Między tsunami a cyklonami

  • 8 kwietnia 2016. Leżące o nieco ponad godzinę lotu na północny wschód od Noumea miasto Port Vila jest stolicą niepodległego od 1980 roku Vanuatu, państwa leżącego na ponad osiemdziesięciu wyspach archipelagu Nowych Hebrydów. Wcześniej przez sto lat było to kondominium brytyjsko – francuskie; oba kolonialne mocarstwa postanowiły wspólnie nim zarządzać, zamiast bić się o nie.
  • Kraj leży w rejonie szczególnie intensywnie doświadczanym zarówno przez tektonikę ziemską, jak też atmosferę. Pięć dni przed moim pobytem trzęsienie ziemi o sile blisko 7 stopni w skali Richtera spowodowało znaczne zniszczenia, a w przeddzień przylotu przeszedł solidny cyklon. Natomiast rok wcześniej uderzył cyklon Pam, który określono jako najcięższy w historii wysp. Tutejsi nauczyli się z tym żyć, a turystów ryzyko widać specjalnie nie odstrasza, bo przybywa ich sporo.
  • vanuatu Zniszczenia po cyklonie (Bing.com/images)
  • Poświęcam jeden dzień na objechanie wyspy Efate, na której leży Port Vila. Piękne widoki, na krótko przesłonięte tropikalną ulewą, sporo ośrodków turystycznych, farmy hodowlane, rozległe plantacje kokosów, malownicze wysepki koralowe niedaleko wybrzeża. Po południu wybieram się na nurkowanie do wraku “Star of Russia”, żaglowego szkunera zbudowanego w Belfaście w 1874 (w tej samej stoczni, gdzie później powstał “Titanic”), który po osiemdziesięciu latach pracy osiadł na dnie w pobliżu Port Vila.
  • capture-20160414-075731   vanuatustarofrussia (fot. nautilus.com.vu)
  • Nie natrafiłem nigdzie na wzmiankę, potwierdzającą pobyt na Vanuatu Józefa Korzeniowskiego (w historii literatury znanego jako Joseph Conrad), ale nie spotkałem się także z zaprzeczeniem takiej ewentualności. I dobrze, bo myszkowanie wśród pozostałości XIX-wiecznego statku nieodparcie wydobywało z pamięci atmosferę dzieł autora “Smugi cienia”.
  • Na kolejne dwa dni przenoszę się ze stołecznej Efate na największą z wysp archipelagu – Espiritu Santo. Tutaj Amerykanie założyli w pierwszej fazie wojny na Pacyfiku (przegląd jej najważniejszych epizodów opiszę wkrótce) bazę, mającą chronić strategiczny dla nich szlak zaopatrzeniowy z USA do Australii, jak też stanowić oparcie dla kontrofensywy przeciwko Japończykom.
  • Po zakończeniu działań wojennych zdecydowano, że pozostawienie i częściowe zatopienie ogromnych ilości sprzętu wojskowego na miejscu będzie tańsze niż transportowanie go z powrotem do Stanów. W ten sposób powstało niezwykłe cmentarzysko złomu militarnego, zwane “Million dollar point”. Wraz z leżącym w pobliżu wrakiem transportowca SS President Coolidge (wjechał niechcący na “własną” minę), również wypełnionego sprzętem, stanowią unikalny akwen nurkowy.
  • santo santo2 santo4 santo5 (bing.com/images)
  • Pozostały także liczne zabudowania po bazie (niektóre do dziś wykorzystywane). Na wschodnim wybrzeżu wyspy – sporo miejsc dla turystów, od luksusowych resortów po skromniejsze, rodzinne, ale często bardzo sympatyczne bungalowy. Za pasmem całkiem wysokich gór, częściowo porośniętych dżunglą, trafia się do  autentycznych wiosek, nie tak “cepeliowskich” jak w okolicach bardziej turystycznych.
  • santo1 santo3 (bing.co./images)
  • Do pogody mam szczęście – mijam się z cyklonami i uciążliwymi deszczami. Od Wyspy Wielkanocnej poruszam się w temperaturze nie przekraczającej 30 stopni, przy sporej, ale znośnej wilgotności i dużej ilości słońca.
  • Wracam do port Vila i samolotem Air Niugini (to linia Papui-Nowej Gwinei) przemieszczam się do Honiary, na Wyspach Salomona

Po francusku jeszcze raz

  • 3 kwietnia 2016. Podróże liniami lotniczymi małych, egzotycznych państw mają swoje uroki. Jeśli zdarzy się, że samolot szczęśliwie wyląduje, można z przyjemnością wspominać wymyślne dania i trunki serwowane przez urodziwe i uśmiechnięte stewardessy – zjawisko rzadkie już dzisiaj u wielkich przewoźników. Aircalin dostarcza takich przeżyć, transportując mnie przy okazji sprawnie do Noumea, stolicy Nowej Kaledonii (nr 3 na schematycznej mapce, którą poniżej przypominam)
  • oceania
  • Ten mały wyspiarski kraj (ludności niewiele więcej niż w Gdyni, aczkolwiek główna wyspa – trzecia co do wielkości na Pacyfiku) jest, podobnie jak Tahiti i okolice, terytorium zamorskim Francji. Przez długi czas stanowiło kolonię karną (podobnie jak Australia dla Wielkiej Brytanii). Znaleziono tam ogromne zasoby niklu, dzięki eksploatacji którego Nowa Kaledonia ma dochód per capita wyższy niż Nowa Zelandia!
  • Nie trzeba chyba dodawać, że wyspy zostały odkryte przez Jamesa Cooka. Tutaj najbardziej oddaliłem się od trasy Magellana, ale wkrótce będę do niej powracać.
  • W kręgach żeglarskich funkcjonuje termin “czarna kanaka”, pogardliwie określający tych, którym przypadają najmniej przyjemne zajęcia; Kanakowie to nowokaledońscy aborygeni, których istotnie los po przybyciu Europejczyków nie pieścił. Okrutnie przetrzebieni, odbudowują pracowicie swoją tożsamość, bazując tak na bogatej tradycji i folklorze, jak i na aspiracjach politycznych.
  • 170px-Two_Kanak_(Canaque)_warriors_posing_with_penis_gourds_and_spears,_New_Caledonia    Kanakowie w charakterystycznych przyodziewkach
  • Relatywnie większa zamożność przekłada się na zewnętrzny wizerunek stolicy i reszty kraju; chwilami można poczuć się jakby w małym Paryżku. Niewątpliwie kohabitacja sztuki kulinarnej znad Sekwany z lokalnymi tradycjami i ingrediencjami, jest najjaśniejszą sferą kolonialnej spuścizny Francuzów w różnych zakątkach świata.
  • Pamiętacie “Wiadomości z kraju i ze świata” w radiowej “Powtórce z rozrywki”, dawno temu? Były tam śmiesznostki, opatrywane na przemian anonsami: “Nowa Kaledonia” i “Nowy Sącz”.   Sprawdziłem dzisiaj:  Nowa Kaledonia – niemłoda kobieta została śmiertelnie poraniona przez rekina tygrysiego podczas kąpieli na plaży w pobliżu Noumea.  Nowy Sącz – Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej rozpoczął obsługę rządowego programu 500+.  I gdzie jest lepiej?

    Tam – można zostać zjedzonym, w wodzie, czy też na lądzie,

    Tu – gdy zabraknie na flaszkę, można polegać na rządzie!

  • Nie będę się rozpisywać o lazurze oceanu, Krzyżu Południa, malowniczych plażach, kaledońskich kowbojach, nurkowaniach przy widoczności ponad sześćdziesięciu metrów, kanackiej muzyce czy endemicznych gatunkach fauny i flory. Jeśli nawet ktoś nie ma czasu lub ochoty, by wybrać się w taką jak moja podróż, znajdzie mnóstwo szczegółowych relacji i informacji w sieci.
  • nc  nc1 Rafa koralowa i widok na Noumea (bing,com/images)
  • Ruszam w kierunku północnym, pozostawiając skrzyżowania ze szlakami Kapitana Cooka na rzecz innych tropów, tym razem ze znacznie nowszej historii. Morze Koralowe, na którym leżą Nowa Kaledonia oraz Vanuatu, było areną pierwszej wielkiej bitwy morskiej pomiędzy flotą japońską a amerykańsko-australijską podczas II Wojny Światowej. Wszystkie miejsca, jakie odwiedzę w najbliższych dwóch tygodniach były dotknięte działaniami tego potężnego konfliktu, o którym w Europie niedostatecznie się pamięta.
  • nc2    (bing.com/images)
  • Przypominając sobie epizody tej wojny nie można wyjść ze zdumienia, jak okrutny i brutalny charakter miała ona zwłaszcza ze strony Japończyków, których odbieramy obecnie jako ludzi grzecznych i nisko się kłaniających dla okazania uprzejmości. Amerykanie zapłacili im z nawiązką Hiroszimą i Nagasaki.

Czytaj dalej Po francusku jeszcze raz

Tropicale Tahiti…

  • Myślę, że wszyscy odpowiednio dorośli Czytelnicy mają jeszcze w uszach przeboje polskiej kapeli muzyczno – wokalno – jajcarskiej “Tropicale Tahiti Granda Banda” (czasem pisano Thaiti). Dla przypomnienia – posłuchajcie!
  • Znalazłem jeszcze jedno polonicum związane z tą największą z Wysp Towarzystwa : udział Johanna i Georga Forsterów (ojca i syna), urodzonych w Tczewie poddanych królestwa polskiego w ostatnich latach jego suwerenności nad Prusami Królewskimi (utraconej w 1772 r w wyniku I rozbioru Polski), w drugim dookołaziemskim rejsie Jamesa Cooka, podczas którego prowadzili obserwacje przyrodnicze – na Tahiti w roku 1773
  • Poniżej dwa wizerunki z tego pobytu (źródło: Wikipedia):
  • forster Johann i Georg Forsterowie na Tahiti 1773 r
  • 200px-Hodges,_Resolution_and_Adventure_in_Matavai_Bay  Statki drugiej wyprawy Cooka na Tahiti 1773 r
  • James Cook, wielki angielski odkrywca i nawigator, po raz pierwszy dotarł na Tahiti w 1769 roku, podczas zleconej mu przez Admiralicję misji m.in. dokonania na wyspie obserwacji spodziewanego zjawiska przejścia Wenus przez tarczę Słońca. Przy okazji też oznajmił tubylcom, jak to wówczas było w zwyczaju, że od tej pory będą poddanymi korony brytyjskiej.
  • Pierwszy rejs Cooka przebiegał aż do Tahiti podobną trasą, jak moja opisywana tu podróż, na Pacyfiku bardziej do niej zbliżoną niż trasa Magellana. Dalej płynąc na zachód spenetrował on Nową Zelandię i Australię, gdzie zdarzyło mi się zawitać realnie przed kilkoma laty. Na każdej z wielu plaż, gdzie dotarła wówczas nasza grupka dowiadywaliśmy się, że tu właśnie w swoim czasie lądował Cook.
  • Relacje z pobytów wypraw Cooka na Tahiti obfitują w barwne opisy uczt wolnej miłości, jakim oddawali się marynarze zachęcani przez hołdujące swobodzie ponętne tubylki. Być może (to już moja hipoteza), tam właśnie narodziła się nazwa sekstant, dla wynalezionego trochę wcześniej przyrządu nawigacyjnego.
  • Informuję, że odwiedzając wyspę starannie unikałem tego rodzaju pokus, skupiając się wyłącznie na walorach krajobrazu, jak też na poszukiwaniu miejsc wolnych od hord australijskich, amerykańskich i europejskich wczasowiczów, oblegających liczne plaże (na których naturalnie lądował Cook). W tym celu należało oddalić się znacznie od Papeete , francusko – polinezyjskiej stolicy i skierować na południowo – wschodnią część wyspy, gdzie były i przepiękne górskie widoki i dobre plaże i znakomite nurkowanie, oraz – tu i ówdzie- kamienne pozostałości pradawnych świątynio – ratuszo – świetlic, zwanych marae.
  • marae (fot. z Bing.com/images)
  • Francuzi odbili Brytyjczykom tę część Polinezji w latach trzydziestych XIX wieku, bo zdenerwowało ich wyrzucenie katolickich misjonarzy przez anglikańskich zarządców wysp. Obecnie region ten należy do francuskiej Wspólnoty Zamorskiej. Jednym z najbardziej znanych akcentów francuskich był kilkuletni pobyt na Tahiti Paula Gauguina, jednej z ikon impresjonizmu, współsprawcy samoobcięcia ucha przez Van Gogha. Tworzył tu intensywnie, w przerwach dotrzymując towarzystwa Tahitankom, na ogół nie przekraczającym piętnastego roku życia.  Na wyspie, w wiosce Papeari jest muzeum poświęcone temu twórcy.
  • 240px-Paul_Gauguin_068 Paul Gauguin – motyw tahitański (Ermitaż)
  • Warto napomknąć o Charlesie Darwinie, który zawitał na Tahiti podczas sławnego rejsu (1831-1836) statkiem “Beagle”, dowodzonym przez Roberta FitzRoya. To trzecie w czasie mojej podróży natknięcie się na ślady pobytu Darwina; dwa poprzednie były w Ameryce Południowej.
  • Jest dziedzina, w której Tahiti jest potęgą: plażowa piłka nożna. Podczas Mundialu FIFA 2015 w Portugalii drużyna wyspiarzy została wicemistrzem świata, ustępując jedynie gospodarzom.
  • soccer   (fot. za sport.wp.pl)
  • 2 kwietnia 2016 samolotem nowokaledońskiej linii Aircalin opuszczam Tahiti, kierując się dalej na zachód. Lot do Noumea (N.Kaledonia) trwa blisko siedem godzin, ale z kalendarza wynika, że trzydzieści jeden! Przekraczamy po drodze linię zmiany daty, co oznacza dodanie jednej doby i nagłe “postarzenie się” o dzień, a także dodatkowe opóźnienie w moich wpisach blogowych.

Oceania – powtórka

  • Zanim zacznę epatować Czytelników dalszymi przygodami, proponuję małe przypomnienie ze szkolnych lekcji geografii.
  • Ogromny Pacyfik usiany jest niezliczoną ilością wysp, będących tymi czubkami podmorskich łańcuchów górskich, które miały szczęście wychynąć ponad powierzchnię wody w oceanie. Ich zbocza podwodne obrosły formacjami koralowymi, które ukształtowały też atole i rafy tam, gdzie skaliste podłoże znalazło się płytko pod wodą. Koralowce rozwijają się w strefie z grubsza biorąc międzyzwrotnikowej, czyli akurat w pasie największego zagęszczenia wysp Oceanii.
  • No właśnie, ten gigantyczny zbiór wysp określa się terminem Oceania i dzieli na trzy zasadnicze grupy: Mikronezję, Melanezję i Polinezję, dokładając jeszcze Nową Zelandię. Od czasów szkolnych zmagam się z jakim takim opanowaniem lokalizacji tych grup i tworzących je archipelagów; mam wrażenie, że nie jestem w tym kłopocie osamotniony. Stąd myśl o niniejszej powtórce.
  • Poniżej – zaczerpnięte z Wikipedii mapki. Na dolnej, bardziej schematycznej, oznaczyłem czerwonymi kółkami kolejne miejsca odwiedzane w tej podróży, zaś żółtą linią – orientacyjny przebieg rejsu Magellana przez Pacyfik (niezależnie od poniższych mapek, nie zaniedbujcie zaglądania na dokładniejszą !).
  •      Australia_and_Oceania-administrative_map_PL  oceania
  • 1.Wyspa Wielkanocna 2.Tahiti (Polinezja Francuska) 3.Nowa Kaledonia 4.Vanuatu 5.Wyspy Salomona (Guadalcanal) 6.Papua-N.Gwinea 7.Manila (Filipiny)  8.Guam 9.Cebu – Mactan (Filipiny).  Jak widać, latając samolotami nie dało się podążać za kilwaterem armady Magellana (żółta linia); dzięki temu jednak było pewnie ciekawiej:)
  • Nadające się do zamieszkania wyspy Oceanii zostały zasiedlone 1-1,5 tysiąca lat temu (szacunki fachowców w tej sprawie są dość rozbieżne), od strony azjatyckiej. I tutaj warto uruchomić wyobraźnię: setki i tysiące mil przemierzane były przez całe plemiona, usadowione w przemyślnie zbudowanych łodziach z bocznymi pływakami (“proa”), wiozące to, co im potrzebne do życia, łącznie ze zwierzętami. Takie małe arki Noego, których sternicy stali się arcymistrzami nawigacji, nauczywszy się “czytać” ocean, niebo i atmosferę. Ich kunszt zauważyli już uczestnicy wyprawy Magellana, o czym zaświadczył jej kronikarz, znakomity Antonio Pigafetta (poświęcę mu jeszcze później kilka zdań).
  • 150px-COLLECTIE_TROPENMUSEUM_Vlerkprauw_met_gehesen_zeil_op_het_strand_TMnr_20025613  “proa”  (fot. z Wikipedii)
  • Proces eksploracji Oceanii przez Europejczyków systematycznie przybierał na intensywności od czasów Magellana. Wyprawy portugalskie, hiszpańskie, holenderskie, brytyjskie, francuskie, a później także niemieckie, rosyjskie i amerykańskie, przynosiły podobne efekty, jak w innych “nowych ziemiach” odkrywanych i zdobywanych od XV wieku. Przetrzebienie rdzennej ludności wskutek epidemii nieznanych tam wcześniej chorób, konfliktów zbrojnych z najeźdźcami i niewolniczej pracy. Rujnacja tradycyjnej lokalnej gospodarki wskutek wprowadzania form feudalnych, a potem – wczesnokapitalistycznych. Zanikanie miejscowych kultur, głównie za sprawą siłowej chrystianizacji (niewielką rekompensatą bywało incydentalne spożycie pewnej liczby misjonarzy lub eksploratorów przez gustujących w ludzinie oceanicznych kanibali). Degradacja ekologiczna wskutek rabunkowej eksploatacji zasobów, sprowadzania obcych gatunków fauny i flory czy choćby, jak na atolu Mururoa w Polinezji Francuskiej, licznych próbnych wybuchów nuklearnych. Jeśli dodać do tego zniszczenia, które w wielu rejonach Pacyfiku przyniosły japońsko – alianckie zmagania w czasie II wojny światowej, to jawi się obraz efektów nieustannie pracującego młyna historii.
  • Z europejskiego punktu widzenia podbój Pacyfiku miał swoich bohaterów: wielkich żeglarzy, wybitnych badaczy, sprawnych dowódców czy administratorów, wreszcie – znakomitych artystów. Pierwszymi z nich byli Magellan i jego podkomendni. No, starczy tej belferki, lecę dalej!

Jajo Wielkanocne

Notka historyczna

Zanim zacznę przemierzać Pacyfik, przypomnę w kilku słowach, co działo się blisko 500 lat temu, gdy pierwsi Europejczycy wpływali od wschodu na ten największy z akwenów. Po minięciu przylądka Cabo Virgenes  21 października 1520 roku, Magellan skierował się na południowy zachód cieśniną, która dziś nosi jego imię. Obfituje ona w niezliczone odgałęzienia, fiordy i wyspy, więc flotylla posuwała się bardzo powoli, często rozdzielając się dla zbadania pojawiających się wariantów trasy. W takiej sytuacji największy ze statków, wiozący gros zapasów “San Antonio”, został opanowany przez część uczestników buntu w San Julian i uciekł z powrotem, w stronę Hiszpanii. Pozostały więc tylko trzy statki (z pięciu, które rozpoczęły podróż) i po przeszło miesięcznej nawigacji przez cieśninę ruszyły 28 listopada na północny zachód, przez Ocean Spokojny. Niesione korzystnym wiatrem pasatowym statki posuwały się szybko, jednak nikt z żeglarzy nie miał wcześniej pojęcia o ogromie oceanu.  Zdziesiątkowana głodem i chorobami, zwłaszcza szkorbutem, wyprawa dotarła po przeszło trzech miesiącach (6 marca 1521 roku) do wyspy Guam w archipelagu Marianów. Przypomnę, że trasę rejsu pokazują czerwone znaczniki na mapie.

————————————————————————————————

  • 25 marca. Chcąc podążać trasą możliwie najbardziej zbliżoną do pierwowzoru (chociaż uczeni ciągle się spierają, jaki był jej dokładny przebieg przez Pacyfik), przemieszczam się na Wyspę Wielkanocną (przypominam, że trasę mojej wędrówki oznaczam na mapie niebieskimi znacznikami).
  • Wyspa Wielkanocna należy do Chile i jedyną regularną linią lotniczą tam docierającą jest LAN Chile. Całe szczęście, bo limitowana jest dzięki temu ilość turystów docierających w to niezwykłe miejsce. Ruch lotniczy mały, ale pas startowy jeden z najdłuższych na świecie; w latach 80-tych został zaadoptowany na zapasowe lotnisko dla amerykańskich promów kosmicznych. Podróż z Santiago trwa prawie 6 godzin.
  • Rozpisywanie się o niezwykłościach wyspy jest chyba zbędne; każdy zna wizerunki niezwykłych moai, wielkich kamiennych posągów o tajemniczej symbolice i pochodzeniu. Gama domysłów co do ich powstania obejmuje sferę od kontaktów pozaziemskich, po bardziej racjonalnie – różne hipotezy związane z historią miejscowej cywilizacji. Ludzie pojawili się tutaj zapewne ponad tysiąc lat temu od strony azjatyckiej, jak w całej Oceanii. Istnieją jednak domniemania odwrotne, promujące wschodnią proweniencję tubylców (hipoteza Heyerdahla).
  • I tu niespodzianka: przy jednym z szeregów posągów spotykam Andrzeja, świetnego kompana kajakowych spływów. Okazuje się, że wobec odwołania spływu w 2015 roku, postanowił on udać się kajakiem (jak zwykle w pojedynkę) na Wyspę Wielkanocną właśnie. Tym samym wzmocnił argumentacyjnie hipotezę Heyerdahla, zgodnie z którą wyspa została skolonizowana krótko przed chrztem Polski przez wczesnosłowiański lud, przybyły tu na kajakach Aquarius.
  • szuto                    (fot. Andrzej Szutowicz)
  • Wyspa Wielkanocna oprócz tego, co widać na powierzchni thoferuje też amatorom nurkowania niezwykłe wrażenia spod wody. Nie ma tu rafy koralowej, natomiast konfiguracja podwodnego klifu tej wulkanicznej formacji, oraz nieprawdopodobna widoczność w wodzie, czynią nurkowanie tu znakomitym przeżyciem. Poniżej – zatopione moai.
  • 17-moai-na-20-m-glebokosci   fot. z Bing.com/images
  • I tak pokrótce zamknęły się wrażenia z realizacji jednego z marzeń – pobytu na Wyspie Wielkanocnej w Wielkanoc. Lany poniedziałek to pożegnanie z tym ewenementem, bo tylko raz w tygodniu lata samolot dalej na zachód – na Tahiti

Don’t cry for me Argentina (i Chile też)

Poniżej krótka relacja z ostatnich czterech dni pobytu w Ameryce Południowej, pisana w Wielki Piątek, krótko przed odlotem na Wyspę Wielkanocną. Zaczynam więc od życzeń : niech Wam Święta upłyną w zdrowiu, cieple rodzinnym, ale też w nastroju refleksji nad światem i sobą. I żebyśmy wszyscy mieli “w głowach dobrze poukładane”, jak śpiewają ostatnio w “Trudnych życzeniach”.

  • 22 marca.  Wieczorem lecę z Rio Gallegos do Buenos Aires, a tu na lotnisku miła niespodzianka! W przejściu zderzam się z Barackiem Obamą, który właśnie przed chwilą też wylądował. ” How are you, Barack!” rzucam. A on (w wolnym tłumaczeniu): “Cześć Piotr, fajnie cię znowu widzieć, pamiętasz jak trzy lata temu sąsiadowaliśmy w hotelu King Dawid w Jerozolimie?” . Ja na to: “Pewnie, że pamiętam, byłeś tam łagodzić… a tu co cię sprowadza?” “Połagodzić trochę muszę, ale przede wszystkim wpadłem na steka i Malbeca
  • Z tym ostatnim to wykrakał: za parę godzin w Brukseli koszmarny zamach. Najwięcej ofiar było na stacji metra Malbec. Ponury splot nazewniczy.
  • 23 marca.W miejscowych mediach prawie wyłącznie o tych dwóch wydarzeniach, polskich śladów tym razem nie zauważam. Kurtuazyjnie nie komentują też umiejętności tanecznych Obamy.
  • Spodziewałem się jakichś interesujących wydarzeń związanych z Wielkim Tygodniem, ale najwyraźniej tradycje spektakularnych obchodów, znane z miast hiszpańskich, nie zostały tu zaadaptowane, a może niewłaściwie się rozglądałem.
  • 24 marca. Czterdziesta rocznica krwawego zamachu stanu i początku argentyńskiej “brudnej wojny”. Te wydarzenia, których ofiary liczy się w dziesiątkach tysięcy, ciągle tkwią mocno w społecznej świadomości. W centrum miasta wielka manifestacja dla uczczenia ofiar, jak też dla ostrzeżenia młodych pokoleń, z czym może się wiązać dyktatura.
  • Télam 24/03/2016 Buenos Aires El 40°aniversario del golpe cívico militar del 24 de marzo de 1976 es recordado hoy como cada a?o con distintas actividades en todo el país, que tiene su epicentro en la Plaza de Mayo, con dos actos centrales convocados por organismos de derechos humanos. Foto: Alejandro Santa Cruz/jcp
    Télam 24/03/2016 Buenos Aires El 40°aniversario del golpe cívico militar del 24 de marzo de 1976 es recordado hoy como cada a?o con distintas actividades en todo el país, que tiene su epicentro en la Plaza de Mayo, con dos actos centrales convocados por organismos de derechos humanos. Foto: Alejandro Santa Cruz/jcp

    Lecę zaraz do Santiago de Chile, gdzie zatrzymam się na jedną noc przed dalszą podróżą na zachód, przez Pacyfik.

  • 25 marca. Wielki Piątek, jestem w Santiago, nastrój przedświąteczny. Szybki rzut oka na miasto – świetne wrażenie: urokliwa starówka i supernowoczesne dzielnice, wszystka na tle imponującego masywu Andów. Zdecydowanie trzeba na Chile przeznaczyć kiedyś solidny wyjazd.
  • thG30XIKUU thHADY8BFV
  •  Wysyłam blog i gnam na lotnisko, adios! 

     

 

Po Patagonii w kółko mnie goni

  • Postanawiam odwiedzić pozostałe na tym kontynencie punkty wędrówki Magellana, jak też dotknąć przy okazji paru atrakcji przyrodniczych, przejeżdżając dwa tysiące kilometrów pętlą przez dwa kraje, przy ruchu odwrotnym do wskazówek zegara. W kolejności : Rio Gallegos – ujście Rio Santa Cruz (z Parque Nacional Monte Leon) – Puerto San Julian – El Calafate – Parque Nacional Torres Del Peine (to już w Chile) – Puerto Natales – Punta Arenas – Rio Gallegos. W sumie siedem dni. Wyruszam rano, we wtorek, 15 marca 2016 r.
  • Mam problemy z fotografowaniem, będę więc posiłkować się w relacji z podróży materiałami zaczerpniętymi z sieci, starając się w miarę możliwości wskazywać autorów
  • Ujście Rio Santa Cruz. Tutaj na przybrzeżnych skałach rozbił się 22 maja 1520 roku wysłany przez Magellana na rekonesans statek “Santiago” pod dowództwem kapitana Serrano. Załoga cudem uratowała się i z wielkim trudem, przeprawiwszy się przez ujście rzeki, po długiej zimowej wędrówce, powróciła do San Julian, gdzie bazowała reszta eskadry. Samochodem idzie to znacznie sprawniej.
  • Park Narodowy Monte Leon dostarcza wrażeń zarówno miłośnikom fauny i flory, jak i przyrody nieożywionej. Myszkował tu swojego czasu Karol Darwin, zaś znaleziony w okolicy szkielet tyranozaura stał się cząstką jego epokowej teorii. Zdjęcia zaczerpnięte z bing.com/images.

Jazda przez pustkowia pampy daje czas na przemyślenia, ale także wyzwala wenę “artystyczną”:

Starego gaucho znad Santa Cruz

czasem wieczorem przymusi  mus,

nie ma kobity

ni seniority,

lecz pod opieką ma stado kóz.

(licentia poetica – widuje się tu raczej stada krów lub owiec!) 

  • Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów na północ i dojeżdżam do Puerto San Julian. To miejsce, gdzie ekspedycja Magellana przeczekała zimę w miesiącach od marca do sierpnia 1520 roku. Rozgrywały się w tym czasie ponure historie: bunt części dowódców i załóg statków (po stracie “Santiago” pozostały ich tylko cztery), opanowany przez głównego szefa i skutkujący kilkoma egzekucjami w najlepszym inkwizycyjnym stylu. Kontakty z tubylcami, początkowo przyjazne, lecz zakończone potyczką i uprowadzeniem kilku z nich (Magellan nazwał ich Patagonas – od dużego wzrostu i groźnego wyglądu – i tak Patagonia stała się Patagonią). Pozostawienie na bezludnej wysepce jednego z kapitanów i kapelana wypraw, za udział w spisku. Tych kilka miesięcy pokazało, jak energia i determinacja przywódcy jest w stanie podporządkowywać podwładnych dla realizacji celu. I jakim kosztem.
  • Puerto San Julian to dobry przykład mojej potrzeby poznawania miejsc, gdzie coś ważnego się wydarzyło, bez względu na obecny stopień ich atrakcyjności. Miasto jest nieciekawe, natomiast przy odrobinie wyobraźni i wiedzy można głęboko odczuć tchnienie dziejów. Replika jednego ze statków armady dodatkowo w tym pomaga.
  • 16 marca 2016, środa. Pogoda zmienna, chwilami kropi, trochę słońca, kilkanaście stopni powyżej zera, ale cały czas silny wiatr.                          Wyruszam rano do El Calafate. Wybieram drogę krótszą, ale bardziej uciążliwą: dystans to ok. 500 km, z tego połowa po nawierzchni szutrowej.
  • Ruta 288, Patagonia
  • (fot. Piotr Strzeżysz, który pokonał tę drogę rowerem)
  • El Calafate nie jest warte dłuższej wzmianki oprócz tego, że leży nad Lago Argentino, największym jeziorem kraju i cudem przyrody. Z tego względu stanowi turystyczną bazę komunikacyjną i pobytową. Mimo, że po sezonie, turystów widzę sporo. Lago Argentino zasilane jest w wodę z andyjskich lodowców, które są tu główną atrakcją, coraz to efektownie “cieląc się” do wód jeziora. Poniżej najbardziej znany lodowiec, Perito Moreno, który tworzy zaporę lodową, rozdzielającą jezioro i co jakiś czas rozbijaną przez napór wód (fot. Aleksa)
  • tak to wyglądało kilka dni przed moim pobytem:
buuuum!    (to jest link do filmiku-kliknij!)
  • No i jeszcze ja na lodowcu! Wprawdzie bliżej przeciwnego bieguna, ale zawsze…
  • DSCN6619 (zdjęcie z własnych zbiorów)
  • 17 marca – ruszam na stronę chilijską, dla ubarwienia wrażeń – mało uczęszczanym przejściem granicznym Paso Rio Don Guillermo. Droga w większości szutrowa, widoki pod- i transandyjskie – rozległe. Być tu strażnikiem granicznym, to robota dla tych, którzy nie przepadają za ludźmi!
  • thBOQBEPLGthZ2Q9GM6P(fot.Panoramio, Liliana Monticone). W oddali – masyw Torres del Peine
  • Na trasie do Puerto Natales mam sławny Parque Nacional Torres del Peine. Powinno się spędzić w nim z tydzień na trekkingu, ograniczam się do kilkugodzinnego podziwiania widoków
  • thMX63WH70 th3G64MOGD (Bing.com/images)
  • Puerto Natales to sympatyczne, nieduże miasto, położone w ciągu wodnych szlaków w krainie chilijskich fiordów, obecnie punkt wypadowy do rozlicznych atrakcji turystycznych w rejonie. Tu już można zacząć się sycić znakomitymi owocami morza, z których słynie ten kraj.
  • 18 marca – ruszam porządną droga na południe, delektując się widokami.  Zatrzymuję się na krótko w Seno Otway, gdzie jest wielka kolonia pingwinów. W południe docieram do Punta Arenas, które jest zdecydowanie najładniejszym i najciekawszym miastem, do którego dotychczas dotarłem w tej podróży. Będąc dogodnym portem wyrosło na tranzycie morskim (przed otwarciem Kanału Panamskiego),rybołówstwie, przerobie wełny, gorączce złota i turystyce. Efektowne rezydencje i budowle publiczne, no i pierwszy napotkany w drodze pomnik Magellana.
  • th269J7XHK     th9J5Y304R (Bing.com/images)
  • Wieczorne przyjemności spacerowo – gastronomiczne sprzyjają chwili refleksji na temat przeszłości tych ziem po ekspansji europejskiej. I przypomina mi się oglądany niedawno, znakomity i poruszający film dokumentalny Patricio Guzmana “Perłowy guzik”. Obejrzyjcie, jak możecie, bo żadne moje filozofowanie nie odda sedna sprawy.
  •  19 marca. Ruszam z Punta Arenas na południe i kierując się drogą nr 9 aż do jej końca, osiągam latarnię morską Faro San Isidro. Miejsce jest tak niezwykłe, że postanawiam zanocować w niewielkiej, ale wygodnej hosterii przy latarni. Wspinam się na pobliską górę Tam (800 m-Darwin też tam był)), wiatr chce mnie z niej zdmuchnąć, ale widok na Cieśninę Magellana , pobliskie wyspy i Ziemię Ognistą, wynagradza poniesiony trud. Gospodarze karmią najlepszym morskim bogactwem, które jest optymalnie zgrane z chilijskim winem. Pozostaję tu dwie noce, łażąc, pływając kajakiem, a także – pontonem z silnikiem na przylądek Froward, zwieńczony ażurowym krzyżem i stanowiący najbardziej południowy punkt kontynentu amerykańskiego. W latarni morskiej ciekawe małe muzeum, sporo m.in. o Magellanie i Darwinie.
  • thYHFAOO89 th6JFJXR89 th68VUO6DT thWXGARL44 (Bing,com/images)
  • 21 marca – wyruszam rano spod Faro San Isidro z zamiarem jazdy wzdłuż Cieśniny Magellana na północny wschód. Jadę drogą nr 9, mijam Punta Arenas, za jakiś czas skręcam w drogę 255, która po przekroczeniu granicy zmienia się w argentyńską drogę nr 3. Mogę do woli napatrzeć się na szlak wodny, którego odkrycie zmieniło dzieje świata.
  • Obraz1 Obraz2 (fot.Andrzej Szutowicz)
  • Pod wieczór zamykam pętlę, docierając znowu do Rio Gallegos.                            Jak się wyśpię, to może zdołam napisać coś z większym polotem, a tymczasem na dobranoc:
Turysta, się dowlókłszy do Rio Gallegos,
usłyszał cichy głos swojego alter ego:
“nie czas na spanie,
gdy wokół panie!”
Lecz odparł mocnym tonem: “dzisiaj śpię, kolego!”

Patagonia

  • Lecę do Rio Gallegos, które obrałem jako bazę wypadową do kilku miejsc w Patagonii o kardynalnym znaczeniu dla wyprawy Magellana.
  • Pogodowo wracam jakby do kraju (12 st. i siąpi), ale jutro ma się poprawić.
  • Miasto nieciekawe, spory port rybacki i baza wojskowa. Lotnisko było wykorzystane podczas niesławnej wojny o Falklandy.
  • Nestor Kirchner, jeden z bardziej udanych prezydentów Argentyny był tu wcześniej burmistrzem (teraz jest w mieście jego mauzoleum).
  • Wynajmuję na kilka dni samochód i robię pierwszą wycieczkę: na Cabo Virgenes, za którym 21 października 1520 roku zaczęło się Magellanowi odkrywać długo poszukiwane przejście na zachód.
Cape_Virgenes_Argentina[1]120px-133_-_Cap_Virgenes_-_Manchot_de_Magellan_-_Janvier_2010[1]
Prawie 100 km szutrowej drogi, ale “duch miejsca” robi wrażenie. Tym bardziej, że jest tu wielka kolonia pingwinów.

Leniwa niedziela

uwaga praktyczna – przypomnienie: najnowsze wpisy blogu znajdują się na górze (chcąc przejrzeć starsze, trzeba iść w dół strony)

———————————————————————————————

  • Najprzyjemniejszą rzeczą w pogodną niedzielę, w takim miejscu jak Buenos Aires, jest powolne snucie się wśród tłumów tubylców. Knajpki, kawka, winko – każdy to lubi. Miasto żywe i przyjemne, ale jak większość miast w Amerykach – niezbyt ciekawe strukturalnie.
  • Z ciekawości zaglądam do kilku kościołów – ludzi na nabożeństwach jest dużo. Niewątpliwie działa, znany nam z nieodległej przeszłości, efekt “swojego papieża”. Franciszek ma być latem w Polsce – ciekawe, czy uda mu się skutecznie przypomnieć deklarującej przynależność do Kościoła większości naszego społeczeństwa, na czym polegają prawdziwe chrześcijańskie wartości?             A zwłaszcza, czy uda mu się to w stosunku do kleru i hierarchii kościelnej (niech nie obruszą się tutaj prawdziwi duchowni, będący niestety w mniejszości!). Oby!
  • Przypominam sobie historię Argentyny z ostatnich kilkudziesięciu lat. To pasmo rządów autorytarnych lub dyktatur, przerywanych krótkimi okresami dość rachitycznej demokracji. Dobre pole do konstatacji, jakie efekty przynosi władza sprawowana przez despotów i dyktatorów, nawet tych pozornie światłych. Którzy, stłumiwszy demokratyczną kontrolę społeczeństwa, w krótkim czasie popadają w izolację, oderwanie od rzeczywistości, paranoję strachu i zemsty. A w końcu – terroru. W Argentynie rządy dyktatorskie na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych kosztowały życie ponad dwudziestu tysięcy ludzi “gorszego sortu”. A gdy bunt w kraju narastał, poszukano wroga na zewnątrz – wywołana została wojna z Wielką Brytanią o Falklandy. Też klasyczny pomysł na odwrócenie uwagi od tego, co się narobiło w kraju.
  • Przeglądam prasę: za kilka dni ma tu się zjawić prezydent Obama. Liczy się, że poniewczasie przeprosi za bierność USA w czasach wspomnianych wyżej dyktatur (traumę z tego okresu daje się tu odczuć, dobrym przykładem jest współczesna argentyńska kinematografia).
  • Jest też coś nam bliższego: obszerny artykuł o najnowszej wypowiedzi Macierewicza o Smoleńsku (“akt terroru”), oraz związanych z nią komentarzy rosyjskich. Nawet za oceanem trudno od tego uciec.
  • Trochę się pewnie za bardzo rozpisałem, wiec idę wcześniej spać, bo mi jeszcze różnica czasu daje znać o sobie. Jutro jednak ruszam na południe, nie idę na mecz.
  • Dla porządku: flotylla Magellana przebywała w zatoce La Plata w dniach 12.01-3.02.1520 roku

Miła zima

  • Buenos Aires, sobota, marzec, w domu plucha i chłód, a tutaj 26 stopni i słoneczko. Wszyscy mieszkańcy północnej półkuli chętnie by się tu pewnie teraz znaleźli. Całe szczęście, że nie starczy miejsc w samolotach, bo taka nagła migracja zakłóciłaby niechybnie tor ziemskiej orbity, powodując jeszcze większe kłopoty dla ludzkości.
  • Osobliwe miasto: setki ludzi na skwerkach i placach wykonują street dance, ale taki jakiś inny. Robią to w parach różnopłciowych, w rytm melodii wygrywanych na akordeonach, gitarach, skrzypkach i czym tam jeszcze. Miejscowi mówią na to: “tango”.
  • w poniedziałek na Estadio Alberto Jacinto Armando mecz Boca Juniors – Union Santa Fe, w siódmej kolejce tutejszej Ekstraklasy. Chciałem jechać rano dalej, ale może poczekam do wtorku i wybiorę się na stadion?