Ameryka

Dociekania lokalnych badaczy (niekoniecznie zgodnie z prawdą powołujących się na związki z KULKaszubskim Uniwersytetem Ludowym) sugerują, że znaczna liczba spotykanych w świecie nazw geograficznych ma swoje źródło na Kaszubach.
Dobrym przykładem jest Ameryka, której to nazwy pochodzenie błędnie wywodzono do niedawna od nazwiska Amerigo Vespucciego, gdy tymczasem tkwi ono najpewniej w podmirachowskim przysiółku.
Jakby nie było faktem jest, że Mirachowo w ciągu kilku ostatnich stuleci traciło na znaczeniu, spadając z rangi stolicy starostwa do obecnego statusu niewielkiej wioski, natomiast Ameryka – często utożsamiana w potocznym rozumieniu z USA – potężniała w tym czasie niebywale.
Ewolucyjne przedsięwzięcie, na skalę być może największą od czasu wyginięcia dinozaurów, polegające na wymieszaniu genomów i etnosów z całego zaludnionego świata na obszarze jednego kontynentu, dało efekt cywilizacyjny o skali równie ogromnej.
Efekt dobry, czy nie – dyskusja niewiele da; można najwyżej opisywać to, co się wydarzyło i wydarza.
Tym zaś trudnią się zastępy specjalistów, skromnym blogerom pozostawiając ewentualnie margines na ich prywatne obserwacje i uwagi.
A także – na wspomnienia z pobytów za Wielką Wodą, jeśli się to komuś przydarzyło, tak jak nam przed dekadą, kiedy to od Michała/Tadeusza i “Lali” (która od pewnego czasu przemierza niebieskie prerie), dostaliśmy propozycję wspólnego objazdu kilku wschodnich stanów.
Jak wszędzie, tak i tam, najciekawsi są ludzie. Dobrym punktem obserwacji może być choćby stolik w nowojorskim przyulicznym knajpianym ogródku, gdzie w trakcie opróżniania butelki piwa da się uwiecznić wiele ciekawych postaci spośród milionów, składających się na “We, the People of the United States” (“My, Naród Stanów Zjednoczonych”):

To, co działo się w Stanach w ostatnich tygodniach w sferze polityki świat obserwował z jeszcze większym zainteresowaniem, niż topowe mecze ligi NBA, czy gale wręczania filmowych Oskarów.
Prezydenckie zmagania wygrał gość wyglądający na normalnego, który ma szanse faktycznie wcielić w życie hasło wykrzykiwane przez swojego poprzednika, by “uczynić Amerykę znowu wielką”.
Wśród wielu mądrych słów wypowiadanych ostatnio przez Bidena zwróciły uwagę dwa, niejednokrotnie powtarzane: “szacunek” i “możliwości”.
Oba te terminy są bardzo pojemne, podobnie jak korelacje między nimi; zdolni autorzy stworzyliby (a może już to zrobili?) pewnie niejeden interesujący esej bazujący na znaczeniach i powiązaniach tych dwóch wyrazów.
Myślę, że nowy prezydent USA przywołał je, próbując wskazać na moralną podwalinę ukształtowania się i rozwoju kraju, ale też zaznaczając potrzebę trwania przy nich dla przyszłości.

Szacunek jako życzliwa akceptacja inności, także jeśli chodzi o dzielenie się możliwościami. Jako schowanie cząstki egoizmu, żeby w lepszym współdziałaniu z innymi w końcu i tak wyjść na swoje, podobnie jak ci inni.
Niby proste i oczywiste, a jak niełatwe do stosowania w życiu, zwłaszcza w epoce swobodnego, lecz niestety – zdziczałego – internetu.
Biden deklaruje usilną pracę dla przekonywania o konieczności i celowości wzajemnego szacunku. Jeśli mu się powiedzie, a świat zechce pójść w ślady Ameryki tak, jak to czyni od dobrych stu lat, to może coś dobrego z tego będzie.
Także dla Kaszubów z Mirachowa, górali z Murzasichla i w ogóle dla mieszkańców kraju nad Wisłą, nie wyłączając redaktorów TVP.
Jak i dla tych, co grają i słuchają muzyki w Nowym Orleanie, w Nashville, czy w Memphis.

Górale, Kaszubi……….., ze wszystkich stron świata ciągnęli do Ameryki ludzie wolnej woli, przyciśnięci biedą czy opresją, gnani żądzą przygody, bogactwa czy sławy, w końcu – idealiści. Bez względu na motywy, które skłoniły ich do trudnej wyprawy za ocean, wszystkich łączyła ponadnormatywna odwaga i wyobraźnia.
Te spostrzeżenia dotyczyły, jak wspomniano, ludzi wolnej woli.
Kontynent miał wszakże wcześniejszych gospodarzy, którzy ulegli z czasem sile europejskiej ekspansji i – przetrzebieni, lepiej czy gorzej próbują wpasowywać się w urabianą przez zdobywców społeczną magmę.
Podobnie jak Afrykanie, których miliony dowiozły tu statki handlarzy niewolnikami, a których nie pytano o chęć odbycia podróży.
Migracje między Europą, Azją i Afryką a Ameryką to temat potężny jak oceany, dzielące te kontynenty; spróbujemy od czasu do czasu cokolwiek o nich napomknąć w tym blogu.
A na razie kilka słów i obrazków dotykających czasu wcześniejszego niż ten, kiedy Brytyjczycy okrzepli na tyle, aby zacząć kolonialną konkurencję w Ameryce Północnej z wcześniej tam instalującymi się Hiszpanami, a także Francuzami.

Nie rozpisuję się na temat tych mniej znanych epizodów północnoamerykańskiej historii; jeśli starczy Wam cierpliwości, poczytajcie inskrypcje na kilku pamiątkowych tablicach, które znaleźliśmy w różnych miejscach Florydy i Georgii.
Natomiast zdecydowanie zachęcam do lektury znakomitej książki Tony’ego Horwitz’a “Podróż długa i dziwna – drugie odkrywanie Nowego Świata” (“A voyage long and strange. Rediscovering New World”). Nieczęsto trafiają się autorzy potrafiący, jak Horwitz, łączyć dogłębną wiedzę i wystudiowanie tematu z lekką i bardzo dowcipną formą narracji. Warto poczytać Horwitza tę i inne rzeczy tym bardziej, że nic już więcej, niestety, nie napisze !

Finisz tych porozrzucanych amerykańskich impresji nie może obyć się bez nutki patriotyczno – bohaterskiej, którą niech wyrazi przywołanie postaci Kazimierza Pułaskiego.
Pamiętamy go z jesiennej wycieczki do Warki, z którym to miasteczkiem związany był w dzieciństwie. Zaliczywszy chlubną historycznie kartę w Polsce, trafił do formujących się Stanów Zjednoczonych, których pozostał jednym z bohaterów.

Poniżej zaś – nieco bardziej współczesne, ale zdecydowanie lokujące się w kategorii zabytków,  akcenty batalistyczne napotkane w USA: