Wiosna prykariatu

?choć już życia, psia mać, popołudnie,                                                                            jest cudnie, jest cudnie!  (Magda Umer)


Powyższy cytacik zamieszczam, bo ładny, a poza tym – prowadzący do objaśnienia tytułu wpisu. W ostatnich latach karierę zrobił termin “prekariat“, ukuty przez socjologów na określenie kategorii ludzi relatywnie młodych i przygotowanych zawodowo, jednak mających problem z przebiciem się przez skorupę dotychczasowych reguł społecznych i ekonomicznych, oraz ze swobodnym pośród nich funkcjonowaniem. Proponuję, aby na drugim biegunie postawić “prykariat“, do którego zaliczam osoby mające już za sobą apogeum możliwości produkcyjnych i reprodukcyjnych, natomiast wciąż cieszące się światem dookoła (choćby nie zawsze do końca cudnym).


Wybrali się zatem prykariusze w teren, bo wiosny tak ładnej jak tego roku dawno nie było. Chcąc rzetelnie napisać, dokąd się wybrali, sięgnąłem raz jeszcze do różnych źródeł, aby ujednolicić nazewnictwo geograficzne. I ciągle brak pewności, czy poruszaliśmy się po Pomezanii , Pogezanii, oraz Prusach Górnych (Oberlandzie), czy też po prostu po Powiślu (nie mylić z dzielnicą Warszawy!).  Ta ostatnia nazwa, ukuta w czasach PRL-u unifikuje i spolszcza terminologicznie region, ignorując historyczne nazewnictwo pruskie i niemieckie, co jednakowoż upraszcza sprawę w dzisiejszych czasach. Jak zwał tak zwał, nasza wycieczka przebiegała tak, jak widać na mapce naszkicowanej przez Żonnę (w tym wpisie znajdziecie sporo Aninych obrazków; widać wiosna służy aktywizacji twórczej): 

Gdziekolwiek się człowiek ruszy, nie uniknie deptania po śladach dawnych i jeszcze dawniejszych dziejów, z których utkana jest fascynująca nas czasoprzestrzenna siatka. Okolice, po których tym razem się wałęsaliśmy, przedeptali już przed nami m.in.: Goci, Prusowie, Czech św. Wojciech ze skromną świtą ( z biletem w jedną stronę, jak pamiętamy z lekcji historii i religii), książęta pomorscy i mazowieccy, znani i nieznani z imienia Krzyżacy i inaczej wystrojeni Niemcy w różnych epokach, Szwedzi, Polacy, Litwini, Rosjanie czy Francuzi pod Napoleonem. Zabawiali na krócej lub na dłużej, czasem na setki lat – wtedy zostawiali swą mocno osadzoną materialną spuściznę. Jak to zwykle bywa, następcy tę spuściznę po części wykorzystywali, po części zaś niszczyli lub pozwalali jej niszczeć. Ostatnia taka zmiana warty nastąpiła w 1945 roku, od którego Powiśle (trzymajmy się tej nazwy dla uproszczenia) zagościło w całości w granicach Polski. Mogliśmy zatem bez kłopotu porozumiewać się w rodzimym języku z sympatycznymi, życzliwymi, czasem ze wschodnia zaciągającymi tubylcami. Niezliczone bociany klekotały także po polsku. 

Do roboty więc, popatrzcie, gdzie w maju 2018 byliśmy i kto był tam przed nami:

Frombork – jeden z obowiązkowych punktów wszystkich szkolnych wycieczek – i słusznie, bo miasteczko piękne, kompleks katedralno – obronny imponujący, że nie wspomnę o wszechobecnym duchu autora “De Revolutionibus?”  Złożywszy stosowne hołdy  wymienionym atrakcjom, przeszliśmy kawałek w bok, gdzie stoi rzadko odwiedzany zespół szpitalny z XV wieku, zachowany w oryginalnym kształcie. Mieści obecnie ciekawe muzeum medycyny, a w ogrodach – imponujące herbarium.   

Kilka kilometrów na wschód od Fromborka, tuż przy granicy z Rosją, u ujścia Pasłęki do Zalewu Wiślanego, leży uroczy porcik rybacki i przystań jachtowa. Byliśmy tam przed kilku laty i zapamiętaliśmy abstrakcyjną scenerię lokalnej restauracji, będącej jednocześnie siedzibą stowarzyszenia polskich kombatantów Legii Cudzoziemskiej. Chcieliśmy jeszcze raz pooglądać znad schabowego ustawione wokół manekiny w mundurach zwieńczonych charakterystycznymi kepi, jednak spotkało nas rozczarowanie: nasze władze uznały, że granicę lepiej od dawnych legionistów upilnuje wyposażona w wielkie poduszkowce Straż Graniczna, na rzecz której wykupiono kultową knajpę. Biegnąca nad brzegiem Zalewu droga między Starą Pasłęką a Fromborkiem to fragmencik rowerowej trasy Green Velo, której wytyczanie zdążono na szczęście ukończyć na krótko przed wyborami 2015, a więc przed objęciem władzy przez przeciwników cyklistów i innych “innych”. Oznaczenia rowerowej magistrali są jednak dalekie od ideału; to cecha łącząca realizacje drogowe niezależnie od panującego aktualnie reżimu, czyli funkcjonująca ponad podziałami.   Jeszcze kilka słów o Pasłęce: pradawna, pruska nazwa rzeki (przyjęta też w języku niemieckim) to Passarge. Identycznie brzmi nazwisko przywoływanego przeze mnie wielokrotnie (choćby tutaj) autora arcyciekawych, dziewiętnastowiecznych opisów terenu Powiśla (trzymając się aktualnego, uproszczonego nazewnictwa), który podkreślał autochtoniczne pochodzenie swojego rodu.  

 Poruszamy się niezmiennie po terenach, które – jako jedne z ostatnich w Europie – były widownią krucjatowej ewangelizacji. Przez przeszło dwa wieki Prusowie opierali się tym poczynaniom, ulegli dopiero w XIII wieku zbrojnej perswazji Krzyżaków, którzy częściowo wybijając, a po części skłaniając tubylców do asymilacji, rozszerzyli swoje włości o ziemie należące wcześniej do Pomezan, Pogezan i innych pruskich plemion.                                                                                        Przed Krzyżakami chrystianizacji Prus próbowali dokonać  (na ogół z marnym skutkiem) m.in. książęta mazowieccy,  Duńczycy podczas rajdów wzdłuż bałtyckiego wybrzeża, także Joannici czynili do tego przymiarki.                                    Pionierem wszakże tych poczynań był biskup praski (z czeskiej Pragi)  Wojciech Sławnikowic, czczony od przeszło tysiąca lat jako jeden z głównych patronów katolickich Polski.          Pruska misja św. Wojciecha nie zakończyła się dla niego dobrze; gospodarze grodziska Cholin w pobliżu obecnej wioski Święty Gaj nie wykazali zrozumienia dla teologicznych argumentów biskupa, poddając go dekapitacji.                                            Zapytany przez nas o miejsce zdarzenia mieszkaniec Świętego Gaju odparł, że według informacji zasłyszanych od jego starszych sąsiadek, Wojciech zginął, bo smalił cholewki do urodziwych Cholinianek.                                                                        Pozostałości grodu (obwałowania) zdołaliśmy zlokalizować w pobliskim lesie, mimo braku jakichkolwiek oznaczeń.   Okolice pruskiego Oberlandu są na tyle piękne i puste, że przez dwa dni biwakowaliśmy w naszej przyczepie (za telefonicznym pozwoleniem miejscowego plebana) na podwórzu małego domu pielgrzyma, zbudowanego kilkanaście lat temu w pobliżu sanktuarium Świętego.   

 

Skandynawskie falowania.

1. Prusy Górne, czyli Oberland, zawdzięczają swoją atrakcyjną, pagórkowatą rzeźbę terenu (podobnie jak znaczne połacie Polski, zwłaszcza północnej) pracowitości lodowca skandynawskiego, który spływając na południe najpierw frezował skaliste góry (tworząc m.in. szwedzkie szkiery, o których poniżej) , potem mielił te skały po drodze przez obecny Bałtyk, by w końcu topiąc się i cofając – pozostawić je w formie moreny dennej, czyli tak bliskiego nam pasa gliniasto – piaszczystych wzgórz, dolin i licznych jezior. Proces ten, zakończony przeszło 10 tys. lat temu, można śmiało uznać za najwcześniejszy etap skandynawskich falowań, czyli oddziaływania Północnego Sąsiedztwa na sytuację po południowej stronie Morza Bałtyckiego. Kolejne etapy będą już udziałem ludzi, zamieszkujących Półwysep Skandynawski, a nie sił przyrody. 

2. Wielbark, niepozorna wioseczka tuż za Malborkiem w stronę Sztumu, dała nazwę kulturze wielbarskiej, wyodrębnionej archeologicznie jako jeden z głównych etapów wędrówki Gotów z ich skandynawskich siedlisk w kierunku ujścia Dunaju, w II – IV w. n.e. Spotkaliśmy się już z Gotami w tym blogu, we wpisach opisujących Gotlandię i Weklice, a także Macedonię z Albanią. W naszym rejonie spędzili dwieście lat z okładem, nabierając formy przed odegraniem jednej z głównych ról w upadku Cesarstwa Rzymskiego i późniejszym kształtowaniu oblicza Europy. Uznajmy zatem ich obecność u ujścia Wisły za drugą w ogóle, a pierwszą cywilizacyjną falę napływającą ze Skandynawii.

3. Fala wikińska (wareska) to czas, który pozostawił stosunkowo niewiele materialnych śladów w naszym rejonie. Najbardziej znanym, choć też w ubogiej kondycji przetrwałym, jest port Truso nad jeziorem Drużno, w pobliżu którego przejeżdżaliśmy teraz, zaś podczas ubiegłorocznej włóczęgi – szukaliśmy jego pozostałości w terenie. Okres oddziaływania wareskiej fali to stulecia IX – XI, a więc kształtowania się zrębów państwa piastowskiego w czym – wedle pobudzających wyobraźnię spekulacji niektórych historyków – Waregowie mogli mieć niepośledni udział.

4. Fala duńska, którą odnotować można niedługo po wareskiej, w wiekach XI – XIII, a więc w czasie największej potęgi i ekspansywności post-wikińskiego państwa duńskiego. Duńczycy podporządkowywali sobie w tym czasie (na przemian z Sasami, Brandenburczykami i Piastami) księstwa pomorskie, zwłaszcza zachodnie. Ślady tej aktywności znaleźliśmy choćby na niemieckiej obecnie Rugii; nie ma też wątpliwości co do związków dynastycznych, zaistniałych w tym czasie pomiędzy domami władców duńskich, a piastowskich czy pomorskich.

 

5. Fala Wazów miała najbardziej odczuwalne reperkusje w historii Polski (w pewnym czasie, jak wiadomo, przeistoczyła się wręcz w potop). Napotkane w pobliżu Sztumu pamiątkowe kamienie przypominają jedne z niezliczonych epizodów polsko – szwedzkich zmagań z końca XVI i większości XVII wieku. Teraz życie w okolicy tego malowniczego miasteczka płynie spokojniej, czasami tylko znaczą je uroczystości z udziałem kompanii honorowej Służby Więziennej , lub lokalne zawirowania polityczne. Poza tym – sielanka prawie. 

6. Fale odbite. Przypływy skandynawskie (to mój prywatny koncept, uprasza się P.T. fachowych historyków o zaniechanie ewentualnych słusznych głosów krytyki) trwają i obecnie, mając jednak znacznie przyjaźniejszy, ekonomiczny i kulturalny kontekst. Jak to wszakże bywa w naturze, fale przypływają i odpływają – zatem kilka słów jeszcze o tych, które wędrowały z południa na północ Bałtyku.     Pierwsze z tych fal odbitych, to ogromne ilości łupów wiezionych przez morze po wspomnianych wyżej wojnach polsko – szwedzkich. Zubożyło to bardzo polski zasób pamiątek narodowych i dóbr kultury, z drugiej strony jednak – być może ocaliło je przed kataklizmami dziejowymi następnych stuleci.                Niewykluczone, że podstępni najeźdźcy zagarnęli też bezpowrotnie niematerialne skarby, którymi ponoć słynęła wcześniej Rzeczpospolita, jak tolerancja i gościnność.                                                                                                           Najistotniejsze wszakże były i są fale ludzkie przemierzające morze w kierunku północnym, szczególnie intensywnie od połowy XX wieku. Rzesze Polaków szukały – i najczęściej znajdowały – w Skandynawii miejsc bezpieczniejszego, przyjaźniejszego i dostatniejszego życia. Część z nich robiła to z własnej woli, inni – przymuszeni opresją polityczną w ojczyźnie.     Niejednokrotnie, wzorem Wazów, kształtowały się też transbałtyckie unie personalne, jak w przypadku Anny i Ragnara małżonków E., w których gościnnym domu zdarzyło nam się ostatnio kosztować pyszności Kuchni Obojga Narodów (a nawet Trojga, bo nie zabrakło chłodnika litewskiego). Było to w trakcie majowego wypadu w okolice Sztokholmu, na który z okazji urodzin Żonny zostaliśmy zaproszeni przez siostrę Anny E., Joannę, oraz Jurka – małżonków D. To nasi dobrzy kompani, których poznaliście w relacji z ubiegłorocznej włóczęgi po Gotlandii Jak widać, uparcie wykorzystuję mapkę z Palmerowskiego “Północnego Sąsiedztwa”, pstrząc ją tylko pewnymi uzupełnieniami.                                                   Joanna i Jurek zabrali nas (krótko po tym, jak szwendaliśmy się po Powiślu) na wysepkę Svartsö, jedną z ponad dwudziestu tysięcy formujących Archipelag Sztokholmski, (Skärg?rd, czyli szkiery, od których zacząłem wyliczanie skandynawskich falowań). To zagłębie rekreacyjno – turystyczne dla mieszkańców szwedzkiej stolicy, przed sezonem jednak wspaniale puste. Nawet komary nie zdążyły dolecieć, mimo pięknej pogody.  Stanęliśmy w czymś w rodzaju schroniska – skromnym, ale dobrze wyposażonym i dość bezboleśnie ulokowanym w przyrodniczym otoczeniu obiekcie. Panie obsługujące miejscówkę płynęły popołudniami pomieszkać gdzieś na sąsiednich wysepkach, zostawiając nas samych (bo nie było akurat innych gości). Wszystko tam tak działa; ludziom brak czasu i chęci na zajmowanie się takimi rzeczami jak nieuczciwość czy nadmierne bałaganiarstwo. Chociaż, co stwierdziliśmy z ulgą, nieliczni miejscowi nie przesadzają z zamiłowaniem do porządku.        Są miejsca, na które człowiek najchętniej by się gapił nie chcąc, by coś mu w tym przeszkadzało. Nie będę zatem dalej przynudzać, spójrzcie jeszcze raz na powyższe zdjęcia i sztychy (Ani roboty).                                                                                                                 Wezwę jedynie: Prykariusze wszystkich krajów – łączcie się!                                  I oczywiście także reszta ludzkości, nie kwalifikująca się jeszcze do    kategorii prykariatu!

 

 

 

Helmut Rö?ler

Zastanawiacie się, kto to taki, Helmut Rö?ler? Dwa tygodnie temu też nie miałem pojęcia o jego istnieniu. A było tak:

Próbowaliśmy mimo podłej pogody zrobić nieco porządków przedwielkanocnych wokół domu, kiedy ulicą przejechał duży samochód kempingowy z niemiecką rejestracją. Latem widuje się ich dużo, ale w zimny marcowy dzień? Po jakimś czasie podeszły do nas trzy osoby, dopytując o sąsiedni dom. Rozmowa była dość trudna, zaprosiliśmy ich zatem do wnętrza, żeby ustalić przy herbacie, jaki mają problem. Małżeństwo po sześćdziesiątce z dwudziestoparoletnim synem – ich angielski był jeszcze słabszy niż nasz niemiecki – poszukiwało miejsca, w którym wychował się jego ojciec. Najwyraźniej jednak trop po jakim szli był błędny, bo człowiek opuścił Gdańsk mając kilkanaście lat w 1936 roku, kiedy to właśnie rozpoczęto budowę naszego osiedla. Spędzili u nas pewnie z godzinę, oglądając z zaciekawieniem nasze albumy z Tuskowej serii “Był sobie Gdańsk”, a dowiedziawszy się, że wielka ilość gdańskiej dokumentacji sprzed 1945 roku (m.in. spisy adresowe) znajduje się w muzeum w Lubece, do której mają z domu kilkadziesiąt kilometrów, postanowili jechać tam natychmiast. Zanim wsiedli do wielkiego, specjalnie na ten wypad wypożyczonego kampera, pan Helmut dał nam wizytówkę, zaś z młodym Jensem wymieniliśmy się adresami mailowymi.  Chłopak w krótkich żołnierskich (jest w trakcie zastępczej służby wojskowej) słowach donosił, że do muzeum w Lubece po drodze nie zdążyli, natomiast myszkuje w internecie szukając wskazówek co do dziadka. A przedwczoraj przysłał mi bez komentarza zdjęcie przedwojennej księgi adresowej oraz…nekrolog swojego ojca. Odpowiedział na moje pytanie informując, że Helmut zmarł nagle na zator płucny, tydzień po herbacie u nas.

Dlaczego wspominam prawie nieznanego, nieco sympatycznie zwariowanego (sądząc po stylu ich wypadu do Gdańska, któremu brakowało wyraźnie porządnego, “niemieckiego” przygotowania) człowieka, który podczas krótkiej wizyty u nas wyświetlił na ekranie telefonu za pomocą googlowego translatora polski tekst: “mam inicjatywę skorzystać z toalety” , a którego już nigdy nie spotkam? Bo nagle wydał mi się uosobieniem odwiecznych peregrynacji wzdłuż południowego wybrzeża Bałtyku, ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód, w trakcie których w pocie, ale niestety i krwi pokoleń różnych nacji, kształtowała się historia tych ziem, istotnej części Północnego Sąsiedztwa /mapka skopiowana z książki Alana Palmera ?Północne Sąsiedztwo??/. Jak łatwo zauważyć, strzałki z opisami dodane na mapce wskazują schematycznie i bardzo zgrubnie jedynie na kilka trendów dynamiki dziejowej. Wzdłuż bałtyckiego wybrzeża trochę już w tym blogu wędrowaliśmy (przypomnijcie sobie wpisy zgrupowane w kategorii “Pomorze”) i z pewnością nie raz to się jeszcze zdarzy.

Zauważcie proszę, że w tym wpisie udało mi się (z trudem) nie wspomnieć o trwającym aktualnie trendzie dziejowym w naszym kraju, mogącym w przyszłości (jeśli nie będzie odpowiedniego odporu) skomplikować wędrówki w stylu Helmuta Rö?lera.

Północne sąsiedztwo

Na początek – krótkie wyjaśnienie dotyczące tematu wpisu: tytuł zapożyczyłem z polskiej edycji doskonałej książki Alana Palmera, w równie dobrym tłumaczeniu Eugeniusza Możejki, “Północne Sąsiedztwo – Historia krajów i narodów Morza Bałtyckiego” (wyd. KiW 2008) uznając, że nadzwyczaj trafnie obramowuje opowiadanie o dziejach Polski i okolicy.


Nazbierało się we wcześniejszych wpisach tego blogu trochę wątków historycznych wiążących się z naszymi zabałtyckimi sąsiadami, należało przeto osobiście dokonać oglądu kilku ważnych pod tym względem miejsc w Szwecji, jak: Gotlandia, BirkaStara Uppsala.  /mapka skopiowana z książki Alana Palmera “Północne Sąsiedztwo…”/

Nasz krótki pobyt został uatrakcyjniony dzięki wsparciu logistycznemu, lingwistycznemu i towarzyskiemu Joanny i Jurka D., a także Ani i Ragnara E., za co najmocniej im dziękujemy.

Poczytajcie zatem i popatrzcie (zdjęcia Ani lub moje, szkice tylko Ani), co udało nam się odwiedzić i jakie “linki” łączące miejsca, wydarzenia i ludzi zafunkcjonowały przy tym w naszej wyobraźni:


Link 1 – krzyżacki

  • Zaczynam od śladu krzyżackiego (chociaż chronologicznie to nieco od środka), bo nie dawniej niż przed miesiącem relacjonowałem nasze wrażenia z rejonu chełmińskiego, gdzie braciszkowie zainaugurowali w XIII wieku swoją blisko trzystuletnią aktywność w naszych okolicach. Założyli wiele nowych miast, w szeregu zaś dawniej istniejących (jak choćby w Gdańsku) przejęli rządy, czyniąc je w krótkim czasie ważnymi i prężnymi ośrodkami gospodarki i handlu. Stały się one jednymi z najbardziej liczących się ogniw Hanzy, gruntując ekonomiczną potęgę Zakonu.
  • Hanzą, czyli ukształtowanym w połowie XIII wieku kartelem miast handlowych Europy Północnej, zajmiemy się dokładniej jesienią, bowiem szykuje się wizyta w grającej przez parę wieków główną rolę w tym związku Lubece. Na razie przypomnę, że największymi problemami Hanzy w zapewnieniu swobody handlu i żeglugi na Bałtyku i Morzu Północnym były w pierwszych kilkunastu dekadach jej funkcjonowania: kontrola cieśnin łączących oba morza przez Danię, oraz rozpanoszone na wielką skalę piractwo.
  • Głównym centrum operacyjnym piratów była Gotlandia, na której zaistniał mocny związek tych złoczyńców, zwany Bractwem Witalijskim. Witalijczycy pod koniec XIV wieku niemal całkowicie sparaliżowali ruch handlowy Hanzy na Bałtyku, co na tyle zdenerwowało Wielkiego Mistrza Krzyżaków Konrada von Jungingena (brata niefortunnego dowódcy spod Grunwaldu, Ulryka), że w 1397 roku podjął inwazję na Gotlandię i radykalnie rozwiązał (na jakiś czas przynajmniej) problem.
  • Gotlandia przewinie się w tej relacji jeszcze wielokrotnie; to zdecydowanie niedocenione turystycznie przez nas miejsce. Włócząc się po wyspie znaleźliśmy tablicę dziękczynną ku czci Wielkiego Mistrza Konrada; przegnanie piratów i dziesięcioletnia zwierzchność lenna Krzyżaków dobrze widocznie zapisała się w pamięci Gotlandczyków .
  • Niedobitki Bractwa Witalijskiego pod wodzą sławnego Klausa Stortebekera zdołały natomiast przedostać się na Morze Północne, gdzie chłopcy janosikowali przez kilka lat, aż ich złapano i poddano publicznej dekapitacji. Dobra zrabowane z kupieckich statków rozdawali ponoć ludziom ubogim, zyskując ich wdzięczność.

Janosikowanie współczesne bywa bardziej wyrafinowane: tu i ówdzie ludzi obdarowuje się ich własnymi, ale też następnych pokoleń (bo z państwowego , zadłużającego się w tym celu budżetu) pieniędzmi, licząc na ich wdzięczność przy urnie wyborczej. I nikt tych obecnych Janosików nie obwiesi za pośrednie ziobro…

  • Wzmiankę o krzyżackim śladzie na Gotlandii zakończę informacją, że w 1409 roku Ulrich von Jungingen, brat i następca Konrada na posadzie Wielkiego Mistrza Zakonu, odsprzedał zwierzchność nad wyspą regentce państw Unii Kalmarskiej (Danii, Szwecji i Norwegii) Małgorzacie (de facto królowej, lecz nie koronowanej), potwierdzając tym gestem pokojowe zamiary wobec Unii.

    Skoro wspomniałem o Gotlandii, to czas na przedstawienie niektórych jej przyrodniczo – krajobrazowych i cywilizacyjnych uroków. Wyspa znana jest dobrze żeglarzom, natomiast szczury lądowe zaglądają tam rzadziej, bo nie ma bezpośredniego połączenia z Polską (trzeba dostać się do Nyneshamn, a stamtąd promem do Visby). Owo utrudnienie komunikacyjne rekompensowane jest jednak podróżnikom z nawiązką na miejscu, zwłaszcza gdy trafią na dobrą pogodę i sezon kwitnienia bzów.

  • Visby – główne i właściwie jedyne miasto na Gotlandii (reszta to – przynajmniej według polskiej skali – większe lub mniejsze wsie) prezentuje się wyjątkowo malowniczo, zaś swoją średniowieczno – knajpianą atmosferą przewyższa wyraźnie typowy skandynawski standard. Gotlandczycy posiedli umiejętność warzenia dobrego piwa, jednak żądają za ów smakołyk (czy raczej: łyk smaku) cen w prosty sposób nawiązujących do łupieskich tradycji ich przodków.
  •    Blisko czterokilometrowej długości mury opasujące stare miasto zachowały się niemal w całości.
  • Katedra (protestancka, ma się rozumieć) obsługiwana jest wyłącznie przez personel żeński. Można sobie wyobrazić wzrost zainteresowania aktywnością religijną w krajach katolickich, gdyby posługę przy ołtarzach zaczęły pełnić osoby o walorach urody, intelektu i charyzmy takich, jak prezentowała pani pastor z Visby
  • Worek na kiju zamiast tacy – z zaufaniem, że wierni dyskretnie dorzucą, a nie wyciągną…
  • …podobnie jak w sklepiku przy nieodległej farmie, gdzie zamiast obsługi kasowej stała tylko skarbonka do samodzielnego uiszczania zapłaty za kupione towary:
  • Katedra jest jedynym czynnym kościołem w Visby. Kilka pozostałych od paruset lat wygląda tak:  
  • Na rynku i przyległych uliczkach można najprzyjemniej i najsmaczniej posiedzieć i podumać… …oraz przypomnieć sobie zarys dziejów przemiłej wyspy i jej stolicy:

Gotlandia zajmuje na Bałtyku równie strategiczne miejsce pod względem handlowym i militarnym, jak Malta na Morzu Śródziemnym. Dysponuje też sporymi obszarami dobrych ziem uprawnych, oraz licznymi zatokami dogodnymi dla lokowania portów i przystani. Te walory sprawiły, że była pożądanym miejscem osiedlania się ludzi począwszy od epoki kamiennej, gdy tylko ustępowanie lodowca skandynawskiego zaczęło na to pozwalać. Stała się z czasem jedną z kolebek cywilizacji skandynawskiej; tu właśnie (choć niektórzy badacze wskazują na Szwecję kontynentalną) lokalizuje się ojczyznę Gotów, którzy tak wielką rolę odegrali w czasach wędrówek ludów, upadku cesarstwa zachodniorzymskiego i kształtowania postrzymskiej Europy. Tradycyjnie rządy na wyspie sprawowały, podobnie jak w reszcie Skandynawii, “tingi”, czyli  sejmiki lokalne, które pod koniec I tysiąclecia zdecydowały o zawiązaniu bliższych, lecz równoprawnych, związków z kształtującym się królestwem szwedzkim. Gotlandczycy zajmowali się rolnictwem, lecz równolegle także “wikingiem”, czyli pozyskiwaniem dóbr o wartości handlowej poprzez zamorską grabież, jak też – dzięki położeniu na szlakach – pośrednictwem handlowym. Właśnie położenie wyspy zaczęło przyciągać i skłaniać do osiedlania się kupców niemieckich, którzy koncentrowali się w okolicy Visby, lokując z czasem miasto. W XI i XII wieku tamtejsza gildia handlowa, znana jako Związek Gotlandzki (Zjednoczeni Gotlandzcy Kupcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego), odgrywała główną rolę w wymianie bałtyckiej, zwłaszcza krain zachodnich z niedawno ukształtowaną (przez szwedzkich wikingów zresztą, o czym później) Rusią, zwłaszcza księstwem Nowogrodu. Później Visby stało się członkiem utworzonej przez Lubekę Hanzy, na rzecz której Związek Gotlandzki utracił w XIII wieku rolę wiodącego stowarzyszenia handlowego. Niemiecka ludność miasta odgrodziła się od reszty wyspy murami, co wzmocniło niechęć żywioną wobec niej przez rdzennych mieszkańców Gotlandii. 


Link 2 – gocki.

Goci zaistnieli w tym blogu (jak dotychczas) tutaj, tutaj i tutaj. Jeśli komuś nie chce się wracać do tych wpisów, przypomnę pokrótce, że było tam trochę o pobycie Gotów na naszym Pomorzu w pierwszych wiekach naszej ery, oraz o ich peregrynacjach najpierw na południowy wschód Europy, a począwszy od końca IV wieku – na zachód, aż do obecnej Hiszpanii i Portugalii. Blisko tysiąc lat po tych wydarzeniach, w XII wieku, ich zmitologizowana wersja została spisana w Sadze o Gotlandczykach (Gutasaga – warto poczytać wersję anglojęzyczną w Wikipedii). Według Gutasagi z Gotlandii wymigrowała 1/3 ludności, bo wyspa nie była w stanie wyżywić wszystkich. Musiały to być liczby rzędu setek, może niewielu tysięcy osób, po kilkunastu pokoleniach tworzące już mocarne społeczności ; interesujący przyczynek do rozważań demograficznych.


Link 3 – Eryk (Bogusław) Pomorski

Wspomniana wyżej królowa Małgorzata po sfinalizowaniu idei Unii Kalmarskiej (związku Danii, Szwecji i Norwegii pod jednym berłem) w 1397 roku postanowiła, po długich przymiarkach, doprowadzić do osadzenia na potrójnym tronie spokrewnionego z duńską dynastią młodego księcia pomorskiego Bogusława (z rodu Gryfitów). Splot okoliczności politycznych towarzyszących tym wydarzeniom był na tyle mocny i skomplikowany, że przerósł zarówno siły i możliwości Bogusława, przemianowanego przez Skandynawów dla łatwiejszej wymowy na bardziej swojskiego dla nich Eryka, jak i żywotność Unii.  Antyunijny opór (zwłaszcza w Szwecji), oraz niepowodzenia w starciach z Hanzą spowodowały detronizację Eryka – Bogusława w 1439 roku. Schronił się on na Gotlandii, ukończył rozpoczętą przez Krzyżaków budowę zamku w Visby i rezydował tam przez dekadę, będąc szefem korsarzy, następców Bractwa Witalijskiego. Gdy znudziła mu się piracka robota wrócił do Darłowa, gdzie dokonał żywota i został pochowany w grobowcu, którego zdjęcie zobaczycie, uruchamiając link do wpisu z czerwca 2016 roku .

 Z zamku Eryka Pomorskiego w Visby niewiele pozostało, na szczęście ktoś pracowity sporządził makietę rekonstrukcyjną.


Link 4 – celtycki

cof

Na gotlandzkich cmentarzach widać sporo krzyży o typowym celtyckim kroju. Ten, widoczny na zdjęciu, odnaleźliśmy po dłuższych poszukiwaniach poza cmentarzem, pod płotem jakiejś posesji za murami Visby. Upamiętnia on rzeź 1800 Gotlandczyków dokonaną przez wojska duńskiego króla Waldemara Attertaga (n.b. pradziadka Eryka Pomorskiego) podczas inwazji wyspy w 1361 roku. Co do powiązań celtyckich, to być może trochę konfabuluję, ale niewątpliwy był dość znaczny udział misjonarzy z Wysp Brytyjskich w kolejnych podejściach do chrystianizacji Gotlandii i Szwecji kontynentalnej, więc może ten kształt krzyży to od nich?


Link 5 – bałtyckie moai   To już wyłącznie gra wyobraźni. Formacje wapiennych ostańców, zwanych raukami, a będących efektowną pozostałością koralowej genezy Gotlandii, przywodzą na myśl tajemnicze posągi z Wyspy Wielkanocnej – do których jednak fizycznie (jeszcze?) nie dotarłem.

Choćby dla tych widoków warto wpaść na Gotlandię.

 


Link 6 – jeszcze raz zakonny

Zacząłem tę relację od wątku krzyżackiego, łączącego Gotlandię z wcześniej wspominanym w blogu państwem krzyżackim na obecnych terenach polskich. Powiązania mnisie są jednakowoż liczniejsze; aktywni od XII wieku w Europie Cystersi, założyciele m.in. opactwa w Oliwie, nie ominęli także Gotlandii. Zbudowali klasztor w miejscowości Roma i gospodarzyli tam przez prawie czterysta lat, aż w połowie XVI wieku zakończyła ten stan rzeczy reformacja. Klasztor popadł w ruinę, dzisiaj znajduje się na terenie farmy przypominającej PGR, zaś jego pozostałości służą jako scena letniego teatru (głównie szekspirowskiego, jak się wydaje).      

I jeszcze jedna ciekawostka, tym razem związana z Zakonem Kawalerów Maltańskich (czyli Joannitów). Zakon został wyproszony z Malty, bo nie dość ulegle współpracował w 1798 roku z Napoleonem podczas jego egipskiej kampanii (a poza tym nie mieścił się w laickiej formule porewolucyjnej Francji), zaś w 1806 roku Szwecja zaproponowała Maltańczykom osiedlenie się na Gotlandii i przekazanie suwerenności nad wyspą. Bracia podziękowali i nie skorzystali obawiając się, że w ten sposób usankcjonują przykre dla siebie status quo w sprawie Malty. I tak krzyż maltański na Bałtyku noszony jest obecnie jedynie przez statki ratownictwa morskiego

 (fot. z Wikipedii)


Dla odprężenia obejrzyjcie jeszcze trochę obrazków z Gotlandii, poprzedzonych narysowaną w międzyczasie przez Żonnę mapką:   Wyspa od zawsze żyła trzema gałęziami działalności: rolnictwem i rybołówstwem, handlem, oraz piractwem. W nowszych czasach doszedł do tego przemysł wapienno – cementowy, turystyka, jak też elektronika z informatyką.  

 

   

       

Nadmorskie uroczysko, prastara kapliczka, wielki grobowiec w kształcie łodzi z kamieni –  przypominają o wikińskiej przeszłości wyspy. Ten grobowiec jest wprawdzie starszy, ale Wikingowie (w rejonie wschodniego Bałtyku zwani Waregami) między VIII a XI wiekiem czasem też stosowali podobne formy oznaczenia pochówku co bardziej zasłużonych z nich.

  

   


Gotlandia skupia na stosunkowo niewielkiej powierzchni ogromną ilość pamiątek z przeszłości, z okresu kształtowania się i wczesnego rozwoju cywilizacji skandynawskiej. Szwecja kontynentalna jest krajem rozległym, jednak najważniejsze pod tym względem miejsca znajdują się, na szczęście, w niedalekim sąsiedztwie Sztokholmu.

Birka , położona strategicznie nad ogromnym, mającym połączenie z morzem jeziorem Melar, była od VIII do X wieku, a więc w szczytowym okresie ery Wikingów, główną bazą operacyjną, ośrodkiem handlowym i centrum kształtującej się stopniowo władzy królewskiej na terenie obecnej Szwecji. Rzut oka na mapę uzmysławia logiczny kierunek ekspansji wschodnich Wikingów, czyli Waregów: na wschód, naturalnie.

Waregowie poprowadzili i eksploatowali intensywnie spektakularne szlaki handlowe rzekami Rosji i Ukrainy (Newa, Wołchow, Dniepr) do Morza Czarnego, jak też Wołgą do Kaspijskiego, przeciągając swoje łodzie lądem przez wododziały. Tym sposobem docierali do najbardziej liczących się w tym czasie ośrodków, czyli Bizancjum (Konstantynopola) i Bagdadu, dostarczając głównie futra, niewolników i bursztyn w zamian za arabskie srebro, drogocenne wyroby azjatyckie (jak jedwab), oraz rękodzieło bizantyjskie. Z czasem obecność Skandynawów w Bizancjum stała się na tyle permanentna i liczna, że została z nich sformowana słynna cesarska gwardia wareska.

Mapa kiepska (Wikipedia), ale drogi wareskich wędrówek widoczne.

Nie ulega wątpliwości, że Waregowie byli założycielami księstw Rusi (Nowogród, Kijów), jak też fundatorami dynastii Rurykowiczów. Wielu historyków spekuluje też, że ich pojawienie się na terenach polskich tak od strony Kijowa, jak też Wisłą przez ich faktorię Truso, (obok dzisiejszego Elbląga; kolejny wariant trasy Waregów na południe Europy) było katalizatorem wybicia się dynastii Piastów na pierwszych władców kiełkującego państwa polskiego.


Link 7 – wikiński

Podróżując w lutym 2017 do wschodniej Anglii trafiliśmy na wysepkę Lindisfarne, której spustoszenie w 793 roku uznaje się za początek ery Wikingów. Na zachodzie Europy siali oni zgrozę i zniszczenie, bowiem napotykając stabilizujące się , bogate królestwa, grabili ile się dało. Ich pobratymcy szwedzcy, Waregowie, wytyczając szlaki przez wschodnią Europę nie bardzo mieli co rabować (poza braniem niewolników), więc jakby mimochodem odegrali rolę konstruktywną.


Birka podupadła wskutek nadmiernego wypłycenia się okalających ją wód; ciężar wymiany handlowej przeniósł się na krótko do Sigtuny, z czasem jej czołowym ośrodkiem stała się zaś Gotlandia. Przed upadkiem Birki zdążył tam odnieść pewne sukcesy ewangelizacyjne św. Oskar (Anskar), ku czci którego postawiono całkiem niedawno efektowny kościółek. Natomiast centrum duchowo – religijnym (pogańskim, uporczywie odmawiającym dostępu chrześcijańskim misjonarzom), była już od wieków:

Gamla Uppsala (Stara Uppsala). Tutaj, podobnie jak w Birce, wyraźnie można odczuć ducha staroskandynawskiej mitologii. Tu były najważniejsze świątynie pogańskie, tu potężne kurhany kryjące groby władców. Krajobraz i atmosfera tych miejsc utwierdzają w przekonaniu, że system wierzeń i panteon bóstw tutejszych nie mógł być inaczej wymyślony, że narzuciła go natura.

Nie mogę tu się oprzeć pokusie przytoczenia cytatu z całkiem niezłego, skądinąd, przewodnika “Szwecja”, wyd. Pascal 2015, str.158: ” Świątynia w Starej Uppsali była narodowym ośrodkiem kultu, a co dziewięć lat odbywało się tam wielkie święto, w którym musieli uczestniczyć Szwedzi ze wszystkich prowincji, nawet chrześcijanie. Składano wówczas ofiary z samców różnych zwierząt, w tym także z mężczyzn

   

    Karna szwedzka młodzież postępuje przy królewskich kurhanach zgodnie z instrukcją umieszczoną na tablicy. Dzieci mają nawet powiązane nogi.

Stara Uppsala straciła swoje znaczenie gdy (już po tym, jak w końcu chrześcijaństwo zdołało zapuścić tu korzenie), przed wejściem do kościoła stracił głowę (dosłownie!) późniejszy święty, król Eryk Jedvardsson (w 1160 roku), zaś sam kościół niedługo potem spłonął. Zdecydowano wówczas o przeniesieniu stolicy do odległej o kilka kilometrów Uppsali, którą dzisiaj znamy (na zdjęciu – widzianej z perspektywy gryzonia polnego spod kurhanów  Uppsali Starej)


Była to kolejna wędrówka dróżkami pozwalającymi dowiedzieć się więcej o kształtowaniu obecnej mapy Europy oraz świata i o ludach, które tego dokonywały od czasów starożytnych aż po koniec średniowiecza i jeszcze ciut dalej. Historia Szwecji w późniejszym okresie zagęszcza się coraz bardziej, splata się również z historią Polski; naruszenie tej tematyki skutkowałoby zapewne wiecznym niedokończeniem tego wpisu i ostateczną utratą cierpliwości przez PT Czytelników. Jednak do Północnego Sąsiedztwa będziemy wracać nie raz, bo to rejon ze zrozumiałych względów niezwykle dla nas ciekawy.