Lustro weneckie

Lustro weneckie najczęściej można zobaczyć w filmach kryminalnych; ten zmyślny wynalazek pozwala dzielnym detektywom obserwować zachowanie złoczyńcy w pokoju przesłuchań, podczas gdy sami pozostają dlań niewidoczni.
Podobna idea, chociaż osiągnięta przy pomocy bardziej współczesnych środków technicznych, przyświeca mi przy redakcji niniejszego wpisu.
Chodzi mianowicie o to, abyście Państwo mogli popatrzeć chwilę na Wenecję, sami pozostając dla niej niewidoczni.


Udaliśmy się z krótką wizytą do miasta tysiąca kanałów i tysiąca przymiotników z wykrzyknikami na przełomie kalendarzowej zimy i wiosny po to, jak się okazało, aby zamienić nadbałtycką, niezwyczajną dla marca słoneczną i ciepłą aurę, na chłodną i deszczową akurat aurę adriatycką.

Słowem: taką, jaką w niezrównany sposób opisywał w swoim “Znaku wodnym” noblista Josif Brodski, gdy wyproszony z sowieckiej Rosji nabrał zwyczaju spędzania w Wenecji zim przez szereg kolejnych sezonów, by w końcu znaleźć odpoczynek na tamtejszej cmentarnej wyspie San Michele.
Z pewnym trudem znaleźliśmy jego grób, nie wiadomo dlaczego ulokowany w ewangelickiej części cmentarza, dosyć zaniedbanej i przypominającej przez to liczne zaniedbane cmentarze ewangelickie w naszych stronach rodzinnych.

Jednak to nie “Znak wodny” był pretekstem, żeby poszukać skromnej mogiły poety, a w każdym razie nie pierwszorzędnym pretekstem.

Od z górą miesiąca trwał najazd Rosji na Ukrainę; wydawało się światu, że szybko zostanie powstrzymany przez sprzeciw rosyjskiego społeczeństwa, któremu w świecie zaczynało się jakoby coraz bardziej podobać.
Koszmarny błąd – poparcie dla Putina i nacjonalistyczne wzmożenie Rosjan osiągnęło niebotyczny poziom, zaś świat gwałtownie zaczął rozglądać się za wytłumaczeniem sobie takiego stanu rzeczy
.
Zaroiło się zatem od publikacji, komentarzy, artykułów, audycji, dysput czy esejów, do których wręcz wypada dołączyć swój głos.
Brak kwalifikacji w tym zakresie nie powinien raczej być przeszkodą, podobnie jak niekoniecznie bywa przeszkodą w wypadku wielu autorów, będących o sobie dobrego zdania.

Dochodzimy tu do momentu, w którym łączyć się zaczyna motyw weneckiego lustra z wizytą przy grobie Josifa Brodskiego.
Postanowiliśmy bowiem, w obliczu powszechnej bezradności w zdefiniowaniu zakamarków “rosyjskiej duszy” i płynących z niej nieszczęść dla świata, przesłuchać na tę okoliczność Poetę, który określał siebie jako przesiąkniętego kulturą rosyjską Żyda, który zrządzeniem spraw dał się poznać ludzkości jako wielki twórca amerykański.
Przesłuchać tak, jak z użyciem lustra weneckiego: będąc niewidocznymi dla przesłuchiwanego (chociaż w przypadku ducha nie ma to większego znaczenia).
Za bazę przesłuchania obraliśmy, inspirowani aktualną sytuacją, wiersz napisany krótko po szczęśliwym rozpadnięciu się ZSRR, co w 1991 roku dało niepodległość Ukrainie.
Światu “zachodniemu” zaś – nadzieję na mozolne podążanie Rosji jego śladami sprzed wieków, a więc kształtowanie cywilizacji w myśl chrześcijańskich kanonów, a przy tym – cywilizowanie chrześcijaństwa w myśl zasad człowieczeństwa.
Poświęćcie, proszę, kilka chwil na powolne odczytanie wiersza, który przytaczam:

Josif BRODSKI
 
NA NIEPODLEGŁOŚĆ UKRAINY
 
Drogi Karolu XII, bitwa pod Połtawą
Chwała Bogu, przegrana. Graserką chropawą
Mówił, że czas pokaże, jego mać, ruiny,
Kość pośmiertnej radości z posmakiem Ukrainy.
 
To nie trawnik–widmo, skażony izotopem.
Żółto-błękitny Lenin ponad Konotopem,
Skrojony z płótna, widać, przysłała Kanada,
Za darmo i bez krzyża, lecz chachłom wypada.
 
Gorzki wszy karbowaniec, ziarnek w garści pełno.
Nie nam, Kacapom, wolno zarzucać im niewierność.
My sami, tak jak oni siedem lat w Riazaniu
Katorgi smak czuliśmy żyjąc na wygnaniu.
 
Mówmy, dźwięków materię pauzami znacząc surowo:
Krzyż wam na drogę, chachły, po liżniku droga.
Idźcie strojni w żupany, by nie rzec – w mundury,
W rosyjskie trzy litery, w świata cztery strony.
 
Niechaj teraz w lepiance chórem z wami Hansy
z Lachami zrobią porządek, pohańcy.
Jak leźć w pętlę, to razem, zupkę jeść pospołu,
A milej w pojedynkę kurę gryźć z rosołu.
 
Żegnajcie, chachły, razem żyliśmy – i z oczu!
Splunąć by w Dniepr, być może jeszcze się wstecz potoczy.
Brzydzicie się godnie nami, znudzeni, znużeni swą męką,
Rozłączonymi węgłami, wielowiekową udręką.
 
Źle nas nie wspominajcie, waszego chleba, nieba
Nam, gdy stłoczycie makuchy, fałszywego nie trzeba.
Nie ma co krwi psuć czy rwać na piersi koszuli,
Skończyła się, widać, miłość, jeśliście ją czuli.
 
Coś zagrzebano zbytnio motyką w rwanych korzeniach.
Was rodził grunt, czarnoziem płodny, ziemia,
Wystarczy rozhuśtać prawa, szyć jedno i drugie w znoju.
Ta ziemia wam nie daje, w tym błocie, spokoju.
 
Oj, wy łąki, arbuzy, piękności, stepy, pielmienie,
Więcej chyba tracili ludzi niż grosza w kieszeni.
Jakoś się przebijemy. A łzie, co w oku się kręci,
Nikt nie nakazał, by trwała do drugiej okazji w pamięci.
 
Z Bogiem orły, kozacy, hetmani i gieroje,
Lecz kiedy umierać wam przyjdzie, hultaje i buhaje,
Będziecie rzęzić, czepiając się skraju materaca,
Te strofy Aleksandra, a nie brednie Tarasa.

           Tłum.: Leszek Szaruga

Muszę przyznać, że odczułem ogromny dyskomfort po pierwszej lekturze dziełka.
Przy kolejnej przyszła refleksja: przecież to niemożliwe, żeby gość takiego formatu jak Brodski w zgrabny, lecz wysoce chamski sposób pisał o Ukraińcach.
Chcę wierzyć, że jest to szyderczy tekst a’rebours, naprawdę mający pokazać sposób myślenia większości Rosjan, ale nie Autora. Onże zresztą zbył nasze nagabywania w tej sprawie jedynie tajemniczym uśmiechem spoza weneckiego lustra.
“Chachły” skądinąd pojawiają się ostatnio w przechwytywanych korespondencjach rosyjskich żołnierzy z ukraińskiego frontu; widać to zwrot funkcjonujący od dawna w relacji “Wielkiej” do “Małej” Rusi.


Wstawiłem tych kilka zdjęć, aby pozwolić Czytelnikowi odpocząć nieco od tekstu.
Zdjęcia były zrobione jakiś czas temu w rodzinnym mieście Josifa B. oraz Władimira P., określanym często mianem “Wenecji Północy” , czyli Leningradzie/Petersburgu.

Pierwsze z nich obrazuje “russkij wojennyj korabl” – ciągle utrzymującą się na powierzchni wody “Aurorę”, jeden z symboli globalnego nieszczęścia, jakim była Rewolucja Październikowa (nawyk tytułowania tego wydarzenia wielkimi literami został mi po czasach szkolnych, przepraszam. Z drugiej strony niewykluczone, ze wkrótce dziatwa szkolna będzie przymuszana do pisania np. o Zamachu Smoleńskim)
Ostatnie – zachętę do odwiedzenia nastrojowej kawiarni nad Newą.

Wróćmy jednak do prawdziwej Wenecji (którą ponoć rosyjska Duma ma chęć przemianować na “Petersburg południa”) i nastawmy ucha na płynące zza weneckiego lustra/nagrobka Poety jego/nie jego urywane refleksje, próbujące zdefiniować w koncentracie kłopoty doczesnego świata.

Chamstwo. Jeśli zastanowić się chwilę, to owo pojęcie jest w stanie wyczerpać gros problemów trapiących cywilizację.
Wymaga jednak dokładnego opisu zjawisk, które, jak zapewne uważałby Noblista zza Weneckiego Lustra, są w nim zawarte.
Przychodzi ich do głowy bezlik, jednak wszystkie zdają się być pochodną skłonności do wykorzystywania swojej przewagi wobec innych w sytuacjach, gdy nie jest to konieczne ze względów egzystencjalnych.
Doświadczenie i wiedza o świecie wskazują nam, że chamem według takiego kryterium bywa wyłącznie istota ludzka, zaś ofiarami chamstwa mogą być wszelkie istoty przyrody ożywionej, jak też obiekty przyrody nieożywionej.
Na pierwszy rzut oka jest w tym stwierdzeniu pułapka, bo mogłoby sugerować wprost proporcjonalną zależność chamstwa i człowieczeństwa, jednak fakt występowania objawów chamstwa jedynie u części populacji unieważnia ewentualność wystąpienia takiej zależności.

Kompleksy. Kompleks niższości łatwo może generować uczucia zawiści i nienawiści, a kompleks wyższości – uczucie pogardy. Od pogardy i nienawiści powinniśmy zaś być chronieni przez Pana, jak napisał to Tenenbaum, a wyśpiewywali Gintrowski, Kaczmarski i inni. Od głupoty także.

Kłamstwo. Pamiętam z pobytów na letnich koloniach w dzieciństwie, że najlepszym kawałem zrobionym nielubianemu koledze było poczęstowanie go pieczołowicie zebranymi na łące kozimi bobkami, starannie zawiniętymi w papierki po cukierkach.
Mówienie nieprawdy, czyli kłamstwo, to dość powszechna ludzka przywara, najczęściej mająca u podłoża chęć uniknięcia konsekwencji nieładnego uczynku.
Jednak kłamstwo użyte w przestrzeni publicznej dla osiągania politycznych celów przypomina owe kolonijne “cukierki”; opakowane w efektowne papierki propagandy stanowi z reguły zawartość znacznie gorszą niż kozie bobki.

Żądza władzy i posiadania. Skłonność naturalna w ludzkich społecznościach, jednak wymagająca mechanizmów ograniczających, bo osiągnięta – szybko ulega zwyrodnieniom. Próbą ograniczeń jest wypracowanie i strzeżenie systemu demokratycznego; żeby przekonać się, jak trudne to zadanie, nie musimy nawet zaglądać za wschodnią granicę, wystarczy krajowe podwórko.
Prawdziwa demokracja bazuje bowiem, jak wiadomo, na szeregu misternie powiązanych ze sobą, a jednak w istocie niezależnych od siebie instytucji, patrzących sobie wzajemnie na ręce i efektywnie pilnujących, aby żadna nie wyrosła ponad miarę.
Noszą one poważne nazwy: Sądów, Parlamentów, Trybunałów, Prezydentów i podobnych, przed którymi wypada uchylić kapelusza.
Bardzo łatwo jednak owe poważne nazwy mogą przeobrazić się w przywoływane wyżej papierki od cukierków, zawierające produkty demokracjopodobne o wartości kozich bobków, niezbędne autokratycznym kacykom do lukrowania ich niecnej działalności i zyskiwania aplauzu tłumów.


Miał być idylliczny wpis o Wenecji, a przez Putina i Brodskiego wyszła garść pseudofilozoficznych spostrzeżeń.
Mają one wszelako wartość przynajmniej dla mnie, bo pozwalają z punktu widzenia emerytowanego hydraulika docenić wysiłek prawdziwych filozofów.


Dodaj komentarz