Warstwy III

Jeśli starczyło Wam cierpliwości na przeczytanie dwóch poprzednich wpisów (nazwanych nieprzypadkowo Warstwy I i Warstwy II) to zdołacie, mam nadzieję, przebrnąć również przez ten artykuł, zamykający grecką trylogię.
Próbuję w tej relacji pokazać napotkane przez nas podczas tygodniowej zaledwie wycieczki pod koniec 2019 roku miejsca, charakterystyczne dla najważniejszych okresów historii Grecji, które nazywam “warstwami”.
Pomniki warstw najstarszych, od mykeńskiej po klasyczną już widzieliśmy we wpisach z grudnia 2019 i stycznia 2020, na znalezienie ciekawych pamiątek z czasów rzymsko – bizantyjskich zabrakło czasu (chociaż i tak tkwią na ogół pomiędzy starszymi i młodszymi od nich warstwami), proponuję zatem przeskok o jakieś półtora tysiąca lat i zatrzymanie się na roku 1204.
Wtedy to obejmujące ziemie greckie Cesarstwo Bizantyjskie (a więc dawne wschodniorzymskie) padło ofiarą najazdu europejskiego rycerstwa, które wybrawszy się na IV wyprawę krzyżową, niespodziewanie zboczyło z kursu do Ziemi Świętej i zdobyło Konstantynopol.
Podłoże takiego obrotu sprawy było skomplikowane, nie miejsce tu na rozpisywanie się o nim; zaciekawionym polecam świetną, przystępnie napisaną monografię Michaela Angolda “Czwarta krucjata”.
Rezultatem ciągu wydarzeń z przełomu XII i XIII wieku było między innymi powstanie frankijskiego (łacinnicy, Frankowie – tak zachodnich krzyżowców nazywano w greckojęzycznym Bizancjum) Księstwa Achai na Peloponezie, oraz Księstwa Aten, a także kilku enklaw przyznanych Wenecjanom – największym bodaj beneficjentom krucjatowej awantury.
Do największych zaś przegranych należały, jak twierdzą badacze dziejów, cne konstantynopolitańczykówianeczki.
Dostojne damy z Konstantynopola
spotkała przykra od krzyżowców dola,
bowiem one tyż
musiały wziąć krzyż,
taka to już bywa dam podbitych rola.



Twierdze budowane, rozbudowywane, odbudowywane, nadbudowywane na wcześniejszych założeniach przez Wenecjan przez prawie pięć wieków, począwszy od końca dwunastego, miały za zadanie ochronę szlaków i faktorii handlowych przynoszących gondolierskiej republice bogactwo i potęgę.
Swojego czasu opisaliśmy i pokazaliśmy potężną twierdzę na wyspie Korfu .
Na nieodległym Peloponezie mogliśmy zaś zobaczyć trzy imponujące dzieła fortyfikacyjne: w Metoni i Koroni, tworzące zespół zwany “dwojgiem oczu najjaśniejszej Wenecji”, oraz znacznie młodszą, osiemnastowieczną twierdzę górującą nad Nauplionem.

Najmilsze wspomnienia przywołujący Nauplion był naszą bazą przez trzy dni.
Można poniżej zobaczyć, jak artyści poświęcali się dla uwiecznienia wizerunku uroczego hoteliku i jakie efekty przyniosły ich usiłowania, a także jakie widoki rozciągają się po pokonaniu tysiąca kilkuset schodów wiodących do weneckiej twierdzy zwanej Palamidi:


Wenecjanom wystarczały, jako kupcom i żeglarzom, zdatne do ufortyfikowania, leżące przy dogodnych portach, nadmorskie wzgórza.
Panowie krzyżowcy, “łacinnicy”, tworząc na opanowanych terenach bizantyjskich swoje frankijskie księstwa (a także na pewien czas – Cesarstwo Łacińskie), poświęcali również śródlądziu uwagę, stosowną do potencjalnych możliwości jego gospodarczego żyłowania.
Obejmujące większość Peloponezu łacińskie księstwo Achai zyskało za sprawą zdobywców nową, praktycznie od podstaw zbudowaną w górach nieopodal ruin antycznej Sparty, stolicę – Mistrę.
Frankowie nie porządzili tu wszakże dłużej niż pół wieku, ustępując przed odzyskującym siły i terytoria po krucjatowym najeździe, cesarstwem bizantyjskim.
Mistra zaś przeżyła lata świetności aż do czasu podboju osmańskiego, który w jej przypadku nastąpił w 1460 roku, kilka lat po zdobyciu przez Turków Konstantynopola. Potem miasto podupadało, aby w okresie wyzwalania Grecji spod panowania tureckiego na początku XIX wieku, kompletnie się wyludnić.
Opuszczone ruiny stanowią malowniczą scenerię fotograficzną pod warunkiem, że przybędzie się tam w godzinach porannych – wówczas jest szansa zrobienia lepszych zdjęć niż moje, którym przedzachodnie światło zdecydowanie nie sprzyjało.

Zamieściwszy powyższe fotki stwierdziłem, że nie są jednak całkiem liche i w jakimś stopniu odwzorowują rzeczywistość, co natchnęło mnie ochotą do podsumowania greckich relacji w możliwie najtreściwszej formie.
Nie będzie to nic odkrywczego, ale że od banału chciałoby się uciec, to wspomnę pokrótce w historycznym aspekcie o sprawie, która zaprząta ostatnio uwagę świata.
Mam na myśli epidemie najróżniejszych choróbsk, od zawsze dręczących i dziesiątkujących ludzkość.
Od zawsze starano się znajdować antidota na epidemiczne klęski, dawniej ze skutkiem marnym, w nowszych czasach zaś – coraz lepszym (choć sposobami kontestowanymi ostatnio przez różne antyszczepionkowe i proznachorskie sekty).
Od zawsze też, w obliczu braku naukowych metod walki z epidemiami, sięgano po elementy z pogranicza magii i wierzeń religijnych; spektakularnym tego przykładem jest choćby wspomniany w poprzednim “greckim” wpisie antyczny kompleks świątynno – medyczny w Epidauros.
W różnych terapiach wszakże, jak też na wszelkie kłopoty, pomocny może być taniec.
Najlepiej taki, który Grekowi Zorbie pozwolił otrząsnąć się po “pięknej katastrofie”. Przypomnijcie sobie przy okazji ten nieśmiertelny film, a na razie – posłuchajcie i popatrzcie na trochę podstylizowany, ale cudny taniec!

Dodaj komentarz