Limes Arabicus II

  

  • Więc Petra. Miejsce, sądząc po cenie biletów wstępu – kilka, a nawet kilkanaście razy bardziej atrakcyjne niż inne jordańskie superatrakcje. Cel niezliczonej ilości zwiedzających, przywożonych tu w ramach jednodniowych wycieczek i pozostających w przekonaniu, że w Jordanii nic więcej ciekawego nie ma. Ale dość sarkazmu; Petra to istotnie fenomen na światową skalę – antyczne miasto, którego większość paradnych obiektów została wykuta w skałach wzgórz i ścianach wąwozów, na powierzchni wielu kilometrów kwadratowych.
  • Budowniczymi (czy może raczej: rzeźbiarzami) miasta byli Nabatejczycy, jeden z wielu okolicznych ludów, któremu przyszło mieć swoje “5 minut” (w tym przypadku – ze 400 lat) w historii regionu, zwieńczonych formą dobrze prosperującego, kontrolującego ważne szlaki handlowe królestwa. Kwitło ono w okresie hellenistyczno – rzymskim, aby po dość długim czasie koegzystencji z Cesarstwem, zostać przezeń zdominowanym i na początku II wieku n.e. wcielonym w jego granice.
  • Za kilka dni Boże Narodzenie, którego nieodzownym akcentem jest w chrześcijańskiej tradycji pokłon Trzech Króli złożony Dzieciątku, razem z kosztownymi podarkami. Uczeni w piśmie od stuleci starają się dociec proweniencji owych dostojników, proponując niezliczoną ilość wersji. Nie będzie więc nadużyciem stworzona na użytek tego tekstu hipoteza, że jednym z nich był król nabatejski. Znamy nawet jego imię: królestwem Nabatei rządził wówczas Aretas IV (na obrazku pierwszy z lewej). Niechaj to doniosłe ustalenie będzie naszym wkładem w badania biblistyczne.  (bing.com)
  • Petra, podobnie jak szereg innych pomnikowych dzieł  antycznych cywilizacji w różnych zakątkach świata (choćby peruwiańskie Machu Picchu, kambodżańskie Angkor Wat, egipska Dolina Królów, indonezyjska Borobudur czy homerycka Troja), zapadła na wieki w niepamięć i została ponownie odkryta dla świata przez dziewiętnastowiecznych awanturników o naukowym zacięciu.
  • Przeznaczyliśmy na zwiedzenie Petry dwa dni, ale zimny i ulewny front atmosferyczny wygnał nas stamtąd wcześniej. Niedosyt ilościowy zaliczonych obiektów zrekompensowany został częściowo przez efekty, jakie resztki zanikającego światła słonecznego wydobyły na tle ciemnych chmur.        

  • Nabatejczycy i ich Petra to ciągle czasy hellenistyczno – rzymskie, oscylujące w okolicach roku zerowego (n.b. tytuł “Rok zerowy” nosiła jedna z kolęd, którą przed kilkoma dniami usłyszeliśmy podczas bożonarodzeniowego koncertu nieśmiertelnej Piwnicy pod Baranami w gdańskiej filharmonii). Cofając się wszakże o kilkanaście wieków co rusz natrafiamy na wschód od Jordanu na miejsca, uwiecznione w jednej z najważniejszych lektur w dziejach świata.
  • W podróży oprócz przewodnika Berlitza towarzyszyło nam kieszonkowe wydanie Starego Testamentu z 1983 roku, opatrzone rzeczowymi komentarzami i mapkami pozwalającymi na lokalizację biblijnych wydarzeń. Miejsc takich jest w Jordanii dużo, a zainteresowani tematyką mogą sięgnąć do szerokiej oferty wycieczek o charakterze pielgrzymkowym.
  • Obowiązkowym punktem takich wycieczek jest góra Nebo, na której stanął Mojżesz ze swym ludem po czterdziestu latach tułaczki i ujrzał na zachodzie Ziemię Obiecaną, po czym umarł nie dotarłszy do niej. Z nami było odwrotnie: widok na Ziemię Obiecaną ograniczał skutecznie pustynny pył, natomiast pobyt na górze udało nam się przeżyć (może dlatego, że szybko uciekliśmy przed tłumami wycieczkowiczów z widocznej na zdjęciu “oficjalnej” góry na sąsiednią, gdzie mogliśmy w spokoju podumać).  
  • Kolejnym obowiązkowym przystankiem dla wycieczko – pielgrzymek jest Betania, miejsce baptystycznej aktywności Jana Chrzciciela. Wycofaliśmy się stamtąd zobaczywszy dziesiątki autokarów, których pasażerów upychano po pobraniu słonej opłaty w mikrobusach i wieziono nad Jordan, gdzie miał być ochrzczony także Jezus. Postanowiliśmy udać się nad rzekę nieco dalej i skręciliśmy w gruntową, nieoznakowaną drogę biegnącą w pożądanym kierunku. Spokojną jazdę przerwał głośny, przeciągły gwizd i widok biegnącego w naszą stronę żołnierza z wycelowaną bronią. Wysiedliśmy, a z potoku słów nieboraka udało nam się wyłowić jedynie “generał”. Wojak wydobył smartfona i zameldował co trzeba, a po paru minutach nadjechało uzbrojonym wozem dwóch oficerów. Jeden mówił trochę po angielsku i usłyszawszy od Janusza informację, że ma dzisiaj urodziny, stwierdził rezolutnie: “birthday – wrong way!”. Kazali jechać za sobą do szosy i zapomnieć o bliskim kontakcie z graniczną rzeką Jordan. 
  • Jana Chrzciciela wspomnieliśmy jeszcze raz, spoglądając z perspektywy na ruiny twierdzy Heroda Wielkiego Macheront (Mukawir), podobnej do położonej po izraelskiej stronie Morza Martwego Masady. W tymże Mukawirze dla kaprysu wnuczki Heroda, Salome, ścięto uwięzionego wcześniej Jana, a jego głowę wręczono dziewczęciu na tacy. 
  • I to, co najbardziej lubię: splatanie się różnych wątków historycznych w różnych miejscach. Jan Chrzciciel był patronem powstałego podczas wojen krzyżowych w XII wieku zakonu Joannitów. Zajrzyjcie do wpisu z naszego wypadu na Maltę , aby przypomnieć sobie co nieco o Zakonie kawalerów Maltańskich (czyli Joannitów). Dodam, że ozdobą maltańskiej katedry jest obraz Caravaggia “Ścięcie św. Jana”. A o krucjatowych pozostałościach w Jordanii wspomnę w kolejnym wpisie.

  • Piszę te słowa dwa tysiące lat później, w przededniu Bożego Narodzenia 2017. Powinno być świątecznie, ale okoliczności nie bardzo temu sprzyjają. Namaszczony wolą Bezżennego Patriarchy w miejsce Pani z Broszką, Odprasowany Jegomość zakomunikował światu, że Europę trzeba zrechrystianizować. Na początek idzie nasz nieszczęsny kraj ; ruszyło przestawianie sądownictwa na tory inkwizycyjne, oraz ograniczanie miłości bliźniego do bliźnich lepszego sortu.
  • Przychodzi mi tu na myśl postać tatusia Odprasowanego –  Kornela z Peerela, który głosił w Sejmie wezwania do stawiania woli narodu ponad prawem, które ten naród wcześniej ustanowił. I po raz pierwszy od czasu kiedy szlag trafił komunę klaruje mi się obserwacja, że część ówczesnych bojowników zwalczała ten parszywy system po to, aby przejmując i doskonaląc jego narzędzia, oraz wykazując wysoką zdolność unikania kompromisu, dążyć do władzy w imię swojego fundamentalistycznego i odartego z empatii spojrzenia na świat. Rokowania na przyszłość są niezbyt wesołe, bo jak uczy doświadczenie, tego rodzaju charaktery liczą się jedynie z argumentem siły.
  • Wybaczcie tych kilka refleksji, sprowokowanych być może widokiem Janowej głowy, która spadła z kaprysu władcy. Przypomniał mi się wierszyk sprzed dwóch lat (niektórzy pewnie go znają), jeszcze bardziej niż wówczas aktualny.  
  • A może lepiej skupmy się w bożonarodzeniowym czasie na tym, co najważniejsze: dobrych uczuciach dla wszystkich. Tego życzę Miłym Czytelnikom i sobie też, Piotr (OpoqB)

Wiosną czarno

 

 Pociąg przyjaźni – nocleg pod ruinami zamku w Brodnicy

Gdy puszczają lody, zwykliśmy z Żonną wsiadać w nasz dwuczłon z kuszetką i ruszać przed siebie, z reguły bez dokładniejszego planu. Szwendamy się po kraju i okolicy gapiąc się wokół, smakując dobroci lokalne i gadając, jeśli znajdzie się rozmówca. Przebłysk słońca na początku maja był krótki, wystarczył jednak dla częściowego nadrobienia wstydliwych zaległości krajoznawczych niedaleko domu, mianowicie fragmentów ziemi chełmińskiej i dobrzyńskiej – czyli matecznika “naszego” krzyżactwa. “Naszego” , bo zanim Zakon zaczął się tu sadowić, przemierzył kawał świata (o czym pokrótce dalej). My zaś przemierzyliśmy trasę łączącą kilka spośród wielu zamków:

 Szkice oczywiście piórka i pędzelka Ani.

 Tę ręcznej roboty przydatną mapkę, autorstwa najwyraźniej młodego, ciekawego świata człowieka, skopiowałem z jego strony blogowej . Na mapce można się dopatrzeć miejsc, o których wspominam w tej relacji.

 


  • U podnóży warowni, strzegących (zresztą przed Polakami, którzy ich tu nieco wcześniej zaprosili) południowej granicy rozrastającego się na północny wschód od Chełmna państwa zakonnego, lokowali Krzyżacy większe lub mniejsze miasta. Różny jest ich obraz dzisiaj – wyraźnie widać, gdzie życie mieszkańców cyrkuluje pomiędzy kościołem a sklepem monopolowym, a gdzie przestrzeń społecznej i samorządowej aktywności wyrasta ponad te dwie odwieczne opoki.
  •  w Radzyniu – relikt PRL-u jako żywo – serwuje jednakowoż pyszne schabowe.
  • Zamki… …i rycerze spod znaku czarnego krzyża – stąd m.in. czerń w tytule wpisu
  •  Zamek w Golubiu wyraźnie góruje nad miastem…zaś w uroczej Brodnicy harcerze prężą na komendę długą flagę, bo to akurat Święto Flagi.
  • W Lubawie oznaki zrozumienia dla idei gender… …zaś w Ostródzie – dobra czeska knajpa ze smacznym knedlikiem i mądrymi sentencjami, nad pięknie zagospodarowanym brzegiem jeziora. To kolejny, po wyczynach Jana Żiżki w bitwie grunwaldzkiej, wkład naszych południowych pobratymców w kształtowanie lokalnej rzeczywistości.   
  • Z każdą kolejną puszką chłoniemy prawdę o towarzyszu broni Żiżki spod Grunwaldu, Zawiszy Czarnym. To również przyczynek do tytułu wpisu.

  • Konotacje Krzyżaków są w naszej społecznej pamięci marne, nie tylko za sprawą dzieła Sienkiewicza. Zapracowali sobie bracia u nas na złą sławę, bo nas akurat dotknęły wredne i okrutne praktyki związane z ich ekspansją. Praktyki, które w owych czasach były standardem podczas wszelakich konfliktów, zaś współcześnie uległy modyfikacji wraz z postępem technologii.
  • Zakon Krzyżacki to (obok znanych nam z poprzednich wpisów Joannitów, oraz Templariuszy), owoc przewag i klęsk europejskiego rycerstwa podczas wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej w XII i XIII wieku (był to najbardziej znany i spektakularny, ale bynajmniej nie jedyny kierunek owych ekspansywnych, z reguły bardzo krwawych, przedsięwzięć feudalnej Europy pod egidą papiestwa). Zakony rycerskie wypchnięte w końcu z Bliskiego Wschodu przez islamskie potęgi, szukały swojego miejsca bliżej domu. Krzyżacy, zaproszeni na początku XIII wieku przez węgierskiego króla Andrzeja II do osiedlenia się i obrony jego włości w Siedmiogrodzie, ochoczo zabrali się do dzieła, budując m.in. zamczysko w obecnej rumuńskiej Feldioarze (nazwane przez nich Marienburgiem; kolejny Marienburg to już nasz Malbork) ; ruiny widoczne na zdjęciu za stadem krów odnaleźliśmy podczas włóczęgi przed kilku laty:  
  • Król Węgier szybko zorientował się, że przedsiębiorczy bracia – rycerze mają ochotę zawładnąć krainą, zamieszkałą skądinąd w znacznej części przez ich saskich ziomków i – mówiąc kolokwialnie – pogonił zakonników po niewielu latach. Ci nie musieli czekać długo na kolejną ofertę, którą okazało się zaproszenie wystosowane w 1226 roku przez księcia Konrada mazowieckiego, niepokojonego zaczepnymi poczynaniami pogańskich ciągle Prusów. W tym czasie Zakon, pod zarządem wybitnego wielkiego mistrza Hermana von Salza, był już ekonomiczną, militarną i polityczną potęgą na europejskiej scenie. Pierwszą warownię, z której praktycznie nic nie pozostało.  zbudowali Krzyżacy w obecnej wsi Starogród koło Chełmna   
  • Jak dalej toczyły się losy Zakonu, zwłaszcza w kontekście spraw polskich, pamiętamy z lekcji historii. Był to kliniczny przypadek splecenia interesów tronu i ołtarza, sacrum i profanum (w sferze przemocy), prześladującego ludzkość zapewne od początku dziejów. Krucjaty, kontrkrucjaty, dżihady, konkwisty, rekonkwisty, święte wojny, pogromy, inkwizycja, terroryzm religijny – od zawsze były uruchamiane jako uzasadnienie bardzo ziemskich celów: poszerzenia władztwa i zagarnięcia majątku. Nie inaczej było w przypadku poczynań Krzyżaków, sankcjonowanych przez papiestwo jako krucjata mająca nawrócić pogańskich Prusów, z faktycznym zamysłem utworzenia państwa kościelnego na odebranych im ziemiach.
  • Dobrą, współcześnie nas dotykającą, ilustracją wykorzystania religii i pobożności mas społecznych dla realizacji politycznych i ekonomicznych celów jest aktywność pewnego skromnego redemptorysty w założonym swego czasu przez Krzyżaków, pięknym Toruniu. Niewątpliwy talent organizacyjny i swoista charyzma, wsparte współczesnymi środkami komunikacji, pozwoliły ojczulkowi stworzyć w krótkim czasie imperium, rządzące niepodzielnie kilkoma milionami dusz, a poprzez uzależnienie polityków sprawujących władzę – wpływające w istotny sposób na aktualne sprawy polskie i nie tylko polskie.
  • Kiedy to piszę, nadchodzą tragiczne wieści o zamachu na uczestników koncertu w angielskim Manchesterze. To świeży, potworny przyczynek do powyższych refleksji i dowód, jak łatwo jest manewrować duchowością ludzi powodując, że stają się oni zdolni do nienawiści, zbrodni czy samobójstwa dla wpajanej im, stosownie modyfikowanej, wiary. I dotyczy to w podobnym stopniu terrorystów islamskich, radykałów żydowskich, reakcjonistów pogańskich, członków różnych dziwnych sekt, wyznawców tupolewizmu, krzyżowców, czy sterowanych radiowo pseudochrześcijan. Niczyj bóg  nie dopuszcza takich niegodziwości, do jakich są skłaniane słabsze i pobożne ludzkie istoty przez tych, którzy w boskim imieniu fałszywie przemawiają.
  • Wojny, jak wiadomo, niosą za sobą samo zło, we wszelkich możliwych postaciach. Z reguły jednak wyłaniają zwycięzcę konfliktu, którego późniejsze działanie miewa walor konstruktywny lub wręcz przeciwnie – niszczący. Krzyżackiego wkładu cywilizacyjnego (w zachodnim rozumieniu, oczywiście) na terenie dawnych Prus Wschodnich , nie da się nie docenić. To nie tylko liczne zamki i budowle militarne, ale przede wszystkim – cywilna infrastruktura gospodarcza, najczęściej do dziś spełniająca swoje funkcje. Miasta, folwarki, urządzenia hydrotechniczne i melioracyjne – powstawały w błyskawicznym tempie, przy wsparciu najwyższej dostępnej ówcześnie wiedzy technicznej i świetnej organizacji. 

  • Mieliśmy zatem wiosenne wzmianki o czarnych krzyżach i o czarnym Zawiszy. Ale należy się P.T. Czytelnikom jeszcze jedna wzmianka przywołująca ten kolor, tym razem w jasnym aspekcie:  jest mianowicie w Gdańsku kościół Św. Jana, którego powstanie w XIV wieku można pośrednio wiązać ze wspomnianą powyżej walką monoteizmu (reprezentowanego przez Krzyżaków i s-kę) z politeizmem Prusów, zaś zrujnowanie w XX wieku – bezpośrednio z finałem zmagań ateizmu sowieckiego i nazizmu niemieckiego.
  • I oto przed niewielu laty staliśmy się świadkami początku niezwykłej, trwającej do dzisiaj, twórczej symbiozy sacrum i profanum. W podnoszonej z ruin świątyni wznowiono jej funkcję sakralną, ale równolegle wdrożono znakomitą działalność kulturalnego Centrum Św. Jana. Odbudowa kościoła i działalność Centrum mają dwóch najważniejszych animatorów: gdańskiego Nigeryjczyka Larry’ego Okey Ugwu (wieloletniego dyrektora Nadbałtyckiego Centrum Kultury), oraz duszpasterza środowisk twórczych – gdańszczanina ks. Krzysztofa Niedałtowskiego.
  • Pod koniec kwietnia w wypełnionym kościele św. Jana zaprezentowano dobrze zrobiony przez Henrykę Dobosz – Kinaszewską i Marię Mrozińską dokumentalny film o tym wyjątkowym tandemie i ich dziele. “Czarni” – warto obejrzeć, ku pokrzepieniu serc!
  • Zakończę zmianą kolorystyki, wszak wiosna bywa też zielona! Ruszamy w stronę lata, które niechybnie przyniesie relacje skądśtam.

Wszystko, co maltańskie…

Jak zapowiedziano w marcowym wpisie, tak zrobiono. Udano się mianowicie na Maltę, przy wykorzystaniu niedrogiego aeroplanu, łączącego dwa razy w tygodniu ten sławny archipelag z Gdańskiem.

Jak na dłoni widać, że wyspy (Malta jest główną i największą) ulokowały się pośrodku Morza Śródziemnego. A że przez tysiąclecia jego wybrzeża stanowiły pępek cywilizacji (przynajmniej z naszego, europejskiego punktu widzenia), to na Malcie siłą rzeczy krzyżowały się najważniejsze morskie szlaki śródziemnomorskiego świata, zaś ich kontrola poprzez panowanie nad wyspą nęciła wszystkie liczące się w historii Europy imperia. Rzucającym się dzisiaj w oczy tego efektem jest wymieszanie genetyczne nielicznej ludności państewka (niespełna pół miliona, tyle co Gdańsk), unikalny język, oraz ogromna ilość interesujących zabytków, z których najstarsze mają grubo ponad 5 tysięcy lat.

Nie chcąc zanudzać Czytelników opisem zawiłych losów historycznych, odsyłam zainteresowanych do nieocenionej Wikipedii, gdzie znajdą kompendium wiedzy o Malcie. Poniżej zaś dzielę się refleksjami z zaledwie dwudniowego pobytu wedle klucza, gdzie nazwa wyspy występuje w formie przymiotnikowej. Ilustracje to zdjęcia naszej roboty oraz szkice autorstwa Ani.

  • Maltańska artyleria i maltańska duma

 

Strzelająca raz dziennie na wiwat nadbrzeżna bateria jest jedyną aktywną (w widoczny sposób) pozostałością militarnej przeszłości Malty : niezliczonych bitew, oblężeń, ostrzałów i nalotów. Dramatyczne epizody trwają w pamięci, jednak prawdziwym powodem dumy Maltańczyków jest ich skok cywilizacyjny w ostatnich latach, wyraźnie związany z członkostwem w Unii Europejskiej. Duma narodowa może być, jak widać, radosna i optymistycznie skierowana ku przyszłości, zauważana i doceniana przez inne nacje. Bywa jednak również inna: pełna pretensji, obolała, konstruowana i dekretowana w myśl politycznych potrzeb rządzących, wykrzykiwana przez nich zdziwionemu światu. Wolę tę maltańską.

  • Maltańska prezydencja i maltańska “arogancja władzy”

Malta sprawuje aktualnie prezydencję Unii Europejskiej, stąd większa zapewne niż zazwyczaj ilość unijnych symboli w publicznych przestrzeniach.  Natomiast widoczne poniżej oznaczenia rezerwacji miejsc parkingowych na ulicy dla Urzędu Premiera, Prezydenta, Ministra Spraw Zagranicznych, Prokuratora Generalnego czy Rzecznika Praw Obywatelskich, to jedyne przejawy wynoszenia się władzy państwowej ponad ogół.

 

 No, jeszcze warta przed Pałacem Prezydenckim (za czasów Kawalerów Maltańskich – siedzibą Wielkiego Mistrza)

  • Maltański krzyż, maltańska religijność i maltański język 

Charakterystyczny, o równych i rozdwajających się na końcach ramionach, wywodzi swój pierwowzór ponoć z italskiego Amalfi, gdzie były zaczątki działalności Joannitów – Szpitalników – Kawalerów Maltańskich (zarys dziejów tego zakonu można sobie także przypomnieć, wracając do marcowego wpisu tego blogu), których stał się znakiem rozpoznawczym. Do dzisiaj wszechobecny w maltańskim krajobrazie, nie mówiąc o kościelnych wnętrzach (na ostatnim zdjęciu poniżej nie ma wprawdzie krzyża, jest za to sugestywny, bardzo typowy fragment posadzki)

 

Malta to kraj niemal w całości katolicki, jednak frekwencja w kościołach nie jest duża (być może wynika to z wyjątkowo wysokiego wskaźnika świątynioosobowego, bo kościołów jest mnogość, a mieszkańców niewielu). Wrażenie robi natomiast liturgia sprawowana w unikalnym języku maltańskim, melodyką chyba najbardziej przypominającym arabski. Fachowcy zaliczają maltański do grupy języków semickich (podobnie jak hebrajski czy arabski), spośród których jako jedyny zapisywany jest alfabetem łacińskim.

Z językami spotykamy się na wyspie także w nieco innym znaczeniu; tak mianowicie (Langua) zwano grupy narodowościowe w strukturze Zakonu Maltańskiego. Każdy z “Języków” odpowiadał za obronę innego odcinka fortyfikacji i każdy posiadał swój okazały dom modlitwy (i nie tylko modlitwy zapewne), zwany po prostu oberżą. Jak rycerz nie zdzierży, bieży do oberży! (chyba niezłe na dyktando!)

  • Maltańscy Kawalerowie, maltańskie panny, maltańska młodzież

O Kawalerach Maltańskich trochę już było; najbardziej czytelne ich wizerunki znaleźliśmy w sklepie z pamiątkami:   W centrum stolicy stoi natomiast okazały pomnik Wielkiego Mistrza Jeana de la Valette, który po odparciu tureckiego oblężenia w 1565 roku, kazał wybudować od podstaw miasto, nazwane jego imieniem (Valetta) 

Raz Kawaler Maltański, obrońca Valetty,                                    w przerwach między wojnami jął szukać podniety.                    Próbował budowy szańców                                                   i odmawiania różańców,                                                   lecz w końcu grzeszne oko dojrzało...kobiety!

W odróżnieniu od Kawalerów, panny maltańskie spacerują po ulicach “na żywo”

Maltańską młodzież szkolną oprócz daty urodzenia wyróżniają jednolite mundurki, co budzi zrozumiałe zainteresowanie uczestników studenckich wycieczek uniwersytetów trzeciego wieku

  • Maltańska fauna

Maltański pies (maltańczyk) – podobnie jak w przypadku Kawalerów Maltańskich nie udało się zaobserwować żywego egzemplarza, dlatego przedstawiam wizerunek wiszący w pałacyku rodziny Piri (warto też zwrócić uwagę na twarze odbite w szybie chroniącej obraz:)

Maltański pies z importu (dostępny na dworcu autobusowym):

Maltański wieprzek (w towarzystwie):  

Maltański królik (próbowaliśmy, niezły):  

Maltański koń zaprzęgowy (z kuposprzątaczem): 

Maltański sokół roczna zapłata wnoszona przez Wielkiego Mistrza cesarzowi Karolowi V za podarowanie Malty zakonowi Joannitów. Naturalnie cesarz kalkulował znacznie większe korzyści z transakcji, mające strategiczny charakter, w czym się nie zawiódł. Ptaszysko jednakowoż stało się znanym symbolem, a także pożywką dla twórczości literackiej i filmowej. Najłatwiej spotkać je dzisiaj tam, gdzie sprzedają souveniry:  

Maltańska martwa natura – jak pewnie zauważyliście, większość przedstawionej tu maltańskiej natury wygląda na martwą. Dla uzupełnienia jeszcze jedna, nie wiadomo dlaczego – z Buddą:

  • Maltańskie Trójmiasto  (10 minut promem z Valetty)
  • Maltańska bandera (tania) – chętnie wykorzystywana przez armatorów w zrozumiałym celu ograniczenia obciążeń podatkowych. Rodzimy ślad: maltańską banderę noszą statki Polskich Linii Oceanicznych.  
  • Maltańskie balkony – zabudowane, stanowią bardzo charakterystyczny element miejscowej architektury (zwłaszcza w Valetcie):
  •  
  •                                   
  • Maltańskie landszafty
  •  
  • Zazwyczaj na zakończenie wpisu umieszczałem kilka słów swojego komentarza do jakiegoś “świeżego” wydarzenia. Tym razem będzie inaczej, bo wpis powstawał w okolicy 10 kwietnia; wszystko zatem powyłączałem, aby odciąć się od medialnej tupolewizny. Wiem wszakże, że Wielkanoc nadchodzi i wkrótce dobiegnie końca niezwykły czas Wielkopostnego Zdziwienia Wątroby. Zalecam sobie i innym stopniowe oswajanie tego organu z okolicznościami świątecznymi, jak również zwrócenie uwagi na duchowy wymiar przeżyć najbliższych dni. Życzę spokoju, pogody, optymizmu mimo wszystko, no i zdrowia, ma się rozumieć. Alleluja!!!