Dynastia (Wazowie 2)

Ten wpis zacznę, tak jak poprzedni, od wzmianki rocznicowej: mija właśnie 500 lat od zainstalowania na wieży katedry Wawelskiej dzwonu “Zygmunt”.
Był to czas jednego z wielkich europejskich przełomów, którego asumptem był w tym przypadku reformatorski ruch w łonie Kościoła, zainicjowany przez Martina Lutra.
Z jednej strony zatem – umacnianie katolicyzmu, czego materialną emanacją jest choćby krakowski dzwon, z drugiej – ożywczy prąd reformacji.
Europa stanęła u progu długoletnich wojen, w których motywacje religijne splatały się, jak zwykle, z tymi bardziej przyziemnymi.

Jednym z pierwszych starć, w których sprawa doktryny reformatorskiej odegrała znaczną rolę, była walka Szwedów o uniezależnienie się od Danii, w efekcie której zaistniała interesująca nas dynastia Wazów.
Epizody z nią związane przypominam nieco od końca, co do początku zaś (który, jak to się często zdarza w tym blogu, opiszę dokładniej później).
Dziś, w środku lata, napomknę jedynie o sławnym narciarskim biegu Wazów, do owego początku nawiązującym za sprawą Gustawa I Wazy, dziadka Gustawa II Adolfa, od którego przed miesiącem zaczęliśmy pobieżne wałkowanie poczynań szwedzko – polskiej dynastii.


Gustaw II Adolf był, jak się wcześniej rzekło, skandynawskim zabijaką pierwszej wody.
Strategiem, ale też dzielnym wojownikiem, osobiście wiodącym swoje wojska do walki.
Nieraz też zdarzyło mu się solidnie oberwać, jak podczas bitwy pod Tczewem w sierpniu 1627 roku, kiedy ciężko zraniła go kula polskiego muszkietera (kostucha dopadła króla kilka lat później, w jednej z większych bitew wojny trzydziestoletniej, pod Lützen).

Panowanie nad przeprawą przez mokradła w górnym biegu Motławy, pomiędzy Tczewem a Lubiszewem, kilka razy w dziejach było stawką zmagań między armiami prącymi w kierunku Gdańska, a tymi, które owo parcie usiłowały powstrzymać.
Wraże zamysły Gustawa II Adolfa zmierzały ku opanowaniu ujścia Wisły z Gdańskiem, aby przejąć kontrolę nad zyskami z działalności portu.
Między innymi dzięki skutecznej obronie przez polskie siły grobli pod Tczewem zamysł ten się nie powiódł, jednakże w finale tej fazy polsko – szwedzkich starć, podsumowanym rozejmem w Altmarku (1629), naszym północnym sąsiadom udało się wytargować niezły procencik od gdańskich ceł.


Rozejm w Starym Targu (czyli Altmarku) był w znacznej mierze inspirowany przez dyplomację francuską, dążącą do wciągnięcia Szwecji na pełną skalę do działań wojny trzydziestoletniej na terenach niemieckich.
Katolickiej Francji nie przeszkadzało sprzymierzenie się z protestanckimi państwami niemieckimi, oraz Szwecją, przeciwko katolickim Habsburgom, bo to ich w pierwszym rzędzie chciała osłabić.
Historia tych paneuropejskich zmagań (1618 – 1648) była zmorą klasówkową w czasach szkolnych zapewne dla większości Czytelników, podobnie jak dla mnie.
Oszczędzę zatem szczegółów, dzieląc się jedynie (nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz w tym blogu) uniwersalną refleksją o instrumentalnej roli religii we wszelkich zmaganiach o władzę.
Nie trzeba zresztą w tej sprawie sięgać daleko w przeszłość, wystarczy zajrzeć do aktualnej gazety aby dowiedzieć się, jak władca pewnego katolickiego kraju w środkowej Europie, przy wydajnej współpracy znacznej części katolickiej hierarchii, stara się wpychać ów kraj w orbitę wpływów sąsiedniego, prawosławnego mocarstwa.


Powyższe fotografie spoglądają poprzez stocznię i port gdański na północ, skąd onegdaj nadciągali szwedzcy najeźdźcy.
Zrobione są sprzed “Mlecznego Piotra”, jednej z enklaw życia artystycznego, wspaniale pleniącego się na terenach dawnej Stoczni im. Lenina (wcześniej – Stoczni Cesarskiej i Stoczni Schichaua).
Gdyby wejść na dach budynku, z pewnością dostrzegłoby się gdańską redę, na której wodach w listopadzie 1627 roku, niedługo po starciu tczewskim, rozegrała się morska potyczka zapamiętana w dziejach jako “bitwa pod Oliwą” .

 


Drodzy Czytelnicy!
Jak pewnie zauważyliście, od przeszło pięciu lat staram się przywoływać różne epizody z przeszłości z nadzieją, że może się to przydać Wam, jak i mnie samemu, do zrozumienia mechanizmu dziejów gatunku ludzkiego, a przez to – do nabrania potrzebnego dla zdrowia psychicznego dystansu do wydarzeń bieżących.
Jak dotychczas zamysł ten sprawdzał się jako tako, przynajmniej w odniesieniu do mnie.
Czuję wszelako, że wydarzenia lipca 2021 w Polsce, animowane przez “grupę trzymającą władzę”, zaczynają przekraczać granicę pozwalającą na ich bezemocjonalną obserwację i dobroduszne komentowanie.
Udaję się zatem do krain rzek i lasów – niedalekich wprawdzie, ale dających szansę na chwilowy oddech.
Wam również życzę dobrego odpoczynku przed, jak się wydaje, długim czasem zmagań o wysoką stawkę.

Dodaj komentarz