KURRRRRR landia

Świat spiskuje przeciwko Polsce, a przynajmniej przeciwko jej połowie.
Odwetowcy niemieccy, syjoniści izraelscy, imperialiści amerykańscy, tęczowa międzynarodówka, postkolonialni uciekinierzy, unici, holenderscy narkobiznesmeni, czescy ateiści, afgańscy talibowie, ukraińscy nacjonaliści, białoruscy łukaszenkowcy, litewscy rewanżyści i , naturalnie, szwedzkie popłuczyny popotopowe, a także – wymierające bałtyckie śledź i dorsz.
Do tej listy dołączyła ostatnio Łotwa, a właściwie – powiązana onegdaj ściśle z Rzeczpospolitą jej południowo zachodnia część, Kurlandia.

Kurlandzka szykana, polegająca na znacznym obniżeniu poziomu wody w rzekach, trafiła jednak nie w tę połowę Polski, która w każdej niedogodności wietrzy spisek. Znany już Państwu z poprzednich lat KKK (Klub Kochającyh Kajaki) pokonał uciążliwe nieco pola nenufarów i grążeli z uśmiechem i pieśnią na ustach, przepływając rzeki Engure, Rinda i Irbe od jeziora Usma do Bałtyku.


Dokładnie trzy lata temu relacjonowałem pokrótce spływ KKK inną łotewską rzeką, nieco bardziej na wschód płynącą Salacą.
Tegoroczne wrażenia były dość podobne, przepełnione ciszą, bezludnością i przyrodniczym bogactwem, ale ponadto – świadomością przebywania w sercu krainy, która przez dwa stulecia wymieniana była, obok Polski właściwej i Litwy, jako trzecia część składowa Rzeczpospolitej.


Księstwo Kurlandii i Semigalii stało się lennem Rzeczpospolitej w 1561 roku, gdy ostatni Wielki Mistrz inflanckiej gałęzi Zakonu Krzyżackiego (wcześniej – Kawalerów Mieczowych), Gotthard Kettler uznał, że taka zależność jest bardziej opłacalna niż podporządkowanie się rosnącej w siłę Moskwie.
Ponad dwieście lat trwała niezła passa tego regionu, znaczona rozwojem gospodarczym i kulturalnym, ale od czasu do czasu również – zawieruchami związanymi z wojnami północnymi, toczonymi z upodobaniem i zmiennym szczęściem poszczególnych ich uczestników między Rzeczpospolitą, Szwecją i Rosją. Ta ostatnia zwiększała stopniowo swoją przewagę i wpływy na terenach inflanckich, wieńcząc ten proces aneksją pod koniec osiemnastego wieku. Kurlandia była później dostarczycielką wykształconych kadr administracyjnych i wojskowych, noszących w związku z tym niemiecko brzmiące nazwiska, a urzędujących w znacznej liczbie w zaborze rosyjskim na ziemiach litewskich i polskich. 


Śladów cywilizacji trasa spływu zdecydowanie nam poskąpiła.
Deficyt ten udało się nadrobić, gdy w drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się na dzień w Wilnie.
Miasto wypiękniało ostatnimi laty, ale jego topografia w zasadniczych zarysach pozostaje niezmienna.
Ciągle chcąc przejść z placu katedralnego do Ostrej Bramy trzeba minąć rozległą dzielnicę żydowską, zaś likwidacja polskiego bazarku za Ostrą Bramą nie pociągnęła za sobą likwidacji innych urokliwych zaułków w tamtym rejonie.
Ciągle też da się w wielu miejscach smakowicie pojeść i popić.
A także, mając trochę szczęścia, spotkać się i pogawędzić z jedną z ikon magicznego miasta – Szurką, z którą zetknęliśmy się już kiedyś na tych łamach (wprawdzie “łamy” odnoszą się do tekstu drukowanego, ale niech tak tu zostanie, bo nie wiem, jaki mógłby być odpowiednik w przypadku pisaniny elektrycznej).

 


Złożyło się (może z woli Allacha, może kogoś innego?), że podczas naszego oderwanego od cywilizacji spływania pribałtyjskimi rzekami, rozkręcała się na całego rozróba w Afganistanie. Łotwa i Litwa, z których wracaliśmy, zostały dotknięte “wstrzykiwaniem” im afgańskich uchodźców przez wąsatego bat’kę zza miedzy nieco wcześniej i z dużym trudem usiłują w cywilizowany sposób nad tym problemem zapanować.
Katolickie, acz nieustannie powstające z kolan, władze polskie, zmierzyły się z kłopotem czerpiąc garściami wskazówki z niewiadomego pochodzenia ewangelii, zalecającej wstrzymanie się od podania wody spragnionemu.
Zaprawdę, powiadam Wam, Polska Wojtyły przegrywa z Polską Dziwisza. Amen.

Dodaj komentarz