Austriackie gadanie

Powyższe zdjęcie jest wypełnieniem obietnicy danej Czytelnikom na zakończenie poprzedniego wpisu.
Przedstawia, jak łatwo zauważyć, tysiące woluminów pogrupowanych na setkach metrów półek, w przebogatym barokowym wnętrzu. To sławna biblioteka benedyktyńska w austriackim Admont.
Sporo było we wcześniejszych, irlandzkich opowiastkach, o tamtejszym średniowiecznym ruchu monastycznym, skutkującym powstawaniem klasztornych ośrodków o charakterze naukowym, "eksportujących" następnie wyedukowanych mnichów do Europy kontynentalnej i Anglii.
Irlandczycy zakładali tam swoje zgromadzenia, ale też z czasem przystępowali do zakonów o podobnym charakterze, wśród których prym wiedli benedyktyni. 
Może trafili także do powstałego prawie tysiąc lat temu klasztoru w Admont, w austriackiej Styrii?
Braciszkowie oddawali się tam iście benedyktyńskiej pracy, tworząc bogato iluminowane manuskrypty, będące ozdobą wyżej wzmiankowanej biblioteki. Nie zaniedbywali wszakże działań bliższych codzienności, prowadząc ożywioną działalność gospodarczą.
Od kilkudziesięciu lat flagowym ich przedsięwzięciem jest mająca już dobrą markę kompania przemysłu drzewnego, bazująca na bogatych zasobach alpejskiego drzewostanu.

Tytułowe “austriackie gadanie”, to takie właśnie sobie gadanie, z mniejszym lub większym sensem, a generalnie – bez jasnej myśli przewodniej. Czasami też oznacza po prostu gadanie bez sensu .
Wymykając się wszakże tym galicyjskim definicjom postanowiłem nie tylko gadać, ale też pozwolić Państwu popatrzeć na przewagi, które tego lata były udziałem KKK (Klubu Kochających Kajaki).
Owo czcigodne zgromadzenie, goszczące już w tym blogu we wcześniejszych wakacyjnych sezonach w pomorsko – przybałtyckich okolicznościach, zmierzyło się tym razem z górskimi wodami austriackich, alpejskich rzek.
Będziemy zatem mieli do czynienia nie z gadaniem, a z oglądaniem zdjęć.
Niektóre z nich mogły powstać tylko dzięki temu, że ich autor wyrzucony gwałtownie z pneumatycznej kanadyjki zdołał żywym osiąść na skale, w dodatku chroniąc aparat przed zalaniem.

Charakterystyczną cechą osób prawdziwie kochających kajaki jest to, że potrafią
przemierzać wzdłuż cieki wodne nawet wtedy, gdy kajaków zwodować się nie da…

Spływ zakończył się bez ofiar (nie licząc złamanego Sławkowego palca), co na starcie wcale nie wydawało się oczywiste.
W ramach relaksu po jego zakończeniu dzielni KKK-owcy zahaczyli jeszcze, poza wspomnianym klasztorem w Admont, o obfitującą w spektakularne widoki odkrywkową kopalnię rudy żelaza Erzberg.
Obwożą po niej gigantycznymi wywrotkami, na których przymocowane są specjalne platformy, służące ulokowaniu posiadaczy biletów wstępu.

Wpis, do którego końca zmierzacie, miał być krótki i będzie krótki, aczkolwiek na koniec nie pozbawiony odrobiny austriackiego gadania o powiązaniach.
No bo, proszę Państwa, rudy żelaza z okolic Erzbergu niechybnie mogły być eksploatowane już przez Celtów, którzy w połowie ostatniego tysiąclecia przed Chrystusem zawędrowali w te strony, niosąc wczesne umiejętności ich hutniczego wykorzystania. Niedaleko leży wszak Hallstatt, które utytułowało mocną, archeologiczną identyfikację tutejszej celtyckiej aktywności powszechnie przyjętym terminem “kultury halsztackiej”.
Celtowie zaś, jak wspomniano w wielu poprzednich wpisach, pociągnęli stamtąd dalej, wywierając przemożny wpływ na dzieje zachodniej Europy kontynentalnej, jak też Wysp Brytyjskich, do których zalicza się Irlandię.
Folgując wielokrotnie sygnalizowanej chęci przypominania Czytelnikom o plątaninie powiązań czasoprzestrzennych w dziejach ludzkości wspomnę, że wyżej opisane ciekawostki austriackie spotkaliśmy w relatywnie niewielkiej odległości od Wiednia, spod którego w swoim czasie zmykali Turcy, pogonieni przez polską husarię.
Ta habsburska stolica, o której więcej można poczytać w artykulikach zgromadzonych w kategorii “Habsburgowie”, leży z grubsza w połowie drogi między Dublinem a Istanbułem, z których pierwszy występował w ostatnich, a drugi – wystąpi w następnych wpisach w tym blogu.

W ramach “austriackiego gadania” zauważę jeszcze tylko że, według ostatnich doniesień medialnych, pewien znany w Polsce “Skromny Prezes Partii Politycznej” (cytat z szeroko rozpowszechnianego samookreślenia) , pomyślnie dokonawszy współpoświęcenia przekopu Mierzei Wiślanej, podzielił się z Narodem refleksją o swojej wizycie w Wiedniu sprzed kilkudziesięciu lat.
Owo epizodyczne dotknięcie “Zachodu” wywołało u niego odruch, mówiąc delikatnie, niechęci, którą pracowicie usiłuje przenieść na społeczeństwo.
W jakim stopniu się to udaje – przekonamy się przy najbliższych wyborach, oby uczciwych.
Nawiasem mówiąc, partyjno – rządowe gremium zmierzające na przekopową fetę, niechybnie otarło się o inny przekop, zbudowany przed stu kilkudziesięciu laty w celu utworzenia nowego ujścia Wisły, dla ochrony Gdańska i Żuław przed katastrofalnymi powodziami.
Wielokrotnie dłuższy, szerszy i trudniejszy w realizacji od przekopu Mierzei, jest ciągle przykładem ze wszech miar sensownej inwestycji.

Światowa opinia publiczna w tym samym czasie (choć w nieco zróżnicowanym stopniu) ekscytowała się okołoprzekopowymi występami, jak też królewskimi funeraliami w Wielkiej Brytanii.
Te ostatnie uwidoczniły, jak ważne dla Brytyjczyków jest trwanie monarchii i jak ogromna ich większość uważa tę instytucję za szczęśliwą dla kraju okoliczność.
Szczęśliwą okolicznością dla Polski jest natomiast pewność, że nie grozi jej dynastyczne następstwo tronu.

Dodaj komentarz