Po Patagonii w kółko mnie goni

  • Postanawiam odwiedzić pozostałe na tym kontynencie punkty wędrówki Magellana, jak też dotknąć przy okazji paru atrakcji przyrodniczych, przejeżdżając dwa tysiące kilometrów pętlą przez dwa kraje, przy ruchu odwrotnym do wskazówek zegara. W kolejności : Rio Gallegos – ujście Rio Santa Cruz (z Parque Nacional Monte Leon) – Puerto San Julian – El Calafate – Parque Nacional Torres Del Peine (to już w Chile) – Puerto Natales – Punta Arenas – Rio Gallegos. W sumie siedem dni. Wyruszam rano, we wtorek, 15 marca 2016 r.
  • Mam problemy z fotografowaniem, będę więc posiłkować się w relacji z podróży materiałami zaczerpniętymi z sieci, starając się w miarę możliwości wskazywać autorów
  • Ujście Rio Santa Cruz. Tutaj na przybrzeżnych skałach rozbił się 22 maja 1520 roku wysłany przez Magellana na rekonesans statek “Santiago” pod dowództwem kapitana Serrano. Załoga cudem uratowała się i z wielkim trudem, przeprawiwszy się przez ujście rzeki, po długiej zimowej wędrówce, powróciła do San Julian, gdzie bazowała reszta eskadry. Samochodem idzie to znacznie sprawniej.
  • Park Narodowy Monte Leon dostarcza wrażeń zarówno miłośnikom fauny i flory, jak i przyrody nieożywionej. Myszkował tu swojego czasu Karol Darwin, zaś znaleziony w okolicy szkielet tyranozaura stał się cząstką jego epokowej teorii. Zdjęcia zaczerpnięte z bing.com/images.

Jazda przez pustkowia pampy daje czas na przemyślenia, ale także wyzwala wenę “artystyczną”:

Starego gaucho znad Santa Cruz

czasem wieczorem przymusi  mus,

nie ma kobity

ni seniority,

lecz pod opieką ma stado kóz.

(licentia poetica – widuje się tu raczej stada krów lub owiec!) 

  • Jeszcze kilkadziesiąt kilometrów na północ i dojeżdżam do Puerto San Julian. To miejsce, gdzie ekspedycja Magellana przeczekała zimę w miesiącach od marca do sierpnia 1520 roku. Rozgrywały się w tym czasie ponure historie: bunt części dowódców i załóg statków (po stracie “Santiago” pozostały ich tylko cztery), opanowany przez głównego szefa i skutkujący kilkoma egzekucjami w najlepszym inkwizycyjnym stylu. Kontakty z tubylcami, początkowo przyjazne, lecz zakończone potyczką i uprowadzeniem kilku z nich (Magellan nazwał ich Patagonas – od dużego wzrostu i groźnego wyglądu – i tak Patagonia stała się Patagonią). Pozostawienie na bezludnej wysepce jednego z kapitanów i kapelana wypraw, za udział w spisku. Tych kilka miesięcy pokazało, jak energia i determinacja przywódcy jest w stanie podporządkowywać podwładnych dla realizacji celu. I jakim kosztem.
  • Puerto San Julian to dobry przykład mojej potrzeby poznawania miejsc, gdzie coś ważnego się wydarzyło, bez względu na obecny stopień ich atrakcyjności. Miasto jest nieciekawe, natomiast przy odrobinie wyobraźni i wiedzy można głęboko odczuć tchnienie dziejów. Replika jednego ze statków armady dodatkowo w tym pomaga.
  • 16 marca 2016, środa. Pogoda zmienna, chwilami kropi, trochę słońca, kilkanaście stopni powyżej zera, ale cały czas silny wiatr.                          Wyruszam rano do El Calafate. Wybieram drogę krótszą, ale bardziej uciążliwą: dystans to ok. 500 km, z tego połowa po nawierzchni szutrowej.
  • Ruta 288, Patagonia
  • (fot. Piotr Strzeżysz, który pokonał tę drogę rowerem)
  • El Calafate nie jest warte dłuższej wzmianki oprócz tego, że leży nad Lago Argentino, największym jeziorem kraju i cudem przyrody. Z tego względu stanowi turystyczną bazę komunikacyjną i pobytową. Mimo, że po sezonie, turystów widzę sporo. Lago Argentino zasilane jest w wodę z andyjskich lodowców, które są tu główną atrakcją, coraz to efektownie “cieląc się” do wód jeziora. Poniżej najbardziej znany lodowiec, Perito Moreno, który tworzy zaporę lodową, rozdzielającą jezioro i co jakiś czas rozbijaną przez napór wód (fot. Aleksa)
  • tak to wyglądało kilka dni przed moim pobytem:
buuuum!    (to jest link do filmiku-kliknij!)
  • No i jeszcze ja na lodowcu! Wprawdzie bliżej przeciwnego bieguna, ale zawsze…
  • DSCN6619 (zdjęcie z własnych zbiorów)
  • 17 marca – ruszam na stronę chilijską, dla ubarwienia wrażeń – mało uczęszczanym przejściem granicznym Paso Rio Don Guillermo. Droga w większości szutrowa, widoki pod- i transandyjskie – rozległe. Być tu strażnikiem granicznym, to robota dla tych, którzy nie przepadają za ludźmi!
  • thBOQBEPLGthZ2Q9GM6P(fot.Panoramio, Liliana Monticone). W oddali – masyw Torres del Peine
  • Na trasie do Puerto Natales mam sławny Parque Nacional Torres del Peine. Powinno się spędzić w nim z tydzień na trekkingu, ograniczam się do kilkugodzinnego podziwiania widoków
  • thMX63WH70 th3G64MOGD (Bing.com/images)
  • Puerto Natales to sympatyczne, nieduże miasto, położone w ciągu wodnych szlaków w krainie chilijskich fiordów, obecnie punkt wypadowy do rozlicznych atrakcji turystycznych w rejonie. Tu już można zacząć się sycić znakomitymi owocami morza, z których słynie ten kraj.
  • 18 marca – ruszam porządną droga na południe, delektując się widokami.  Zatrzymuję się na krótko w Seno Otway, gdzie jest wielka kolonia pingwinów. W południe docieram do Punta Arenas, które jest zdecydowanie najładniejszym i najciekawszym miastem, do którego dotychczas dotarłem w tej podróży. Będąc dogodnym portem wyrosło na tranzycie morskim (przed otwarciem Kanału Panamskiego),rybołówstwie, przerobie wełny, gorączce złota i turystyce. Efektowne rezydencje i budowle publiczne, no i pierwszy napotkany w drodze pomnik Magellana.
  • th269J7XHK     th9J5Y304R (Bing.com/images)
  • Wieczorne przyjemności spacerowo – gastronomiczne sprzyjają chwili refleksji na temat przeszłości tych ziem po ekspansji europejskiej. I przypomina mi się oglądany niedawno, znakomity i poruszający film dokumentalny Patricio Guzmana “Perłowy guzik”. Obejrzyjcie, jak możecie, bo żadne moje filozofowanie nie odda sedna sprawy.
  •  19 marca. Ruszam z Punta Arenas na południe i kierując się drogą nr 9 aż do jej końca, osiągam latarnię morską Faro San Isidro. Miejsce jest tak niezwykłe, że postanawiam zanocować w niewielkiej, ale wygodnej hosterii przy latarni. Wspinam się na pobliską górę Tam (800 m-Darwin też tam był)), wiatr chce mnie z niej zdmuchnąć, ale widok na Cieśninę Magellana , pobliskie wyspy i Ziemię Ognistą, wynagradza poniesiony trud. Gospodarze karmią najlepszym morskim bogactwem, które jest optymalnie zgrane z chilijskim winem. Pozostaję tu dwie noce, łażąc, pływając kajakiem, a także – pontonem z silnikiem na przylądek Froward, zwieńczony ażurowym krzyżem i stanowiący najbardziej południowy punkt kontynentu amerykańskiego. W latarni morskiej ciekawe małe muzeum, sporo m.in. o Magellanie i Darwinie.
  • thYHFAOO89 th6JFJXR89 th68VUO6DT thWXGARL44 (Bing,com/images)
  • 21 marca – wyruszam rano spod Faro San Isidro z zamiarem jazdy wzdłuż Cieśniny Magellana na północny wschód. Jadę drogą nr 9, mijam Punta Arenas, za jakiś czas skręcam w drogę 255, która po przekroczeniu granicy zmienia się w argentyńską drogę nr 3. Mogę do woli napatrzeć się na szlak wodny, którego odkrycie zmieniło dzieje świata.
  • Obraz1 Obraz2 (fot.Andrzej Szutowicz)
  • Pod wieczór zamykam pętlę, docierając znowu do Rio Gallegos.                            Jak się wyśpię, to może zdołam napisać coś z większym polotem, a tymczasem na dobranoc:
Turysta, się dowlókłszy do Rio Gallegos,
usłyszał cichy głos swojego alter ego:
“nie czas na spanie,
gdy wokół panie!”
Lecz odparł mocnym tonem: “dzisiaj śpię, kolego!”

4 komentarze do “Po Patagonii w kółko mnie goni”

  1. Super przygoda Piotrze! Nawet jeśli wirtualna. To miejsca, które też wciąż na mnie czekają. Fajnie też przypomnieć sobie siebie na tym samym, co Ty, lodowcu 🙂
    I jeszcze – “Perłowy guzik” oglądałam, równie mocno mną wstrząsnął. Też polecam wszystkim chętnym, bo, oprócz wydarzeń, o których opowiada, oddaje niezwykły klimat tych krain.
    Powodzenia w dalszej podróży!

Dodaj komentarz