Sopot

  •  Widniejący obok obraz mógłby sugerować kontynuację ptasich motywów, podjętych w poprzednim wpisie blogowym, ale nie – wyobrażona na nim mewa, będąca centralnym fragmentem herbu Sopotu, ma jedynie zasygnalizować zamysł poświęcenia kilku zdań temu unikalnemu miastu, objętemu w swoim czasie granicami Wolnego Miasta Gdańska.
    Jak przypomnieliśmy wcześniej, granica ta biegła wzdłuż potoku Swelinia, po którego drugiej stronie było polskie już – do 1939 roku – Orłowo (jednak znowu ptasie nawiązanie…), gdzie morenowe wzgórza kaszubskie toną w pochłaniających systematycznie ich klifowe urwiska morskich wodach.
  • Ludzie przywędrowali w te strony wkrótce po ustąpieniu lodowca skandynawskiego, który był sprawcą porzeźbienia terenu, no i powstania Bałtyku, a więc dobre kilka tysięcy lat temu. Łowili ryby, polowali na foki i próbowali to i owo uprawiać używając kamiennych narzędzi, bo była to epoka kamienia gładzonego, czyli neolitu. Relikty tamtego czasu znajdowano także w Sopocie, zwłaszcza w rejonie, gdzie znacznie później, bo około VIII wieku pobudowano grodzisko, zrekonstruowane obecnie w formie ciekawego skansenu archeologicznego.
    Zdjęcia obrazują grodzisko (fot. z sieci), oraz sopocką plażę (fot. prywatna) wkrótce po zlodowaceniach, kiedy jeszcze zdarzały się prawdziwe zimy .
    Kim byli ówcześni Pomorzanie: Germanami, jak chcieli niektórzy fachowcy niemieccy, czy Słowianami, do czego przekonują polscy zwolennicy teorii autochtonicznej  – nie da się przesądzić, choćby z powodu braku zachowanych nagrań mowy, jaką się posługiwali.
  • Pewne jest natomiast, że po upływie kolejnego tysiąca lat zaczęto doceniać lecznicze walory miejscowych źródeł solankowych i tworzyć infrastrukturę, pozwalającą zarobić na kuracjach ludzi chorych, oraz hipochondryków. Tak w XIX wieku szybko powstał kurort, z czasem obrastający instytucjami towarzyszącymi, jak tory wyścigów konnych, kasyno, molo, korty tenisowe, czy Opera Leśna.
    W okresie przynależności do Wolnego Miasta Gdańska, Sopot był już zdrojowiskiem o europejskiej renomie, konkurującym w skuteczności drenażu portfeli kuracjuszy z Monte Carlo, Baden-Baden czy Karlowymi Varami.
    Życie kulturalne w owym czasie bogate było w przedstawiane gościnnie wydarzenia odtwórcze, często wysokiej rangi artystycznej, wśród których prym wiodły sławne festiwale wagnerowskie w Operze Leśnej – jednak wybitnych twórców stale rezydujących w Sopocie trudno byłoby wskazać.
  • Sytuacja odwróciła się kompletnie po II wojnie światowej; historyczna zawierucha wymiotła dotychczasowych mieszkańców i osadziła w ich miejsce nowych, wśród których roiło się od postaci noszących głowy w chmurach, potrafiących nie tylko tworzyć dzieła wysokiej kultury, ale też klimat miejsca w niezwykłym stopniu uduchowionego artystycznie.
    Pomocna w tym była zachowana w ogromnej większości tkanka miejska, pozwalająca przybyszom od razu podjąć w miarę normalne życie, w którym reanimowane na siermiężną skalę przybytki gastronomiczne i kulturalne  miały ważny udział.
    Dobrze jest czasem pogadać z sopocianami przy piwie, a gdy się nie da – odwiedzić ich, wspinając się z trudem na zbocza nekropolii przy Malczewskiego.
  • Gdyby istniał obiektywny wskaźnik opisujący relację wpływu miast na życie kulturalne, naukowe, sportowe czy polityczne kraju do liczby mieszkańców tych miast, Sopot znalazłby się z pewnością “na pudle”.
    Wymienianie nazwisk i związanych z nimi dokonań pozostawię licznym poważniejszym i obszerniejszym niż ten blog publikacjom, przypomnę może tylko dla przykładu, że w całkiem nieodległej przeszłości jeden z mieszkańców Sopotu był premierem, a inny w tym samym czasie – prezydentem Polski. Panowie ci potrafili, mimo zasadniczych różnic w poglądach i interesach politycznych, rozmawiać, trącając się przy tym niejednym kieliszkiem wina.
    Drugi z nich miał wszakże (nieuświadomione przezeń zapewne) nieszczęście posiadania brata bliźniaka; stan nieuświadomienia owego nieszczęścia jest zresztą ciągle udziałem z grubsza biorąc połowy polskiego społeczeństwa.
  • Wróćmy wszakże do sopockiej atmosfery z lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy raczkował tam polski big – beat, gdy w Non – Stopie zaczynały swoją karierę zespoły o dwukolorowych nazwach (obowiązkowo z czarnym jako jednym z tych kolorów) i legendarni soliści, gdy na hipodromie obstawiano wyniki gonitw w kasach Państwowych Torów Wyścigów Konnych, zaś w zakonspirowanych melinach kwitły inne, nielegalne według ludowej władzy, formy hazardu. Hazard  i szemrane interesy w podziemiu, “Perła Bałtyku” i wódka z zakąską na powierzchni, oraz artystyczny duch unoszący się powyżej – to był Sopot tamtych lat.
  • Każdemu, kto zechciałby wczuć się w tę atmosferę, polecam lekturę książki, która stała się białym krukiem już w momencie wydania. “Derda” to nazwa bardzo popularnej w owym czasie i owym miejscu gry karcianej, którą Autor chciałby przywrócić światu, wyjaśniając jej zasady na tle kryminalnej intrygi i z autopsji znanych mu obrazów Sopotu czasów gomułkowskich. Niech pozostanie tak, że Ryszard Zienkiewicz będzie jedyną wymienioną z nazwiska osobą w tym wpisie, bo jego pasjonacka i bezinteresowna działalność dotykającą tematyki sopockiej (a poza “Derdą” wydał także bazującą na własnych zbiorach monografię “Z pocztowych dziejów Sopotu”), oraz całkowicie niecelebrycki sposób bycia sprawiają, że “po prostu mu się to należało”.
    Na koniec akapitu zostawiam to, co powinno być na początku, to znaczy fotografie okładki pierwszego z wydanych drukiem dzieł Zienkiewicza, oraz ostatnich stron tego wiekopomnego wydawnictwa:
  • Napomknęliśmy dotąd pokrótce o niektórych sopockich przewagach, pozwólcie zatem zakończyć ten artykuł wzmianką o akademickich aspektach życia miasta.
    Powstało tam po wojnie i w większości dotychczas funkcjonuje (chociaż z reguły w zmienionych formach organizacyjnych) wiele poważnych instytucji, jak choćby Instytut Oceanologii PAN i Oddział Geologii Morza , Akademia Sztuk Pięknych, oraz będąca zalążkiem Uniwersytetu Gdańskiego – Wyższa Szkoła Handlu Morskiego.
    Ta ostatnia przyciągnęła niedługo po zakończeniu wojny dwójkę młodych ludzi, którzy – niezależnie od ich planów akademickich – wzięli ślub w sopockim magistracie.

    Nie zdążyłem szczegółowo tego zweryfikować, ale chyba kilka miesięcy przekoczowali w Sopocie, zanim przeprowadzili się do Gdańska – Wrzeszcza, gdzie przyszedł na świat ich pierworodny syn Piotr.
    Domniemywać zatem można, że prawdziwe początki Piotra tkwią w Sopocie, co miasto stara się zaakcentować w widoczny na zdjęciu sposób.

  • Sopot jak zwykle w letnim sezonie pełen jest turystów, którzy w tym roku do tradycyjnego ekwiwalentu pieniężnego za pozyskane tu atrakcje, dokładają jeszcze małe złośliwe wirusy, które oby jak najszybciej pozdychały!
    Bądźmy zdrowi na ciele i umyśle!

Dodaj komentarz