Dynastia (Wazowie 2)

Ten wpis zacznę, tak jak poprzedni, od wzmianki rocznicowej: mija właśnie 500 lat od zainstalowania na wieży katedry Wawelskiej dzwonu “Zygmunt”.
Był to czas jednego z wielkich europejskich przełomów, którego asumptem był w tym przypadku reformatorski ruch w łonie Kościoła, zainicjowany przez Martina Lutra.
Z jednej strony zatem – umacnianie katolicyzmu, czego materialną emanacją jest choćby krakowski dzwon, z drugiej – ożywczy prąd reformacji.
Europa stanęła u progu długoletnich wojen, w których motywacje religijne splatały się, jak zwykle, z tymi bardziej przyziemnymi.

Jednym z pierwszych starć, w których sprawa doktryny reformatorskiej odegrała znaczną rolę, była walka Szwedów o uniezależnienie się od Danii, w efekcie której zaistniała interesująca nas dynastia Wazów.
Epizody z nią związane przypominam nieco od końca, co do początku zaś (który, jak to się często zdarza w tym blogu, opiszę dokładniej później).
Dziś, w środku lata, napomknę jedynie o sławnym narciarskim biegu Wazów, do owego początku nawiązującym za sprawą Gustawa I Wazy, dziadka Gustawa II Adolfa, od którego przed miesiącem zaczęliśmy pobieżne wałkowanie poczynań szwedzko – polskiej dynastii.


Gustaw II Adolf był, jak się wcześniej rzekło, skandynawskim zabijaką pierwszej wody.
Strategiem, ale też dzielnym wojownikiem, osobiście wiodącym swoje wojska do walki.
Nieraz też zdarzyło mu się solidnie oberwać, jak podczas bitwy pod Tczewem w sierpniu 1627 roku, kiedy ciężko zraniła go kula polskiego muszkietera (kostucha dopadła króla kilka lat później, w jednej z większych bitew wojny trzydziestoletniej, pod Lützen).

Panowanie nad przeprawą przez mokradła w górnym biegu Motławy, pomiędzy Tczewem a Lubiszewem, kilka razy w dziejach było stawką zmagań między armiami prącymi w kierunku Gdańska, a tymi, które owo parcie usiłowały powstrzymać.
Wraże zamysły Gustawa II Adolfa zmierzały ku opanowaniu ujścia Wisły z Gdańskiem, aby przejąć kontrolę nad zyskami z działalności portu.
Między innymi dzięki skutecznej obronie przez polskie siły grobli pod Tczewem zamysł ten się nie powiódł, jednakże w finale tej fazy polsko – szwedzkich starć, podsumowanym rozejmem w Altmarku (1629), naszym północnym sąsiadom udało się wytargować niezły procencik od gdańskich ceł.


Rozejm w Starym Targu (czyli Altmarku) był w znacznej mierze inspirowany przez dyplomację francuską, dążącą do wciągnięcia Szwecji na pełną skalę do działań wojny trzydziestoletniej na terenach niemieckich.
Katolickiej Francji nie przeszkadzało sprzymierzenie się z protestanckimi państwami niemieckimi, oraz Szwecją, przeciwko katolickim Habsburgom, bo to ich w pierwszym rzędzie chciała osłabić.
Historia tych paneuropejskich zmagań (1618 – 1648) była zmorą klasówkową w czasach szkolnych zapewne dla większości Czytelników, podobnie jak dla mnie.
Oszczędzę zatem szczegółów, dzieląc się jedynie (nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz w tym blogu) uniwersalną refleksją o instrumentalnej roli religii we wszelkich zmaganiach o władzę.
Nie trzeba zresztą w tej sprawie sięgać daleko w przeszłość, wystarczy zajrzeć do aktualnej gazety aby dowiedzieć się, jak władca pewnego katolickiego kraju w środkowej Europie, przy wydajnej współpracy znacznej części katolickiej hierarchii, stara się wpychać ów kraj w orbitę wpływów sąsiedniego, prawosławnego mocarstwa.


Powyższe fotografie spoglądają poprzez stocznię i port gdański na północ, skąd onegdaj nadciągali szwedzcy najeźdźcy.
Zrobione są sprzed “Mlecznego Piotra”, jednej z enklaw życia artystycznego, wspaniale pleniącego się na terenach dawnej Stoczni im. Lenina (wcześniej – Stoczni Cesarskiej i Stoczni Schichaua).
Gdyby wejść na dach budynku, z pewnością dostrzegłoby się gdańską redę, na której wodach w listopadzie 1627 roku, niedługo po starciu tczewskim, rozegrała się morska potyczka zapamiętana w dziejach jako “bitwa pod Oliwą” .

 


Drodzy Czytelnicy!
Jak pewnie zauważyliście, od przeszło pięciu lat staram się przywoływać różne epizody z przeszłości z nadzieją, że może się to przydać Wam, jak i mnie samemu, do zrozumienia mechanizmu dziejów gatunku ludzkiego, a przez to – do nabrania potrzebnego dla zdrowia psychicznego dystansu do wydarzeń bieżących.
Jak dotychczas zamysł ten sprawdzał się jako tako, przynajmniej w odniesieniu do mnie.
Czuję wszelako, że wydarzenia lipca 2021 w Polsce, animowane przez “grupę trzymającą władzę”, zaczynają przekraczać granicę pozwalającą na ich bezemocjonalną obserwację i dobroduszne komentowanie.
Udaję się zatem do krain rzek i lasów – niedalekich wprawdzie, ale dających szansę na chwilowy oddech.
Wam również życzę dobrego odpoczynku przed, jak się wydaje, długim czasem zmagań o wysoką stawkę.

Dynastia (Wazowie 1)

Kalendaria historyczne każdego dnia odnotowują okrągłe rocznice bardziej lub mniej doniosłych wydarzeń, dając asumpt do odświeżenia sobie w pamięci przykurzonych wiadomości. Warto wybrać spośród nich te ciekawiące nas szczególnie.

Przypomnę więc na początek, że 27 kwietnia 2021 roku minęło równo 500 lat od niefortunnej śmierci Ferdynanda Magellana, patrona tego blogu, który wiedziony nadmierną pychą przeszacował swe możliwości w starciu z zastępami mieszkańców wyspy Mactan. Więcej o tym wydarzeniu można poczytać choćby tutaj, oraz oczywiście w setkach publikacji znacznie poważniejszych, niż wpisy w tym blogu.


W tym roku przypada jednak również okrągła rocznica wydarzenia, które będąc jednym z rozlicznych efektów aktywności szwedzko – polskiej dynastii Wazów, jest nam wprawdzie bliższe geograficznie i historycznie od potyczek na odległych Filipinach, ale też nie tak całkiem oderwane od kolorytu zachodniego Pacyfiku, o czym poniżej.
Czterysta lat temu bowiem, w 1621 roku, szwedzki król Gustaw II Adolf z dynastii Wazów, jeden z najwybitniejszych (czyli najskuteczniejszych w realizacji swoich szeroko zakrojonych zamysłów) władców i wodzów w historii Europy, ufundował miasto Göteborg.
Ufundował w nie do końca dzisiejszym znaczeniu tego terminu, natomiast obdarzył królewskim przywilejem przedsięwzięcie kupieckich gildii niemieckich, szkockich, a przede wszystkim holenderskich, zmierzające do utworzenia szwedzkiego portu, pozwalającego na uniknięcie słonego myta duńskiego pobieranego przy przepływaniu cieśnin Sundu.


                                                          Projekt układu urbanistycznego Göteborga był dziełem architektów holenderskich, którzy w podobnym czasie stworzyli także koncepcję zabudowy Dżakarty (zwanej do niedawna Batawią) – najważniejszej faktorii Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, a obecnie – stolicy Indonezji. I to jest właśnie owo wspomniane wyżej powiązanie niedalekich poczynań szwedzkiego króla z drugim krańcem świata.
Nawiasem mówiąc, niemal równolegle powstał na podobnych do Batawii i Göteborga założeniach urbanistycznych Nowy Amsterdam, znany dziś jako Nowy Jork.
Przełom XVI i XVII wieku to czas wielkości Niderlandów (jakże widoczne ślady pozostawiającej też w Gdańsku), ale to obszerny temat na przyszłe opowieści. Teraz wróćmy więc do Wazów, rzucając wpierw okiem na widoki z Göteborga i okolic.

Aby zamysł stworzenia alternatywnego dla cieśnin Sundu połączenia Morza Północnego z Bałtyckim mógł zaistnieć w pełni efektywnie, już poprzednicy Gustawa II Adolfa planowali budowę śródlądowej drogi wodnej z wykorzystaniem rzeki Göta (u której ujścia zlokalizowano później Göteborg), oraz wielkich jezior Vänern i Vättern.
Trudne technicznie i bardzo kosztowne przedsięwzięcie udało się zrealizować dopiero w połowie XIX wieku, kiedy w zasadzie przestawało być potrzebne, bo zaczynały swą karierę koleje, zaś Dania została zmuszona  do rezygnacji z poboru ceł sundzkich.
Dzisiaj kanały Trollhattan i Göta są głównie atrakcją turystyczną, imponującą skalą budowli hydrotechnicznych.

Współczesność największego miasta prowincji Västergötland i okolic to znane uczelnie, teatry, oraz przemysł (m.in. główna siedziba zakładów Volvo, które można zwiedzać, ale zdjęcia wolno zrobić jedynie w muzeum, a także – jedno z centrów popularnej ostatnio skądinąd firmy AstraZeneca). Oraz zieleń.

Łatwo zauważyć w tej krótkiej relacji powtarzający się w wielu nazwach rdzeń “göt”. Z największą dozą prawdopodobieństwa fachowcy uważają, że właśnie z rejonu Västergötland przemigrowali w początkach naszej ery w okolice ujścia Wisły Goci, wielokrotnie wspomniani wcześniej w tym blogu i będący (według mojej prywatnej, amatorskiej klasyfikacji), sprawcami pierwszego z cywilizacyjnych “skandynawskich falowań” .
Ostatnim zaś z owych “falowań”, i najbardziej znaczącym dla polskich losów, był ciąg wojen inicjowanych w północnej części Europy przez osiągającą pod rządami Wazów rangę mocarstwa Szwecję.


Krótką powtórkę z historii tego czasu zaczęliśmy, jak zapewne zauważyliście, nie od początków dynastii (funkcjonującej na szwedzkim tronie w latach 1523-1654, zaś na polskim w okresie 1587-1668), lecz od Gustawa II Adolfa, który był przedostatnim Wazą na tronie szwedzkim, panującym od roku 1611 do 1632 (po nim koronę dzierżyła jeszcze, przynajmniej formalnie, jego córka Krystyna).
Na zdjęciu powyżej widać wojenny okręt “Vasa”, zbudowany na królewskie polecenie podczas kolejnej wojny z Polską, krótko po sławnej klęsce szwedzkiej floty pod Oliwą (1627).
Gustaw II Adolf, jak to władcy miewają w zwyczaju, wtrącał się do prac projektowych, czego efektem było efektowne zatonięcie galeonu podczas efektownej parady w próbnym rejsie.
Wrak wydobyto w latach sześćdziesiątych XX wieku i po żmudnej konserwacji wyeksponowano w specjalnym budynku muzealnym w Sztokholmie.
Okręt zdobiły rozliczne rzeźby; niektóre wyraźnie wyzłośliwiały się w stosunku do wrogiej podówczas Polski (piszę skrótowo, bo była to wszak Rzeczpospolita Obojga Narodów) i jej mieszkańców. Jak choćby rzeżba, przedstawiająca polskiego szlachcica, chowającego się tchórzliwie pod stołem i odszczekującego nieprzychylne Szwedom słowa. Umieszczona była tak, aby mogli ją dobrze widzieć członkowie załogi podczas korzystania z latryny.
Niezbyt to miły wizerunek, aczkolwiek sama estetyka ówczesnej propagandy wojennej – dużo milsza od obecnej.


Osiągnąwszy ten punkt narracji zorientowałem się (a Szanowni Czytelnicy zapewne zrobili to wcześniej), że na dobrą sprawę nie zacząłem jeszcze pisać o tym, co zapowiedziane w tytule. Pozwólcie więc, że traktując jako wymówkę saharyjskie upały (w poprzednim wpisie zwalałem swoje niedociągnięcia na ulewy), odłożę na jakiś czas kontynuację wątku Wazów.
Tym bardziej, że muszę też nabrać dystansu do niedawnego, trzymającego wszystkich w stanie nerwowego wzmożenia , meczu w piłkę kopaną.
Jak donosiła prasa z drugiej strony Bałtyku: “spotkanie Szwecja – Lewandowski zakończyło się wynikiem 3:2” . 

Dynastia (Habsburgowie 3)

 

Imperia upadają najczęściej wraz z monarszymi dynastiami, które trzęsły nimi przez wieki. Świadkiem i komentatorem ostatecznego upadku monarchii habsburskiej był dzielny wojak Szwejk, do dziś pykający fajkę na ławeczce w Sanoku, gdzie ma za sobą sklep z damską bielizną, a w polu widzenia – budynek dawnego zamtuza. Z przybytku tego polecono mu pilnie wyciągnąć bawiącego tam z wizytą u panny Elly porucznika Duba, w związku z mającą nastąpić dyslokacją cesarsko – królewskich oddziałów.
Działo się to w pierwszych miesiącach Wielkiej Wojny, na przełomie 1914 i 1915 roku, gdy we Wschodniej Galicji falował front zmagań rosyjskiej armii dynastii Romanowów z austriacko – wę-gierską armią Habsburgów, wspomaganą przez pruską armię Hohenzollernów. Do wszystkich tych armii imperatorzy byli uprzejmi wcielić wojaków wywodzących się z podbitych wcześniej narodów, więc na przykład Polacy poddani Romanowom strzelali do Polaków poddanych Habsburgom i na odwrót. Czechom przypadło strzelanie jedynie w imieniu tych ostatnich, stąd obecność Szwejka i jego towarzyszy z nieśmiertelnej powieści Haška na galicyjskim froncie, głównie w obronie lub odbijaniu z rosyjskich rąk strategicznej twierdzy Przemyśl.


Czytelnicy zorientowali się już najpewniej, że rzuciło nas w południowo – wschodni zakątek Polski, w malownicze podbieszczadzkie rejony… no właśnie, aby uniknąć zagłę-biania się w ludnościowo – historyczne zawiłości, nazwijmy je … rusińskimi. Termin ten bez większego błędu identyfikuje między innymi etniczne grupy Łemków, Bojków, czy Dolinian, przez wieki siedzących gdzieś między Rzeszowem, Lwowem i Preszowem, a więc głównie w rejonie Galicji, podporządkowanym monarchii habsburskiej już od pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku. Nacje te zniknęły praktycznie ze swojej małej ojczyzny w wyniku solidarnych działań władz sowieckich i PRL-owskich po drugiej wojnie światowej, poddane wywózkom na tereny ukraińskie, bądź obecne polskie Ziemie Zachodnie. Pozostały tu i ówdzie piękne stare cerkiewki, w większości przejęte przez kościół katolicki, oraz relikty ludowego budownictwa zgromadzone w efektownym skansenie w Sanoku.

Zniknęła też całkowicie jeszcze jedna nacja, mianowicie Żydzi, którzy przed wojną stanowili nawet ponad połowę ludności galicyjskich miasteczek. Pozostały opuszczone cmentarze (kirkuty), czasem synagogi – jak te w Lesku

Podobno część Żydów przywędrowała w okolice Leska na początku XVI wieku z Hiszpanii, kiedy to zostali wyproszeni przez Królów Katolickich i następujących po nich hiszpańskich Habsburgów – byli to zatem Żydzi sefardyjscy (których zdecydowana większość osiadła wówczas na Bałkanach). Jedynego noszą-cego się na żydowską modłę osobnika spotkaliśmy we wspomnianym skansenie w Sanoku. 

Śladów po Rusinach czy Żydach szukać zatem trzeba na opuszczonych cmentarzach, albo w placówkach muzealnych.


Dzisiejsi mieszkańcy Leska szczycą się zaś piękną fontanną, upamiętniającą mistrzostwa świata w wędkarstwie muchowym, jak też stanowiącym jej tło sklepem z męską odzieżą patriotyczną o nazwie “Dumna Polska”. (fot.Jurek D.)

Nie próbujcie się doszukiwać żadnej symboliki w tym zestawieniu; jest jak jest.
Ten odległy kraniec naszej ojczyzny widział w swoich dziejach wiele, choćby to, co Szwejk, który przechodząc przez usiane płytkimi grobami żołnierskimi pole niedawnych walk, gdzie “karabiny maszynowe skosiły całe bataliony”, zauważył: “Tutaj po wojnie będą bardzo dobre urodzaje – nie trzeba będzie kupować żadnych mączek kostnych. Dla rolnika jest to rzeczą bardzo korzystną, gdy na polu spróchnieje cały pułk.”
Zaiste, “Przygody dzielnego wojaka Szwejka” powinny stać się obowiązkową lekturą w procesie reedukacji wszystkich potencjalnych “dzielnych wojaków”.

Pozostając jeszcze przy refleksjach wojenno – pokojowych, to jednym z ich technologicznych wskaźników jest naprzemienna, stosownie do aktualnych potrzeb, przetapialność dzwonów na armaty lub armat na dzwony. Od dłuższego czasu mamy szczęście żyć w tym drugim cyklu, zatem działająca w Przemyślu, mająca przeszło dwustuletnią tradycję, ludwisarnia (odlewnia dzwonów) rodziny Felczyńskich, pracuje bez ograniczeń materiałowych (natomiast zmaga się z niedoborem personelu). Trafiliśmy nie bez trudu do tej niewielkiej, skrytej w peryferyjnej uliczce Przemyśla manufaktury, ale było warto. Sympatyczny majster nie szczędził wyjaśnień co do odwiecznych tajników sztuki ludwisarskiej, budzących podziw w epoce całkiem innych technologii, i ciągle dających wyroby o niedoścignionych walorach akustycznych i estetycznych.

Dziełem ludwisarni jest też pławiący się w fontannie niedźwiedź, symbol Przemyśla, oraz, być może, kolejny w tamtych stronach,
obok sanockiego, posążek Szwejka (tym razem na skrzynce amunicyjnej i z pieskiem – obiektem zawodowej aktywności Wojaka w czasach pokojowych)


Wróćmy do Sanoka, miejsca docelowego wycieczki szóstki życzliwych sobie prykariuszy, z których piątka starała się dzielić fascynację i zachwyt Wieśka nad największą na świecie kolekcją dzieł Zdzisława Beksińskiego, starannie wyeksponowaną w miejscowym Muzeum Historycznym. Twórczość Beksińskiego nie pozostawia nikogo obojętnym, a jego warsztat budzi uznanie i podziw.
Mająca siedzibę w Zamku Królewskim placówka prezentuje też świetną stałą wystawę ikon, a także – niezły dział archeologiczny.

Sam Zamek ma ciekawą i bogatą historię; animatorką jego przebudowy w stylu renesansowym była królowa Bona, nasza znajoma z kilku wcześniejszych wpisów w tym blogu.
W ubiegłym miesiącu wspominałem o nie najszczęśliwszej, bo zakończonej śmiercią zadaną jej najpewniej z inspiracji króla Filipa II, relacji naszej królowej z domem Habsburgów. Pewnie za takie złe uczynki, jak też z powodu koligacenia się z bliskimi krewnymi, Habsburgowie hiszpańscy zostali pokarani bezpotomną śmiercią króla Karola II w 1700 roku, kończącą ich iberyjską karierę na rzecz Burbonów (zapomniałem o tym napomknąć w poprzednim artykule).
Ciekawy, raczej legendarny epizod tych relacji, związany dodatkowo ze wspominanym tu rejonem Galicji, mówi o podarowaniu przez Bonę cesarzowi Karolowi V Habsburgowi (ojcu Filipa II) pary pochodzących stąd karłów, Kasi i Kornelka, których przymuszono tym sposobem do urozmaicania cesarskiego orszaku, a którzy dokonali żywota w Galicji hiszpańskiej (obie Galicje – nasza i hiszpańska, wywodzą swą nazwę od Galów – Celtów, którzy byli i tu i tam).


Nie trzeba dodawać, że Podkarpacie obfituje w znakomite zabytki katolickiego budownictwa sakralnego, na czele z połączonymi turystycznym szlakiem kilkunastoma drewnianymi kościółkami , z których kilka przedstawiła na szkicach znana Autorka:Godzi się wspomnieć w tej kategorii także o Przeworsku, w którym stoi sławny obronny zespół klasztorny Bożogrobców z piękną bazyliką, a którego fotografia wyszła kiepsko z powodu ulewy. W tymże zacnym grodzie odnotowaliśmy istnienie knajpy, w której można się rozgrzać należycie zestawionym “wściekłym psem”, jak też tematycznego sklepu z całkiem nie tematyczną wystawą.

Najbardziej wszakże intrygująca dla mnie była (dla “magii miejsca” wyłącznie) wizyta w Przeworsku z uwagi na funkcjonujące w terminologii archeologicznej określenie “kultura przeworska” .
Wywodzące się od nazwy miasta (chociaż najważniejsze związane z kulturą przeworską wykopaliska miały miejsce w pobliskiej wsi Gać) uszeregowanie, pozwala ją łączyć, według wielu znawców, także z przejściowym pobytem w tych okolicach wędrujących w III wieku z Pomorza ku ujściu Dunaju Gotów, o których wielokrotnie wspominałem w tym blogu.


Nasza krótka podróż galicyjska miała swój początek i koniec na rzeszowskim dworcu kolejowym. Rzeszów jest , podobnie jak cały region, miłym, czystym, pełnym przyjaznych ludzi i dobrze karmiącym miejscem.
W leżącej naprzeciwko dworca knajpie “Capella” zjadłem Wiener Schnitzel w tak dobrym wydaniu, że nawet Najjaśniejszy Pan byłby chyba usatysfakcjonowany. Świadczy to o trwałości niektórych osiągnięć monarchii habsburskiej na terenach galicyjskich, mimo upływu wieku od zmierzchu dynastii. 


 

 

 

Dynastia (Habsburgowie 2)


Dynastyczna saga Habsburgów, która jest motywem przewodnim trzech kolejnych artykułów w tym blogu, nie zaistniałaby zapewne (podobnie jak ogromna większość systemów władzy w historii ludzkości) bez symbiozy tronu i ołtarza, bez przenikania się i wzajemnego wspierania interesów władzy religijnej i świeckiej. Obojętne, czy na czele jednej stali imamowie, najwyżsi kapłani, rabini, papieże, biskupi, ojcowie dyrektorzy, zaś na czele drugiej – cesarze, faraonowie, królowie, prezydenci lub prezesi; jedni byli niezbędni drugim dla wzmacniania władzy i bogactwa, bo dobrze, aby lud kojarzył władzę ze świętością, a świętość z władzą.
Na znacznych połaciach globu dzieje się tak ciągle, zaś próby racjonalnego rozdzielania sfer sacrum i profanum we współczesnych społeczeństwach spotykają się często z oporem elit obu ośrodków władzy, zainteresowanych utrzymaniem stanu rzeczy.

Nawet jednak w laicyzujących się społeczeństwach żywe są odwieczne tradycje, mające źródło w celebracjach religijnych.
Dzieje się tak choćby w Hiszpanii, w trakcie Semana Santa, czyli Wielkiego (dosłownie: Świętego) Tygodnia,
Media często relacjonują jego obchody w wielkich miastach, intrygując obrazami tysięcy zakapturzonych postaci kroczących w procesjach. Ciekawie jest jednak zakosztować religijno – historycznego folkloru na prowincji, z dala od tłumów turystów.
Jeśli dopisze pogoda, z każdego kościoła przez cały Wielki Tydzień ruszają pochody w ordynku ustalonym od wieków i kultywowanym, oraz pilnie trenowanym przez religijne bractwa.

Jeśli leje, można jedynie we wnętrzach świątyń podziwiać ozdabiane tysiącami kwiatów, wielotonowe platformy z naturalnej wielkości rzeźbami obrazującymi sceny nowotestamentowe, noszone w ulicznych procesjach przez kilkudziesięciu, a czasem kilkuset, posuwających się miarowym, powolnym krokiem męż-czyzn.
Na te mobilne sceny, zwane “pasos”, składają się figury będące wysokiej klasy dziełami sztuki rzeźbiarskiej, często jeszcze średniowiecznej, stąd troska o ich ochronę przed deszczem. Każde bractwo ma naturalnie swoją orkiestrę dęto – perkusyjną,  więc procesje (oprócz wielkoczwartkowej procesji milczenia) posuwają się w takt rytmicznej, lecz dostojnej, muzyki.

Zdarzają się wszakże lokalne odstępstwa, takie jak wielkoczwartkowa nocna “tamborada” w miasteczku Hellin, która przypomina raczej fiestę, niż czas pasyjnego skupienia. Każdy z ponad dwudziestotysięcznej społeczności, nie wyłączając małych dzieci, przywdziewa o północy ciemną tunikę  i zaopatrzony w większy lub mniejszy bęben przemierza ulice,  wzniecając rytmiczny hałas.

Chodzą pojedynczo, grupami, mniej sprawni jeżdżą na wózkach, mijają się we wszystkich kierunkach i bębnią do czwartej rano, z krótkimi przerwami na szklankę piwa w jednym z licznych punktów regeneracyjnych, wystawianych przed knajpami. Miasto szczyci się tym obyczajem, który dostąpił nawet honoru umieszczenia go na liście dziedzictwa Unesco.

Tutaj nieco światła (mimo ciemności) i dźwięku z “tamborady” w Hellin – kliknij!


Mrówcza praca kolejnych pokoleń rodu Habsburgów, skutkująca systematycznym poszerzaniem ich władztwa, osiągnęła apogeum efektu na przełomie XV i XVI wieku.
Podboje i mariaże międzydynastyczne doprowadziły do sytuacji, w której nad ich imperium  “nigdy nie zachodziło słońce”.

Stało się tak, mówiąc w ogromnym skrócie i uproszczeniu, dzięki aranżacji w 1496 roku małżeństwa księcia Burgundii Filipa Habsburga, (syna cesarza Maksymiliana I ), z Joanną Kastylijską (zwaną często Szaloną), córką tzw. Królów Katolickich, czyli Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda Aragońskiego .
Owocem mariażu był między innymi Karol, którego kariera już w młodzieńczym wieku (zatem właściwie jeszcze jako Karolka)  zwieńczona została tytułami króla Hiszpanii (jako Karola I) i cesarza rzymskiego (jako Karola V). Zróżnicowana numeracja Karolów wynikała, jak to się często działo w “zmonarchizowanym” świecie, z następstwa imion władców konkretnych ziem.
Poza finalizacją starań jego katolickich dziadków o zjednoczenie pod jednym berłem ziem hiszpańskich, Karol wsparł podbój przez Corteza i Pizarra królestw Azteków i Inków w odkrytej nieco wcześniej przez Kolumba Ameryce.
Był też protektorem historycznej (również dlatego, że stała się asumptem do podjęcia pisaniny na tym blogu) dookołaziemskiej wyprawy, podjętej w 1519 roku (mija właśnie 500 lat) przez Magellana .
Dynastia podzieliła się w tym czasie na gałąź austro-węgierską, zawiadującą większością Europy Środkowej, oraz hiszpańską, która panowała – oprócz półwyspu Iberyjskiego – nad południowymi Włochami, Niderlandami, przez krótko nawet Anglią, a nade wszystko – posiadłościami w Ameryce i Azji, z których zasysała niebywałe bogactwa.
(mapa imperium Karola V skopiowana z es.slideshare.net)


Nie powinno zabraknąć akcentu polskiego, więc napomknę tylko o naszej królowej Bonie (byliśmy przy jej grobie w Bari), która najpewniej została otruta na polecenie Filipa II, syna i następcy Karola I na tronie hiszpańskim, w związku z niejasną i zawiłą historią prowadzącą do polskich roszczeń wobec Habsburgów o tzw. “sumy neapolitańskie” .
Już choćby ten ponury epizod historii  (uwieczniony zresztą przez Jana Matejkę), powinien wystarczyć, aby Habsburgowie skończyli marnie. Stało się tak wszelako dopiero po trzystu sześćdziesięciu latach od śmierci Bony, o czym będziecie mogli poczytać w majowym odcinku naszej “Dynastii”.

Dynastia (Habsburgowie 1)

Punktem wyjścia dotychczasowych wpisów w tym blogu były najczęściej wrażenia z miejsc, które udało się odwiedzić – w realu, bądź wirtualnie.  Staram się łączyć owe miejsca z wybranymi ciekawostkami historycznymi, a także – z ludźmi (w liczbie pojedynczej lub mnogiej), którzy tę historię kształtowali. 
Od zawsze w społecznościach funkcjonowali liderzy, obdarzeni ponadprzeciętnym zestawem cech umysłowych i fizycznych, które katalizowane przez równie ponadprzeciętną wolę władzy, pozwalały im zyskiwać ponadprzeciętny wpływ na bieg dziejów.
Umacnianie, poszerzanie i przekazywanie zdobytej władzy i potęgi wymagało zaś pomocy i współpracy innych, najlepiej spokrewnionych, ludzi. I tak w polityce, biznesie, czy działalności mafijnej, wielką rolę odgrywa rodzina Szefa, spośród której rekrutują się jego następcy.
W ten sposób tworzy się dynastia.
Oczywiście układy dynastyczne to nie zawsze sielanka; ostre kłótnie w rodzinie, wojny między krewniakami, a nawet potajemne nagrywanie ważnych rozmów, to rzeczy nie wywołujące zdziwienia.


Zacznijmy zatem naszą relację od wzmianki o jednej z najważ-niejszych dynastii w historii nowożytnej Europy, mianowicie Habsburgach, a potem wyruszymy “w teren”. Uosobieniem dynastii jest dla Europy (w tym też południowej Polski, gdzie miłościwie panował jako oświecony zaborca) cesarz Franciszek Józef I (i ostatni), który spędził na tronie CK monarchii  prawie siedem dekad, kończąc żywot w połowie zmagań I Wojny Światowej, której był istotnym współautorem. Poddani na ogół czcili i szanowali długowiecznego monarchę, czego dowodem były uczynki w rodzaju usunię-cia jego portretu ze ściany praskiej knajpy “U Kalicha” przez jej właściciela Palivca w obawie, że muchy mogłyby upstrzyć Najjaśniejszego Pana. Zrelacjonowane to zostało, jak pamiętamy, w “Przygodach Dzielnego Wojaka Szwejka”, z którym to bohaterem wojennym będziemy się jeszcze spotykać.
Monarchia Habsburska przeżyła Franciszka Józefa ledwie o dwa lata, kończąc swą ponad sześćsetletnią królewską i cesarską karierę po przegranej Wielkiej Wojnie, w 1918 roku, zaś efektowne nagromadzenie ponad setki grobowców członków rodziny z ostatnich trzystu przeszło lat można obejrzeć w krypcie cesarskiej wiedeńskiego kościoła Kapucynów, ku refleksji historycznej, jak też estetycznej, bo większość sarkofagów to dużej klasy dzieła sztuki.


Wiele jest w obiegowym języku określeń, zawierających przymiotnik “wiedeński”, a większość z nich ma bardziej lub mniej bezpośredni związek z austriackimi Habsburgami (austriackimi, bo inne gałęzie dynastii operowały w różnych stronach Europy i świata, o czym po trochu później wspomnę).
Nie zagłębiając się w detale z dziedziny muzycznej (wiedeńskie walce, “Wiedeńskie kobietki”, “Wiedeńska krew”), czy też gastronomicznej (wiedeńskie sznycle, wiedeńskie kawiarnie), poświęćmy chwilę uwagi temu, co poniżej:

  • Wiedeńska wiktoria – wydarzenie od ponad trzech wieków słusznie będące jedną z kilku najważniejszych łechtaczek polskiej dumy narodowej, oraz podwalin polskiej tożsamości. Zwycięska dla dowodzonych przez króla Sobieskiego wojsk chrześcijańskich bitwa, z decydującym udziałem polskiej husarii, była przełomowym momentem w wysiłkach zmierzających do zatrzymania tureckiej ekspansji w Europie.
    Stała się też odskocznią do ugruntowania potęgi Habsburgów, którzy (cesarz Leopold I) w pragmatyczny i pozbawiony sentymentów, będący owocem wielusetletniego doświadczenia politycznego dynastii, sposób – wykorzystali wysiłek sojuszników, kwitując go zdawkowym skinieniem cesarskiej głowy.
    Trwa to zresztą nadal, mimo iż Habsburgowie już od stu lat są na aucie; na wzgórzu Kahlenberg, skąd Sobieski dowodził bitwą, widać jedynie cokół jego pomnika, który jakoś od dawna nie może tam stanąć. Stoi natomiast efektowny pomnik ukraińskich kozaków, których ledwie ponad setka wzięła udział w wiedeńskiej bitwie.

    Najnowszy epizod związany z wiedeńską wiktorią: jeden z waż-nych dowódców batalii, jak też innych zmagań Rzeczpospolitej z tureckimi i tatarskimi muzułmańskimi najeźdźcami, hetman Feliks Kazimierz Potocki , został ostatnio “wyróżniony” przez zamachowca na meczety w nowozelandzkim Christchurch jako jeden z godnych naśladowania pogromców islamu, poprzez wypisanie jego nazwiska na broni użytej do zamordowania pięćdziesięciu osób.

  •  Wiedeńska siedziba Krzyżaków – to miejsce interesujące z uwagi na (niejednokrotnie wspominane także w tym blogu) ścisłe historyczne związki Zakonu z Polską, zwłaszcza jej północnymi rejonami. Chciałoby się więc powiedzieć że to kolejne po Kahlenbergu wiedeńskie polonicum, gdyby nie fakt, że Zakon nazywał i nazywa się “niemieckim”.
    Wielki Mistrz osiadł w Wiedniu dzięki …Napoleonowi, który zdecydował o pozostawieniu katolickiej części Zakonu pod opieką i w dyspozycji Habsburgów.
    Można zatem w sąsiadującym z katedrą św. Stefana wiedeńskim kościółku św.Elżbiety znaleźć liczne ciekawe ślady krzyżackiej aktywności, łącznie z herbami wielkich mistrzów od najwcześniejszych czasów istnienia Zakonu.
  •  Wiedeński modernizm był, obok modernizmu paryskiego i monachijskiego, najważniejszy dla rozkwitu nowych prądów w architekturze i sztukach plastycznych na przełomie XIX i XX wieku.
    Zanim przedstawię kilka spostrzeżeń na jego temat przypomnę, że stolica habsburskiego imperium stała się jedną ze światowych stolic sztuk wszelakich od czasów cesarzowej Marii Teresy , przez wielu uważaną za najwybitniejszą przedstawicielkę dynastii Habsburgów, między innymi dla skutecznego mecenatu prądów oświeceniowych z jej strony. To za jej czasów doprowadzony został do świetności, którą ciągle można podziwiać, pałac Schönbrunn.

    Wnuk Marii Teresy, ów wspomniany wyżej długowieczny Franz Joseph, korzystając ze względnego spokoju i dobrej koniunktury końca XIX wieku zainicjował, obok pewnych reform ustrojowych, także dzieło gruntownej modernizacji Wiednia. Kazał wyburzyć miejskie mury i niemal od nowa stworzyć układ urbanistyczny miasta. Jednym z głównych wykonawców jego woli był wybitny architekt Otto Wagner, który poza koncepcją planu miasta, pozostawił po sobie kilka ciekawych obiektów.
    Mniej znany, a wart rzucenia okiem, jest (nieco przypominający układem i kształtem pawilonów pierwotne założenie gdańskiej Akademii Medycznej, tylko większy i zwieńczony charakterystyczną bryłą kościoła) zespół szpitalny Steinhof. Nowoczesny na owe czasy kompleks ma skądinąd za sobą ponurą historię nazistowskich eksperymentów związanych z “czystością rasy”, oraz eutanazji.

    Także w bok od turystycznych szlaków leży willa, zbudowana przez Wagnera na potrzeby rodziny, z czasem popadająca w ruinę, lecz uratowana i wzbogacona niezwykłym wystrojem, a w końcu przekształcona w muzeum przez Ernsta Fuchsa, artystę o prawie wiek młodszego (zatem zdecydowanie pohabsburskiego) od jej budowniczego. Obiekt jest na tyle “odlotowy”, że zilustruję go nieco większą ilością zdjęć, zachęcając też do jego odwiedzenia, jeśli komuś zdarzy się zawitać nad Dunaj.

    Otto Wagner był członkiem Wiedeńskiej Secesji – stowarzyszenia artystów skupionych wokół Gustava Klimta, którzy z jednej strony tworzyli zręby sztuki nowoczesnej, czyli modernizmu, z drugiej zaś – zdecydowani byli oderwać się (czyli dokonać secesji) od zbyt konserwatywnych, ich zdaniem, towarzyszy w modernizmie. Dosyć to zawiłe, zwłaszcza dla laika w dziedzinie historii sztuki, ale prawdziwych artystów zawsze było trudno zrozumieć.
    Mianem s
    ecesji określa się wspomniany ruch artystyczny, ale także styl w architekturze i sztukach plastycznych, rozpowszechniony w schyłkowym okresie dynastii habsburskiej. Wkrótce nadeszła era modernizmu pełną gębą, jaki znamy i cenimy do dzisiaj. Prosząc fachowych Czytelników o wyrozumiałość co do powyższego wywodu, na wszelki wypadek pokażę kilka zdjęć architektonicznych wysiłków Hundertwassera i Krawiny z niedawnych czasów, które na pewno nie zaliczają się ani do secesji, ani do modernizmu.   

  • Tyle z habsburskiego Wiednia, następnym razem poszukamy śladów tej dynastii nieco dalej od domu.