Po drodze (4)

Drodzy Czytelnicy, chochlik internetowy sprawił, że ten wpis ukazuje się dopiero teraz, zamiast, jak powinien, w grudniu 2021. Poniżej znajdziecie wpisy ze stycznia i lutego 2022. Przepraszam w imieniu chochlika, Piotr.



Przed kwartałem tłumaczyłem się z tytułu wpisu “Po drodze”, bo istotnie po drodze natykaliśmy się na ślady tych, którym kiedyś tamtędy też było po drodze. Napomknąłem o zakonach rycerskich, które “po drodze” tam, lub z powrotem, bywały w średnich wiekach jedną z istotnych sił sprawczych kształtujących rzeczywistość, ze skutkami widocznymi do dzisiaj. A że wątek jakoś “się kontynuował”, to idąc na łatwiznę tytułowałem wpisy w kolejnych miesiącach tak samo, tylko z numerkiem. Niniejszym jednak solennie postanawiam pomyśleć o dobrej zmianie w tym zakresie, zamykając sekwencję jesienną jeszcze małym akcentem joannickim, zaobserwowanym również po drodze, ale niedalekiej. 
Widoczna na zdjęciu figura, klasą artystyczną dorównująca niektórym opisywanym już w tym blogu wyobrażeniom Jana Pawła II, przedstawia najpewniej mnicha – rycerza Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty (łac. Supremus Militaris Ordo Hospitalarius Sancti Ioannis Hierosolymitani Rhodiensis et Melitensis, pot. szpitalnicyjoannicikawalerowie maltańscy) i “zdobi” skwerek w pomorskich Skarszewach.
Inne ujęcia skwerku i pobliskiego otoczenia, a zwłaszcza niektórych plenerowych rekwizytów, też są niebanalne:

W Skarszewach znaleźliśmy się – a jakże! – po drodze, pokonywanej tym razem na rowerach i prowadzącej oznakowanym (kiepsko niestety) szlakiem Joannitów. Bo to oni, otrzymawszy od księcia lubiszewsko – świeckiego Grzymisława u schyłku XII wieku znaczny kawał Kociewia w rejonie Starogardu, po jakimś czasie gospodarzenia ulokowali w dogodnym komunikacyjnie i strategicznie miejscu miasto Skarszewy, ustanawiając je siedzibą jednej ze swych pomorskich komandorii.



Herb Skarszew jest dość makabrycznym wyobrażeniem głowy patrona zakonu, św. Jana, którą postradał on z rozkazu króla Heroda, wydanego dla kaprysu tańczącej przed nim Salome. Nieco szerzej wspomnieliśmy o tym,  relacjonując przed czterema laty odwiedziny miejsca zdarzenia w Mukawirze, w obecnej
Jordanii. Głowa ewangelicznego nieszczęśnika zdobi także herby szeregu innych miast (choćby Wrocławia), zaś kompletna jego postać patronuje, jak wspomniano, zakonowi Joannitów, fundatorów Skarszew. Warto zwrócić uwagę na praktyczną poradę umieszczoną w dolnej części miejsko – gminnej tablicy informacyjnej i starać się porady tej przestrzegać bez względu na to, czym się jedzie. Wielu twierdzi, że może to dotyczyć także poruszania się na rowerze.

Poświęćmy jeszcze chwilę uwagi Joannitom, których ślady pobytu spotykamy “po drodze”: a to w Poznaniu, a to na Cyprze, a to w Jordanii czy Izraelu, no a przede wszystkim – na Malcie. Ostatnio zaś  – na Kociewiu, co staramy się pokrótce pokazać i opisać niniejszym. Urzędowali w tej okolicy przez blisko dwieście lat, czyniąc – jak to zwykle bywa – na przemian rzeczy pożyteczne i niegodne.
Byli to z jednej strony roztropni gospodarze, z drugiej zaś – dobrze wyposażeni i doświadczeni w walkach rycerze, którzy zaprowadzali swoje porządki i pilnowali ich twardą ręką. Wywodząc się wszakże z kręgu śródziemnomorskiego, tam przede wszystkim upatrywali swoich interesów i tam starali się lokować swoje główne siedziby.
Tak kształtowana w pierwszych wiekach funkcjonowania praktyka (a pewnie i sterowanie z poziomu papiestwa i cesarstwa), skłaniała ich do ograniczania swojej aktywności w północnej Europie. Efektem było odsprzedanie w 1370 roku kociewskich włości pobratymcom – Krzyżakom, dla których ta część kontynentu stała się, jako dla zakonu wywodzącego się z krain niemieckich, najdogodniejszym rejonem ekspansji.
Po Joannitach pozostały zaś liczne i znaczące ślady, jak choćby kościół w podtczewskim
Lubiszewie , zobrazowany udatnie przez Waszą (i moją) ulubioną ilustratorkę, która ostatnio stanowczo zbyt rzadko się tu udziela.

 Kończę nie rozwlekając tematu, jako że ten (i kilka poprzednich, również pisanych “po drodze”) wpis wypływa z klimatów jesiennych i chcę zdążyć z jego zakończeniem przed upływem kalendarzowej jesieni, co nastąpi lada dzień.
Przypominają o tym także choinki na tle jesiennych kwiatów i leśnych kolorów. Żegnam się więc do stycznia, życząc Czytelnikom znalezienia pod domowymi choinkami najmilszych niespodzianek. 

 

Dodaj komentarz