Przez Via Appia do Wielkiej Grecji

O Wielkiej Grecji będzie trochę niżej. Przedtem kilka refleksji dotyczących historii jako dziedziny wiedzy, inspirowanych w głównej mierze odświeżoną po dwudziestu latach lekturą “Wieloryba” Jerzego Limona, oraz obejrzanej ostatnio w gdańskiej Miniaturze sztuce, bazującej na myśli przewodniej tej książki (obok – fragment plakatu zapowiadającego rzeczony spektakl) . A myśl przewodnia “Wieloryba” (któremu w ilości cytowanych źródeł mogą dorównywać chyba tylko monografie Gerarda Labudy o historii Pomorza) pokrywa się z naszymi obserwacjami co do przekazów historycznych – takimi mianowicie, że są one (te przekazy) z reguły subiektywnymi opowieściami spinającymi fakty. Dobrze, jeśli to fakty w sposób nie budzący wątpliwości opisane, gorzej (i częściej, niestety), jeśli w celowy sposób przeinaczane na potrzeby “zwycięzców, którzy piszą historię”.

  • Dzisiaj pierwszy dzień jesieni, który wszedł należycie w swoją rolę i w sposób bezdyskusyjny przerwał niezwykły, kilkumiesięczny festiwal światła i ciepła. Dzięki świetnej inicjatywie naszych Zstępnych wybieramy się jednak na krótką dogrzewkę do Wielkiej Grecji właśnie, prawie całą rodziną. Prawie, bo Olga i Tomek zostają w domu z Jaśkiem, oraz Matyldą – ich najnowszym dziełkiem, od dziesięciu dni rozpoczynającym przygodę życia.

    Wielka Grecja (Magna Graecia) leży, jak łatwo się domyśleć – we Włoszech. Dokładniej biorąc, leżała kiedyś na południowych wybrzeżach włoskiego buta. Tak starożytni nazwali okolice skolonizowane w okresie VIII-V wieku przed Chrystusem przez Greków, przybyłych ze swych rodzimych miast po drugiej stronie Morza Jońskiego. Grecy z reguły zadowalali się gospodarzeniem na urodzajnych terenach w pobliżu wybrzeża, nie usiłując zajmować ziem w głębi lądu, zamieszkałych przez lokalne ludy, spośród których wyróżniali się Samnici.
    Mieszkańcy Wielkiej Grecji wzbogacili przez wieki siebie i swoje miasta materialnie, a grecką kulturę – intelektualnie.
    Nic dziwnego zatem, że rosnący w siłę i ekspandujący Rzym łakomie spoglądał w tamtym kierunku.
    Pierwszymi, którzy stawili opór rzymskim legionom prącym na południe byli właśnie Samnici i sprzymierzone z nimi plemiona.
    Trzy “wojny samnickie”, toczone ze zmiennym szczęściem w latach 343 – 290 pne., zakończyły się podporządkowaniem ludów południa Półwyspu Rzymowi, zaś jednym z przedsięwzięć ułatwiających podbój była budowa drogi zwanej Via Appia, którą sprawnie mogły przemieszczać się oddziały wojskowe.

    Miasta Wielkiej Grecji i ich bogate, żyzne okolice miały być kolejną zdobyczą rzymską, na przeszkodzie stanęły jednak wezwane na pomoc przez najważniejsze z nich  – Tarentum –  wojska króla greckiego Epiru – Pyrrusa.
    Trwająca 10 lat, od 282 r. pne. wojna przyniosła Grekom kilka zwycięskich bitew, były to jednak “zwycięstwa pyrrusowe”.
    Rzym podporządkował sobie ostatecznie całość półwyspu, zaś zniewoleni mieszkańcy Wielkiej Grecji wnieśli ogromny wkład kulturowy w budowę rzymskiego imperium.

  • Południe Włoch uważane jest za część peryferyjną, mniej znaczącą i uboższą, niż reszta kraju. Tak jest obecnie, jednak na przestrzeni dziejów region ten był kluczowy dla wszelkich rozgrywek w basenie Morza Śródziemnego.
    Wydarzenia o najcięższym kalibrze historycznym, żeby wymienić: wojny punickie, powstanie Spartakusa
    , kampanię Wizygotów pod wodzą Alaryka, ważne wydarzenia wiążące się z formowaniem Królestwa Ostrogockiego, Longobardzkiego, Sycylijskiego, a także istotne epizody wojny o sukcesję polską (to znacznie później, bo w XVIII w.)  rozgrywały się w rejonie włoskiego obcasa.


    Wracając do tytułowego tematu, to po spędzeniu słonecznego weekendu w przyplażowym domku  (uroczym, lecz owiewanym  zdecydowaną wonią pobliskich źródeł siarkowych, których zdrowotne walory skłaniały patrycjuszy rzymskich i kapuańskich do wznoszenia tam swych willi – co z dumą opisali właściciele domu, stojącego w miejscu jednej z tych willi), ruszyliśmy wzdłuż Via Appia. Okazało się, że nasza kwatera przypadkiem znajdowała się dokładnie w miejscu (Mondragone, rzymska Sinuessa), gdzie ta starożytna droga zaczynała oddalać się w kierunku wschodnim od wybrzeża Morza Tyrreńskiego, wzdłuż którego podążała dotychczas z Rzymu, przecinając Błota Pontyjskie.
    Rozjazd wyznacza obecnie warsztat producenta rzeźb nagrobkowych, częstokroć inspirowanych stylistycznie przez dzieła starogreckich rzeźbiarzy. Krajanie tychże założyli w pobliżu już osiemset lat przed Chrystusem pierwsze kolonie w Italii, na wyspie Ischia oraz w Cuma koło Neapolu, będące zalążkiem Magna Graecia. 

  •  Srogi Neptun ukarał nas za opuszczenie miłej plaży, zsyłając wiatr i deszcz, które ze zmiennym natężeniem towarzyszyły nam aż do końca południowowłoskiej podróży.
    Starając się trzymać jak najbliżej przebiegu starorzymskich szlaków, przemieszczaliśmy się najczęściej podrzędnymi, kiepskiej jakości drogami. Niewygody podróży wynagradzała nam możliwość przyjrzenia się, jak od wieków wytyczano szlaki komunikacyjne, wykorzystując wszelkie możliwości ułatwienia sobie życia w tak niewdzięcznym terenie, jak Apeniny.
    Nadto kontakt z autentyczną tamtejszą prowincją, no i widoki – te w chwilach przebłysków słońca powodowały opadanie szczęk z zachwytu i szybkie wyczerpywanie się baterii w aparatach fotograficznych, jak też zużywanie  Aninych piórek i pędzelków.
     
  • Minęliśmy zatem Capuę, Montesarchio (antyczne Caudium) i stanęliśmy w leżącym w bok od turystycznych szlaków miasteczku San’t Agata de’Goti, które zachwyciło swoją średniowieczną, nadbudowaną (jak wszędzie prawie w tych stronach) na znacznie dawniejszej strukturze, architekturą.
    B&B, które znaleźliśmy na starówce, mieściło się w arystokratycznym pałacu; śniadaliśmy zatem na salonach.
    Byliśmy w sercu Samnium, jak Rzymianie nazwali tę prowincję, podbiwszy po długich wojnach z przełomu IV i III wieku p.n.e. jej walecznych mieszkańców -Samnitów, którzy zresztą wcześniej podbili inne osiadłe tam plemiona, itd. wstecz historii.

  • Benewent (Benevento) to jedno z kluczowych miast regionu, wokół którego rozegrało się sporo ważnych bitew starożytności, a którego znaczenie brało się z położenia pozwalającego kontrolować główne szlaki komunikacyjne, co z kolei, jak wiadomo, przekłada się na bogactwo.
    Rzymianie podciągnęli tutaj swoją  Via Appia, którą w miarę postępów podboju południa Italii, przedłużali w kierunku Wielkiej Grecji, na południe.
    Jednakowoż później, gdy Republika Rzymska już od przeszło stu lat przekształciła się w Cesarstwo, ogarniając swym zasięgiem cały Półwysep Apeniński, jak też Grecję właściwą, północną Afrykę, Bliski Wschód, Galię i Anglię, jeden z największych imperatorów, Trajan, zdecydował o budowie nieco dogodniejszej drogi, zmierzającej z Benewentu w kierunku Brindisi.
    Powstała wówczas Via Traiana, kierująca się bardziej na wschód, w stronę Adriatyku.
    Pamiętacie może z wpisu o Jordanii wzmiankę o Via Traiana Nova – to dzieło tego samego faceta!
    Zgodnie z ówczesnym obyczajem początek nowej drogi ozdobiono w Benewencie efektownym łukiem ku czci miłościwie panującego.
  • Z Benewentu pojechaliśmy ku Adriatykowi wzdłuż rzeczonej Via Traiana po to , aby spotkać się z Via Appia w Brindisi, gdzie obie odnogi docierały do portu.
    Port w Brindisi najbliżej sąsiaduje przez morze z albańskim Durres, kiedyś rzymskim Dyrrachium.
    Tu znowu odwołam się do dawniejszego wpisu na tym blogu, mianowicie z sierpnia 2016 (“Bałkańska przymiarka”) , gdzie wspominam o drodze Via Egnatia, biegnącej z Konstantynopola do Dyrrachium właśnie, aby z wykorzystaniem szlaku morskiego przez Adriatyk do Brindisi, w najkrótszy sposób łączyć stolice wschodniego i zachodniego cesarstwa: Rzym i Konstantynopol.
    Zakończenie Via Appia (i Via Traiana) w porcie Brindisi wieńczyły dwie potężne kolumny, z których do dzisiaj na miejscu stoi jedna, drugą zaś przeniesiono przed trzystu z górą laty do Lecce.

    Udawało nam się trafiać na oryginalne fragmenty drogi oraz mosty, ale czasem dostępu do znajdujących się na prywatnych terenach atrakcji archeologicznych broniły nieprzyjaźnie nastawione psy.

  • Jak wspomniałem, przemierzenie znacznych, rzadziej eksplorowanych  (początkowy odcinek Via Appia znany jest pewnie każdemu, kto odwiedził Wieczne Miasto) fragmentów starorzymskich dróg, było głównym motywem naszej włóczęgi po Mezzogiorno, czyli Południa (Włoch, oczywiście).
    Trudno jednak podróżować po Italii skupiając się tylko na pozostałościach sprzed dwóch tysięcy lat. Popatrzcie zatem na migawki z późniejszych czasów, jak też ze współczesności. 
  • Nie można pominąć postaci cesarza Fryderyka II Hohenstaufa, wybitnego trzynastowiecznego władcy, budowniczego, artysty, również – animatora krucjat. Zwany przez Włochów z racji pochodzenia Szwabem (Svevo), pozostawił po sobie wielką ilość budowli, także obronnych:

    Niektóre, jak sławny ośmioboczny Castell del Monte, były ledwie widoczne przez mgłę. Tam jednak przedsiębiorczy dozorca parkingu krążył między nielicznymi tego dnia samochodami, prezentując swój kajet zawierający opisaną w wielu językach instrukcję wynagrodzenia go za trud opieki nad wehikułem.

  •  Jeszcze napotkane Polonica: grobowiec królowej Bony w bazylice Św. Mikołaja w Bari (nasza władczyni, jak wiadomo, nauczyła Włochów jeść włoszczyznę), a także leżące przy Via Traiana miasto Bitonto, pod którym w 1734 miała miejsce ważna bitwa w wojnie o sukcesję polską (między Austriakami a Hiszpanami akurat, lecz  wygrana hiszpańska nie pomogła Leszczyńskiemu, podobnie jak niefortunna, równoległa ekspedycja francuska, mająca pomóc wspierającemu go Gdańskowi):

  • Osiągnąwszy finalny punkt Via Appia/Via Traiana w przy jednej z dwóch kolumn, pozostałej w Brindisi, zaczęliśmy posuwać się tą pierwszą “pod prąd”, dążąc do zamknięcia pętli dwóch dróg w Benewencie.
    Zajechaliśmy do miasta Lecce, leżącego wprawdzie ciut na uboczu szlaku, jednak zdecydowanie w sercu Wielkiej Grecji. Tam spodziewaliśmy się zobaczyć drugą kolumnę z Brindisi, która przeniesiona w XVII wieku stanęła na rynku jako baza statui św. Oronzo, patrona Lecce.
    Zobaczyliśmy jednak tylko rusztowania osłonięte reklamowymi siatkami, bo święty akurat w remoncie. Zawód został złagodzony przez wrażenia z barokowego miasta, oraz smakowanie (w zacnym towarzystwie spotkanych ziomali) specjalności tych stron – wina z winogron szczepu Primitivo, obecnego tu ponoć za sprawą Greków od prawie trzech tysiącleci. 
  • “Skoki w bok” od zadanego szlaku brały się z fizycznej niemożliwości dokładnego za nim podążania lub – częściej – z chęci zobaczenia pobliskich atrakcji.
    Lecce było jedną z nich, ale wszystkie przebiła Matera, miasteczko leżące kilka zaledwie kilometrów od Via Appia, będące konglomeratem średniowiecznych slumsów ulokowanych w jaskiniach z przybudówkami, oraz tu i ówdzie kościołów i pałaców.
    Miejsce, niestety, coraz popularniejsze w masowym przemyśle turystycznym, ale wyjątkowe (zwłaszcza, gdy się światło poukłada tak, jak w czasie naszego oglądania) 

    Dla porządku należało także zerknąć na sławne, bardzo malownicze “trulli” – okrągłe domy, których moc w okolicy Locorotondo …

    …oraz przycupnięte pod zamczyskiem Hohenstaufa Melfi, gdzie jest też fabryka Fiata i mile wspominany sklep z damskim obuwiem:

  • Zatrzymaliśmy się w kilku jeszcze miejscach, połączonych tytułową drogą. Ciekawe, że w górzystych terenach Apeninów szlak prowadzono często wzdłuż grani zamiast, jak to się najczęściej czyni, dolinami. Wydaje się, że ta niewątpliwa komplikacja wynikała z chęci utrudnienia pracy ewentualnym napastnikom, chcącym niepokoić korzystających z drogi. Jednocześnie zaś trakt mógł efektywnie łączyć warownie, stawiane zresztą z reguły w miejscach, gdzie od dawna funkcjonowały samnickie, i jeszcze starsze, osiedla.                                               Największe bodaj wrażenie wywarła prastara Aquilonia (przez pewien czas zwana też Carbonarą), której antyczne pozostałości objęto zamkniętym założeniem muzealnym, natomiast ruiny miasteczka średniowiecznego, zniszczonego przez trzęsienie ziemi w 1930 roku, pozostawiono w formie pomnika kataklizmu, podczas gdy ocalałych mieszkańców osiedlono w całkiem nowej zabudowie, zlokalizowanej opodal. 

    Jedynym nie zrujnowanym obiektem w wymarłym miasteczku okazała się knajpka, o dziwo – czynna.
    Dogadanie się na prowincji w języku innym niż lokalny jest prawie niemożliwe (nie tylko w południowych Włoszech zresztą), ale miła kelnerka zrozumiała, że chcielibyśmy cokolwiek “mangiare”.
    Na stół wjechały pyszne przekąski, potem coś bardziej konkretnego, no i oczywiście wina dzban specyficzny, z podwójnym dzióbkiem, żeby nie kapało. W pewnym momencie pani (pełniąca jednocześnie funkcję kucharki) słysząc naszą rozmowę spytała, czy przypadkiem rozumiemy rosyjski.
    Wykształcona pianistka Andżelika spod Lwowa znalazła pracę w tym dość zapadłym miejscu i miała mocne postanowienie znaleźć tam też męża.
    Postawny właściciel przybytku zorientowawszy się, że jest sposób na porozumienie się z przybyszami (chyba nieczęsto zdarzają się tam turyści), zaprosił nas na kolację na “swój” koszt.
    Zdecydowaliśmy się zanocować w niedalekim nowym miasteczku i skorzystać z zaproszenia. Potwierdziła jednak się stara prawda, że nie ma darmowych posiłków.
    Ceną, jaką zapłaciliśmy za świetną i wielką kolację, było bowiem obejrzenie i wysłuchanie dwugodzinnej, włoskojęzycznej prezentacji anatomicznych materacy, skierowanej do miejscowej śmietanki towarzyskiej i do nas, jako gości honorowych.
    Jeden z komiwojażerów niezłą angielszczyzną opowiedział, że dwa tygodnie wcześniej był w …Trójmieście, urlopowo! Był też gotów tak sprasować i poskładać materac, żebyśmy go zmieścili w nasz podręczny bagaż, ale grzecznie podziękowaliśmy.

  • Venosa (ant. Venusia, n.b. miejsce urodzenia Horacego, wielkiego poety rzymskiego) i Aeclanum (obecnie Mirabella Eclano) to kolejne ważne punkty na Via Appia Antica…

    …której jedną z kulminacyjnych stacji było najważniejsze bodaj z miast Wielkiej Grecji, założony przez Spartan w VIII wieku przed Chrystusem Tarent.

  • Wielka Grecja rodziła się wykorzystując dogodne do lądowania zatoczki, stanowiące zalążki przyszłych portów i rozkwitających wokół nich miast. Koloniści helleńscy nie poprzestali jednak na opanowaniu wybrzeży południowej Italii; konkurując o supremację na Morzu Śródziemnym z Fenicjanami zakładali swoje placówki coraz dalej ku zachodowi.
    Należało więc, żegnając Mezzogiorno, spojrzeć w tamtym kierunku tym bardziej, że wkrótce jawiła się okazja, aby się tam udać.