Limes Arabicus

10 listopada 2017

  • Tego się obawiałem. Miejsca, które dotychczas opisywałem w tym blogu obfitują w historyczne warstwy i krzyżujące się drogi ważnych wydarzeń z przeszłości, jednak udawało się to jakoś porządkować. Za dwa dni jednak wyruszamy do krajów Lewantu, gdzie ogarnięcie gęstwiny dziejów stanowi dla laika (choć entuzjasty) znacznie większe wyzwanie. To rejon, przez który ludzie wędrowali od najwcześniejszej prehistorii, gdy wyszedłszy z afrykańskiego matecznika zasiedlali coraz to nowe połacie naszej planety. Według obecnie przeważającego poglądu, wszyscy przodkowie Europejczyków, Azjatów, Amerykanów i ludów Oceanii, bez względu na preferencje wyborcze i sympatie polityczne, podążali od z górą stu tysięcy lat szlakiem wzdłuż doliny Jordanu, przekroczywszy wcześniej przesmyk sueski (tam, gdzie obecnie jest kanał).
  •   (Bing,com/images) 
  • A potem… jedni osiedlali się tam, gdzie lepsze pastwiska i więcej wody, inni usiłowali zająć ich miejsce, jeszcze inni prowadzili tranzytem swoje armie w jedną lub drugą stronę, ścierając się z którymś z akurat będących “na fali” lokalnych mocarstw. I tak przez tysiąclecia, po dziś dzień i zapewne do końca historii.
  • Babilończycy, Huryci, Amoryci, Elamici, Kasyci, Hetyci, Egipcjanie, Kanaanejczycy, Filistyni, Fenicjanie, Aramejczycy, Izraelici, Moabici, Edomici, Nabatejczycy, Grecy, Asyryjczycy, Arabowie, Persowie, Rzymianie, Bizantyjczycy, Wenecjanie, Frankowie (tak zwano krzyżowców wszelkich nacji), Francuzi, Anglicy ; tych (a na pewno nie o wszystkich pamiętałem) odnotowała historia pisana, bądź wykopaliskowa.  (Wikipedia – Lewant ok. 830 r p.n.e.)
  • Zrozumiałe więc, że chcąc dołączyć do powyższej listy, musimy przedeptać kawałek Bliskiego Wschodu. Wychodząc naprzeciw naszemu zapotrzebowaniu, linie lotnicze jęły prześcigać się w uruchamianiu bezpośrednich, tanich połączeń z Gdańska w tamte strony, z czego skwapliwie skorzystamy. To jednak dopiero przed nami, natomiast muszę tu wspomnieć o ważnym dla nas wydarzeniu sprzed kilku dni:

Gdański Klub Płetwonurków “Posejdon” skończył 60 lat, co było pretekstem do spotkania jego weteranów, z których najstarsi stażem byli również prekursorami nurkowania swobodnego w Polsce (niedługo po tym, jak powstała i zaczęła rozwijać się technika kojarzona z nazwiskami Cousteau i Gagnana). Wspominam ten fakt nie tylko dlatego, że przygodą podwodną zajmuję się niewiele krócej, niż istnieje GKP “Posejdon”  (przed przystąpieniem do tego zacnego klubu przez dobrych kilka lat działałem w Sekcji Badań Podwodnych Wydziału Budownictwa Wodnego Politechniki Gdańskiej), ale przede wszystkim dlatego, że w ramach PTTK-owskiego “Posejdona” udawało nam się organizować w marnych 70-tych i 80-tych latach XX wieku pierwsze dalekie wyprawy. Chcieliśmy zaznać uroków nurkowania w egzotycznych, czystych wodach, a przy okazji zobaczyć trochę świata. Na zdjęciu z 1986 roku – przygotowanie do nurkowania na rafie brzegowej w egipskim Sharm el Sheikh, u nasady zatoki Akaba, na której końcu, w mieście Akaba, znajdziemy się niebawem (i też damy nurka).   Biwakowaliśmy wówczas w namiotach tam, gdzie dziś ponoć stoją dziesiątki wielkich hoteli. 

Młodszym Czytelnikom wyjaśniam, że jednorazowe otrzymanie paszportu na wyjazd z Polski było w tamtych czasach uzależnione od humoru odpowiednich urzędników, a wystąpienie poprzez organizację typu PTTK (Polskie Towarzystwo Turystyczno – Krajoznawcze) zwiększało szansę na pozytywne załatwienie sprawy. Dodatkowym zaś bonusem bywało pozwolenie na legalne nabycie kwoty 150 dolarów amerykańskich.  Komunistyczne władze tzw. Polski Ludowej starały się mieć pod ścisłą kontrolą wszelkie aspekty funkcjonowania społeczeństwa, co jest zresztą naturalną skłonnością występującą w autorytarnych systemach. Ze smutkiem i zdziwieniem trzeba stwierdzić, że znacznej części mieszkańców naszego kraju taki model państwowości obecnie nie przeszkadza, na co wskazują ciągle wysokie notowania aktualnie rządzącej partii, krok po kroku zmierzającej w kierunku wypraktykowanym dekadami rządów PZPR (z trudem zwalczonych w 1989 roku).

 Wracając jeszcze na chwilę do jubileuszu “Posejdona”, godzi się wspomnieć nazwiska kilku pionierów – przynajmniej tych, z którymi miałem przyjemność dzielić podwodne przygody, a którzy ciągle imponują energią, pracowitością i ciekawością świata. Jerzy Kuliński (autor obszernej kroniki klubowej, z której pochodzi powyższa reprodukcja; od dłuższego czasu bardziej aktywny na powierzchni wód, stał się  guru polskiego żeglarstwa – popatrzcie tutaj), “Józior” Plenikowski, Olek Lassaud czy Andrzej Mielczarski – to prawdziwie ikoniczne postaci dla entuzjastów nurkowania.


12 listopada 2017

  • Lot Gdańsk – Tel Awiw, nocleg w historycznej, uroczej Jaffie, następnego dnia szybka i wygodna podróż pociągiem przez Hajfę do Beit She’an (teraz pro-wincjonalnego miasteczka, ze wspaniałą przeszłością antycznego Scythopolis) , skąd już blisko do najbardziej na północ położonego przejścia granicznego Izrael – Jordania, na moście szejka Husseina. Gdy przekroczyliśmy Jordan, słońce właśnie zachodziło, a niesiony wschodnim wiatrem pustynny pył efektownie filtrował widoczny na tle jego tarczy obraz pozostawionego za rzeką Beit She’an.
  • Znaleźliśmy się w rejonie hellenistyczno – rzymskiego Decapolis, co od razu określiło historyczny przedział czasowy, z którego pozostałościami spotkaliśmy się na początku podróży po Jordanii.

  • Zacznijmy zatem przyjrzenie się historii regionu od środka, czyli od czasów spiętych klamrą obejmującą mniej więcej trzy stulecia przed, do trzech wieków po narodzeniu Chrystusa. Koniec IV wieku p.n.e. to czas wielkich podbojów Aleksandra Macedońskiego (spotkaliśmy go już tutaj), po których nadeszły na zdobytych terenach rządy dynastii wywodzących się od imperatorskich generałów (diadochów).
  • Efektem był napływ osadników greckich, konstruujących sieci powiązań gospodarczych i handlowych w oparciu o wielowiekowe doświadczenia helleńskie i tak jak w rodzimej Grecji skupiających się w miastach (polis). Szereg takich ośrodków powstało na wschód od Jordanu, pomiędzy Damaszkiem (Damascus) a Ammanem (Filadelfia), zaś rozwinęły się one znacznie po aneksji regionu przez Rzym w latach siedemdziesiątych p.n.e., tworząc nieformalny związek (jak wieki później Hanza w naszych okolicach), zwany Decapolis.    (mapka z Wikipedii).
  • Wydarzenia z czasu rzymskiego panowania w bliskowschodnich krainach odcisnęły swoje piętno nie tylko na lokalną, ale i na globalną skalę. Mam tu na myśli życie i śmierć Chrystusa, początki chrześcijaństwa, a także rozproszenie narodu żydowskiego po licznych przegranych powstaniach przeciwko Rzymowi.

  • Tu przychodzi czas na wyjaśnienie tytułu tego wpisu: Limes Arabicus to system umocnień (głównie fortów), stanowiących (podobnie jak inne rzymskie limesy) ufortyfikowaną granicę cesarstwa, w tym wypadku – wschodnią. Dla przypomnienia – limes zachodni (Wał Hadriana) odwiedziliśmy na początku tego roku. Łuk ku czci tegoż cesarza Hadriana piętrzy się przed wejściem na teren najlepiej zachowanego z miast Dekapolis, Gerazy (obecnie Jerash)     Istniało domniemanie, że tamtejszy hipodrom był miejscem wyścigów hipopotamów, jednak obecność końskich kup zweryfikowała ten pogląd:
  • Niezwykłe jest położenie innego z miast Decapolis, Gadary (obecnie Umm-Qais): niemal dokładnie u zbiegu obecnych granic Jordanii, Izraela i Syrii. Nie dopisała nam niestety widoczność, zatem panoramy były mocno przytłumione pustynnym pyłem    Pobyt w ruinach Gadary upamiętnił nam się również dlatego, że w lokalnej restauracji udało nam się wypić po kieliszku wina. Okazało się, że jordańskie wina są wyśmienite, natomiast uświadczenie ich (podobnie jak innych alkoholi) jest w tym muzułmańskim kraju niebywale trudne, co było istotnym utrapieniem naszej bardzo udanej poza tym podróży. 
  • I w końcu Amman (antyczna Filadelfia), gdzie okna naszego hoteliku wychodziły wprost na rzymski amfiteatr, zaś z ruin rzymskiej cytadeli rozpościerał się rozległy widok na stolicę Jordanii 
  • Ochronę limesu stanowił rząd warowni położonych nieco na wschód od Ammanu, w późniejszych czasach wykorzystywanych przez Arabów jako tzw. zamki pustynne   Najdalej na wschód położony zamek Al Azraq jest odległy od brytyjskiego Wału Hadriana o 4 tysiące kilometrów w linii powietrznej, co daje pojęcie o ogromie imperium rzymskiego.                                                                  Limes Arabicus (Bing.com)                                      Qasr al-Charana                                                     Qasr Amra zadziwia głównie siódmowiecznymi freskami, na których dość swobodne odwzorowanie postaci ludzkich i zwierzęcych umknęło cenzorom kalifatu, gdy na początku VIII wieku ogłoszono zakaz wizerunkowania wszystkiego, co żyje, poza roślinami.
  • Nadłożyliśmy drogi, chcąc dotrzeć do miejsca, gdzie według przewodnika (bardzo przyzwoicie opracowane wydawnictwo Berlitza) miały się znajdować słupy milowe rzymskiej drogi (Via Traiana Nova). Obecności słupów nie stwierdziliśmy, a zapytany o nie właściciel knajpy (o nazwie Traian zresztą) poinformował nas, że niedawno zostały wysadzone w powietrze, bo przeszkadzały w remoncie współczesnej szosy. Niefrasobliwość w podejściu do bogactwa spuścizny cywilizacyjnej w tym sympatycznym skądinąd kraju jest dla nas trudno zrozumiała.
  • Zakończmy więc na tym rzymską sekwencję naszych jordańskich peregrynacji i stojąc na krawędzi jednej z najpiękniejszych dolin – Wadi Mujib – pokażmy nieco przyrodniczych cudów Królestwa Haszymidzkiego. 

    Struktury geologiczne w Jordanii są nie mniej zawiłe, jak jej historia cywilizacyjna. Oszczędzając Czytelnikom (i sobie też) cytowania fachowych informacji nadmienię tylko, że:

  • Kraj jest znacznie bardziej górzysty, niżby mogło się to kojarzyć z okolicami pustynnymi
  • Jak są góry, to oczywiście są i doliny. Dolinami na ogół płyną rzeki, ale w tamtejszym suchym klimacie płyną tylko wtedy, gdy popada deszcz. Są to zatem rzeki okresowe, bo napełnione wodą tylko od czasu do czasu. Arabowie nazywają te doliny wadi i są to niezwykle charakterystyczne elementy krajobrazu Bliskiego Wschodu i północnej Afryki, w oczywisty sposób stanowiące też siatkę szlaków komunikacyjnych.
  • Popatrzcie zatem na wybrane obrazki z kilku “zaliczonych ” przez nas wadi:
  • Wadi Mujib (tym razem przy ujściu do Morza Martwego, gdzie przenocowaliśmy w domkach nad brzegiem, a rano sprawdzaliśmy na własnych organizmach oddziaływanie prawa Archimedesa)   
  • Wadi Dana = gdzie mieszkaliśmy w opuszczonej wiosce, na skraju przepięknego rezerwatu przyrodniczego:   
  • Wadi Rum – góry, ostańce skalne i wąwozy wśród piaszczystej pustyni – jedna z najchętniej odwiedzanych atrakcji Jordanii  
  • Wadi Araba łączy Zatokę Akaba (odnoga Morza Czerwonego) z Morzem Martwym. Jak wiadomo to ostatnie jest położone w przeszło 400 – metrowej depresji, zatem woda z Czerwonego nie wlewa się doń tylko dlatego, że Wadi Araba biegnąc na południe najpierw wspina się na wysokość 230 m n.p.m., tworzącą wododział, od którego łagodnie opada do Zatoki Akaba. Tam znajduje się też południowe przejście graniczne, przez które opuściliśmy Jordanię, kierując się na lotnisko pod izraelskim Eilatem. Wadi Araba jest ponoć niezwykle malownicza, ale trudno dostępna, bo pilnują jej pogranicznicy obu krajów. Pozostaje więc popatrzeć, jak zachodzi słońce nad Zatoką Akaba  
  • Wadi Musa (dolina Mojżesza, którego muzułmanie – jako lud Księgi – wysoce poważają, a który ponoć w tej okolicy uderzeniem kija w skałę spowodował wytryśnięcie źródła) jest również nazwą miasta, leżącego obok wejścia do najsławniejszego miejsca w tych stronach. To oczywiście Petra, jeden z cudów świata, o którym opowiem w kolejnym odcinku. Tymczasem symbol Jordanii – owoc granatu (z ptaszkiem) : 

10 komentarzy do “Limes Arabicus”

  1. Jest bardzo interesujące to co twoje zdjęcia pokazują ale i też przykre jest to że są osoby które nie mają świadomości historyszny i niszczenie to co archeolodzy chcą chronić.

    1. Deco, bardzo dziękuję za komentarz! Dla informacji wszystkich Czytelników: Deco jest Brazylijczykiem o polskich korzeniach i po niedawnej wizycie w Polsce postanowił nauczyć się naszego języka. Widać, że idzie mu dobrze, gratulacje! Piotr

  2. Aniu,Twoje grafiki są wspaniałe.
    Piotrze,piękne zdjęcia.Znam tylko Petrę.Pokonałąm zatokę Akaba statkiem i jak to bywa na zorganizowanej wycieczce,pojechaliśmy autokarem zwiedzać Petrę.
    Jordania tylko w tak małym wycinku wywarła duże wrażenie,obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę.Twoja relacja tylko mnie w tym utwierdza.

  3. Hej Piotrze,
    Aż się prosi o książkowe wydanie opisów Waszych peregrynacji (jak to wczoraj już zauważył Jacek). Czytanie maila przed monitorem to jednak nie to samo co usiąść z książką w czasie wypoczynku i przyjemności i dokładnie przeczytać, obejrzeć i przemyśleć!

Dodaj komentarz