “San Antonio”, który zawrócił z Cieśniny Magellana do Hiszpanii, oraz “Victoria”, która jako pierwsza opłynęła kulę ziemską.
  • Po śmierci Magellana pozostałych członków załóg czekały jeszcze ponure doświadczenia; wielu zginęło w zasadzkach i walkach z krajowcami, albo na morzu w trakcie ucieczki, zaś niewielka grupa 18 osób (spośród 270, które rozpoczęły rejs trzy lata wcześniej) na “Victorii”, pozyskawszy cenny ładunek goździków na Wyspach Korzennych, zdołała powrócić do Sewilli pod dowództwem Sebastiana Elcano. Wśród tej osiemnastki dotarł również Pigafetta, dzięki czemu świat poznał jego relację. W Sewilli nie ma pomnika Magellana, natomiast jest Elcana, który doprowadził statek po okrążeniu globu do macierzystego portu.
  • IMG_1833  zdj. zrobione w Sewilli w sierpniu 2009
  • Sławna replika “Victorii” będzie w Szczecinie w dniach 10-12 czerwca 2016, wybieram się obejrzeć, wszystkich zachęcam!

Powrót na ojczystą półkulę (znaczy: północną)

  • 18 kwietnia 2016. Lot Honiara – Port Moresby, tam kilka godzin lotniskowego pobytu w Papui – Nowej Gwinei (wzmianka w poprzednim wpisie) i dalej do Manili na Filipinach. Około 18-tej samolot przecina równik; po przeszło miesiącu opuszczam południową półkulę, aby wkrótce dotrzeć do końcowego etapu epopei Magellana.
  •     Manila (fot. bing.com/images)
  • Stolica Filipin, tworząca wraz z suburbiami wielką, kilkunastomilionową metropolię, jest typowym dla krajów rozwijających się przykładem konglomeratu nowoczesności, bogactwa, nędzy i dramatu ludzkiego.

 

  • Osiągnięcie przez naszego bohatera Archipelagu Filipińskiego (nazwanego przezeń początkowo Wyspami św. Łazarza) i ogłoszenie tubylcom podporządkowania go Koronie Hiszpańskiej, wyznaczyło kres drogi życiowej wielkiego odkrywcy, a z drugiej strony – prowadziło do okrzepnięcia jednego z największych mocarstw w historii.
  • Filipiny to dobre miejsce na chwilę zadumy nad przemijaniem imperiów i sławy. Przed Hiszpanami byli tu przecież islamscy Malajowie z Brunei, Chińczycy ze swoją legendarną Złotą Flotą, zaś w XX wieku – Amerykanie. W międzyczasie zapuszczali tu się w podobnych celach Portugalczycy, Holendrzy, Niemcy i Japończycy (którzy siedzieli tu przez 3 lata II wojny).
  • Kiedy spojrzy się na mapę, to Pacyfik z czasów największej potęgi Hiszpanii , po podbiciu Filipin, wydaje się być wewnętrznym morzem imperium, które pożyło trochę ponad 300 lat, potem się chwiało, w końcu upadło. Pozostał hiszpański kac narodowy, a poza nim – jeden z najważniejszych globalnie języków, oraz przemożny wpływ seksownej kultury iberyjskiej na połowę świata.
  • Nie sposób pominąć tu wątku katolicyzmu, być może najważniejszego spoiwa hiszpańskiej monarchii. Przełomowe dla dziejów Europy i zachodniego chrześcijaństwa wydarzenia przełomu XV i XVI wieku, jak : panowanie Królów Katolickich (Izabelli i Ferdynanda) i zjednoczenie przez nich Hiszpanii, zdobycie Granady i likwidacja ostatniego islamskiego bastionu w Iberii, powołanie Świętej Inkwizycji i nadanie przymusowi wyznawania katolicyzmu państwowych ram prawnych, wygnanie Żydów z Hiszpanii – były efektem i bazą wzajemnego przeplatania się i wspierania interesów tronu i ołtarza (nie pierwszy raz w historii i niestety – także dla nas w XXI wieku -nie ostatni)
  • Przydługie to ostatnie zdanie, przepraszam. W każdym razie hiszpańscy odkrywcy i zdobywcy nieśli krzyż i miecz, zyskując nowe lądy tak dla królestwa, jak i papiestwa. W wielu przypadkach chrystianizacja była bardzo skuteczna, zaś wiara i religia katolicka ugruntowała się i przetrwała, w przeciwieństwie do imperium hiszpańskiego. Na Filipinach widać to bardzo dowodnie – poniżej coroczne wielkopiątkowe krzyżowanie ochotników:                 (fot. wyborcza.pl)
  • Intensywna kolonizacja Filipin przez Hiszpanów rozpoczęła się 1565 roku przybyciem flotylli z Meksyku. W tym samym roku zdołano wytyczyć drogę powrotną przez Pacyfik, wykorzystującą wiatry kierujące się na wschód, wiejące na wyższych szerokościach geograficznych. Zapoczątkowało to przeszło 250-letnie funkcjonowanie szlaku galeonów handlowych na trasie Manila – Acapulco.
  •   (bing.com/images)

  • 21 kwietnia 2016. Decyduję się, wbrew wcześniejszym planom, polecieć jednak na wyspę Guam. Dosyć to męczące, bo lot z Manili trwa 4 godziny, jednak opuszczenie miejsca pierwszego lądowania Magellana po pokonaniu Pacyfiku byłoby wobec niego niewybaczalnym despektem. Poniżej przypominam mapkę, zamieszczoną już wcześniej we wpisie o Oceanii, pokazującą m.in. trasę jego rejsu (żółta linia) , oraz mojej podróży:
  • oceania
  • 1.Wyspa Wielkanocna 2.Tahiti (Polinezja Francuska) 3.Nowa Kaledonia 4.Vanuatu 5.Wyspy Salomona (Guadalcanal) 6.Papua-N.Gwinea 7.Manila (Filipiny)  8.Guam 9.Cebu – Mactan (Filipiny).
  • Miejsca 8 i 9 to te, które odwiedziliśmy na Pacyfiku obaj, w odstępie prawie 500 – letnim. Pierwsze z nich Hiszpanie początkowo określili jako leżące na Wyspach Złodziejskich (teraz zwanych Archipelagiem Marianów), bo nie znający prawa własności w europejskim pojęciu tubylcy – po prostu brali z pokładów statków to, co mogło im się przydać. Europejskie pojęcie nakazało odkrywcom zastrzelić kilku intruzów, co radykalnie odmieniło przyjazny początkowo charakter kontaktu i dało impuls do szybkiego opuszczenia wyspy Guam przez armadę.
  •  pierwszy kontakt (bing.com/images)
  • Skromny obelisk w miejscu lądowania i pamiątkowa tablica guam guam1 (bing.com/images)
  • Guam od początku XX wieku jest terytorium zależnym USA, odbitym Hiszpanii. W latach II wojny światowej opanowane przez Japonię, po jej przegranej – jedna z największych amerykańskich baz wojskowych.
  • Obecnie w części cywilnej to popularny, zwłaszcza wśród Japończyków, cel przyjazdów turystyczno – wypoczynkowych. To dosyć symboliczna symbioza, o ile przyjemniejsza niż to, co działo się tutaj przed przeszło siedemdziesięciu laty.
  • Tradycyjnie zwracam uwagę na ślady polskie; na Guam zauważyłem jedynie pobyt p. Grzegorza Kołodki, w swoim czasie wicepremiera, jednego z kilku, którym zabrakło czasu lub siły na sensowne reformy. Spotkałem go już kiedyś w Maroko, jest zapalonym podróżnikiem. W dodatku, jak wyczytałem w notce, jest zaledwie kilkanaście dni starszy ode mnie, zaś urodził się w Tczewie. To już trzecie w tej podróży (po Försterach i mojej skromnej osobie) powiązanie z tym szacownym miastem.
  •  fot.tiger.edu.pl/kolodko/podroze
  • 22 kwietnia 2016 – w egzotycznej, lecz dość mocno skażonej cywilizacją scenerii, świętuję urodziny Anny – mojej żonny drogiej.
  • Anna nie przybyła na wyspę Guam,
  • bowiem jej ta wyspa wygląda jak chuam,
  • Ona się nie myli;
  • osobnośmy pili, 
  • Anna była tutaj, a ja byłem tam.
  • Mam ciągle problemy edytorskie; nie powinno być punktorów przed poszczególnymi wersami tego wybitnego limeryku, ale nie udało mi się ich usunąć:(

Złoto króla Salomona

  • 13 kwietnia 2016. Ląduję w Honiarze, stolicy Wysp Salomona – jednego z państw, o których istnieniu miałem nikłe pojęcie przed moją podróżą. Nazwa państwa, a jednocześnie archipelagu nie pochodzi, wbrew pozorom, od znanej wytwórni sprzętu narciarskiego, ale wprost od króla Salomona. Imię biblijnego władcy nadał wyspom w XVI wieku ich odkrywca, Hiszpan Menda?a De Neyra, gdy poszukiwał jego mitycznych kopalń złota.
  • Tenże Menda?a ochrzcił stołeczną wyspę nazwą Guadalcanal, przywołując tym swą rodzinną miejscowość w pobliżu Sewilli (z której, jak pamiętamy, wyruszyła wyprawa Magellana). Hiszpanie masowo przenosili geograficzne nazwy z ojczyzny do nowo odkrywanych i zdobywanych ziem. Ich śladem szli później Anglicy, Francuzi i inni eksplorerzy, dodając jednak na ogół przymiotnik “nowy”.
  • Guadalcanal była areną kilkumiesięcznych zmagań wojsk amerykańskich z japońskimi w 1942/43 roku (patrz poprzedni rozdział), od których przebieg wojny na Pacyfiku zaczął odwracać się na korzyść aliantów. Liczne pozostałości wojenne są główną atrakcją tej wulkanicznej wyspy.       (bing.com/images)
  • Postanawiam poleniuchować kilka dni w sielskiej scenerii; w tym celu przenoszę się na wysepkę o wdzięcznej nazwie Lola, gdzie mieszkając w krytej palmowymi liśćmi chatce nad brzegiem morza mam to wszystko, co lubią mieszkańcy północnych krain. Takie swoje złoto króla Salomona.
    •                                          (zipolohabu.com.sb)
  • Wyspy Salomona nie są zbyt popularne wśród turystów, dzięki czemu można znaleźć tam naprawdę ustronne miejsca, ciesząc się fantastyczną przyrodą z obu stron powierzchni morza. Blisko równika, więc gorąco i wilgotno, jednak stale wiejąca bryza pozwala żyć.
  • Archipelag w części wschodniej obejmuje wspomniane państwo ze stolicą Honiara na wyspie Guadalcanal, należące do brytyjskiej Wspólnoty Narodów, natomiast zachodnia jego część to już Papua – Nowa Gwinea.
  • W tym arcyciekawym kraju zabawię jedynie cztery godziny, przesiadając się na lotnisku w stolicy, Port Moresby, w drodze z Honiary do Manili na Filipinach. Od Vanuatu podróżuję linią AirNiugini, której nazwę dopiero teraz udało mi się rozszyfrować. Niugini to po prostu część nazwy państwa (Papua Niugini – Papua New Guinea) w lokalnym języku pidżin (tok pisin), będącym “naturalizowanym” angielskim.  Takie języki pidżinowe są typowe dla obszarów skolonizowanych przez obcych przybyszów.
  • Wrażeń z Papui – Nowej Gwinei siłą rzeczy brak, ograniczę się więc tylko do krótkiej informacji na temat ważnego polskiego śladu. Wielki antropolog i etnograf Bronisław Malinowski prowadził mianowicie w latach 1915-18 na należących do PNG Wyspach Trobriandzkich (wówczas jeszcze protektoracie niemieckim, a wkrótce – australijskim)  badania, których plonem było kilka fundamentalnych prac, na czele z  dziełem “Życie seksualne dzikich…”  (fot. Wikipedia – Malinowski na Trobriandach)                                        Dodatkową ciekawostką jest fakt przyjaźni wielkiego uczonego z Witkacym, który towarzyszył mu w niektórych wyprawach badawczych. Bardzo interesująco pisze o Malinowskim, ale też o całym regionie, Michael Moran w książce “Za Morzem Koralowym”.
  • Pamiętajcie o zaglądaniu na mapę!

Kamikaze i marines

  • Zgodnie z zapowiedzią, postaram się zwięźle nakreślić przebieg działań w czasie wojny na Pacyfiku w latach 1942-45, bo jej pozostałości tak materialne, jak i polityczne, rzucają się w oczy w całej zachodniej części oceanu.
  • Oszczędzę Czytelnikom i sobie opisu geopolitycznego tła konfliktu, który sprowadzałby się (podobnie jak w przypadku wszelkich konfliktów) do konstatacji zależnych od punktu widzenia: imperialna Japonia dąży do hegemonii  w rejonie Azji i Pacyfiku (punkt widzenia USA, Wlk. Brytanii i sojuszników). Imperia euro – amerykańskie zagarnęły i eksploatują rejony Azji i Pacyfiku, w strefie naszych interesów (punkt widzenia Japonii).
  • Tak czy inaczej te ostatnie imperia z trudem łapały oddech w trakcie zmagań z Niemcami w Europie, co Japończycy uznali za korzystny czas dla ataku. Zaczęli od zdemolowania znacznej części floty amerykańskiej podczas nalotu na bazę Pearl Harbour na Hawajach, w grudniu 1941 roku, po czym zabrali się za opanowywanie najbardziej strategicznie położonych archipelagów. Poniżej mapa zachodniego Pacyfiku, na którym czerwonymi liniami pokazano zasięg ekspansji japońskiej do sierpnia 1942 roku czyli do czasu, kiedy pod naporem amerykańskiej kontrofensywy zaczął się kurczyć (mapa skopiowana z publicznej domeny, udostępniona na stronie Wikipedii , której lekturę polecam dla zgłębienia tematu):
  •  
  • Widać tu przejrzyście, jak wielkie było dla USA znaczenie posiadania bazy na Espiritu Santo (Vanuatu – New Hebrides); pozwalała ona chronić szlak transportowy do Australii, która z kolei była zagrożona wobec opanowania przez Japończyków Indii Holenderskich (Indonezji), Nowej Gwinei i Wysp Salomona. Zrozumiałe też staje się zgromadzenie przez aliantów w maju 1942 roku wszystkich możliwych sił morskich i lotniczych na Morzu Koralowym, gdzie udało im się zahamować postępy floty japońskiej. W sierpniu podjęli zaś pierwsze działania lądowe, począwszy od długotrwałej, krwawej bitwy o Guadalcanal, najważniejszą spośród Wysp Salomona ( to mój kolejny skok – do poczytania już w następnym rozdziale). Wokół wyspy toczyły się też liczne walki morskie, po których pozostała wielka ilość wraków.
  • Wojna na Pacyfiku postawiła naprzeciwko siebie dwie ogromne armady, po raz pierwszy w dziejach wykorzystujące też na wielką skalę siły powietrzne, operujące z lotniskowców. Częstokroć (np. w bitwie na Morzu Koralowym) okręty przeciwnych stron nie miały ze sobą kontaktu ogniowego, bo wszystkie działania prowadzone były przez samoloty (a także przez okręty podwodne). W późniejszym okresie walk, gdy Japończycy mieli coraz większy problem z powstrzymaniem alianckich postępów, wprowadzili masowo do walki pilotów – samobójców, którzy ginęli uderzając wypełnionym materiałem wybuchowym samolotem we wrogi obiekt. Nazywano ich kamikaze (boski wiatr).
  • Desant amerykańskiej piechoty morskiej, sławnych marines, w sierpniu 1942 roku na wyspę Guadalcanal, rozpoczął trwającą trzy lata kampanię odbijania z rąk Japończyków poszczególnych wysp i archipelagów Melanezji, Mikronezji, Indonezji, Filipin, a także – samych wysp japońskich. Były to niezwykle ciężkie i krwawe walki, tak z powodu ekstremalnych warunków dżungli tropikalnej, jak i ze względu na fanatyczny opór Japończyków. Poniżej widać, ile operacji desantowych musiano w tym czasie przeprowadzić (mapa z tej samej strony Wikipedii):
  • To kilka pobieżnych, podstawowych informacji o mniej nam znanym, a niezwykle istotnym teatrze działań podczas II Wojny Światowej. Ostatni akt przybrany był atomowymi grzybami nad Hiroszimą i Nagasaki, w sierpniu 1945 roku.
I jeszcze tylko marginalna refleksja miłośnika historii (wcale zresztą nie odkrywcza): dawne wydarzenia najlepiej obserwuje się z dystansu geograficznego, który pozwala na ogląd wolny od emocji i skażeń wszelakim partykularyzmem. Rzetelni historycy zawodowi nie mają na ogół takiego problemu, bazując na naukowym obiektywizmie. Na takiej bazie powstał program Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku (aczkolwiek sama idea powstania tej placówki jest kontrowersyjna). Ostatnio słychać, że “dobra zmiana” w kraju dotknęła również tę sferę; Muzeum ma prezentować polską krzywdę i klęski, zamiast po prostu – historię pewnego okresu dziejów. Tyle.